Głód

Cthulhu and R'lyeh

Ledwie parędziesiąt kroków od dworca trafił na matkę duszącą swoje kilkuletnie dziecko na środku ulicy. Wystrzelił w powietrze – bez efektu. Dopiero, gdy strzelił jej w ramię, kobietę odrzuciło od półżywego chłopca. Ze zwisającą nieruchomo ręką podniosła się z ziemi, obróciła w stronę Salomona i ruszyła w jego stronę. Zanim wystrzelił po raz trzeci, dostrzegł pianę na jej ustach i obłęd w oczach.

Dzieciak żył i Salomon oddał mu swój płaszcz, po czym kazał się gdzieś ukryć. Powtarzał polecenie kilkanaście razy, a chłopiec kiwał tylko głową, ze wzrokiem utkwionym w zwłokach swojej matki i z grubymi łzami na policzkach.

Później mężczyzna był już ostrożniejszy. Ilekroć słyszał wrzask, obchodził go szerokim łukiem. Gdy docierały do niego odgłosy walki, udawał, że nic nie zauważa. Gdy widział kałuże krwi albo ludzi z ustami pełnymi surowego mięsa, odwracał wzrok. Mdliło go niemal przez cały czas, a każdy szelest w promieniu kilkudziesięciu kroków sprawiał, że Gunn spinał się cały, a mimo chłodu na jego plecach pojawiał się pot. Był tak zziębnięty od wiatru, że przeklinał chwilę, w której pomyślał by ofiarować swój płaszcz dziecku. Jedynie słabe ciepło amuletu podarowanego przez starego Indianina dodawało mu nieco otuchy. Szedł uparcie przed siebie, stopniowo zmniejszając dystans dzielący go od muzeum miejskiego.

Na plac, gdzie usytuowany był malutki ratusz i budynek muzeum, dotarł bez większych trudności. Centrum miasteczka wydawało się być pogrążone jeśli nie we śnie, to przynajmniej w głuchym marazmie – uliczki były puste, domy ciche i nawet wiatr uspokoił się nieco, nie odnajdując między domami miejsca, żeby się rozpędzić.

Jedni już nie żyją, pomyślał Gunn z przerażeniem, a inni cierpią po obżarstwie.

Ruszył ku drzwiom muzeum i natychmiast zrozumiał, że popełnił błąd. Zza ganku jednego z domów wychyliło się coś, co Salomon ze zdzwieniem rozpoznał jako Blake’a, a co ostatecznie odrzuciło resztki człowieczeństwa. Mężczyzna biegł w jego stronę w podartym na strzępy, zakrwawionym beżowym płaszczu, a że lewą nogę miał mocno poranioną, już po paru krokach przewrócił się i sunął dalej na czworaka. Język miał wywieszony, jak zziajany pies, a włosy skołtunione i zlepione krwią. Gdy zbliżył się o parę kolejnych metrów, Salomon odkrył, że z czoła mężczyzny zwisa płat skóry, ukazując raz po raz czaszkę.

Gunn obrócił się ku drzwiom muzeum i rzucił do ucieczki. Buty ślizgały mu się na śniegu i lodzie; nagle, ziemia uciekła mu spod nóg i Salomon upadł na twarz. Zaraz poderwał się do biegu. Próbował stawiać stopy bokiem, jak ludzie na nartach biegowych i – słysząc posapywanie mężczyzny za swoimi plecami – zdołał przyspieszyć. Brakowało mu już tylko dziesięciu metrów, w końcu pięciu. Pozostała tylko nadzieja na to, że zdąży otworzyć drzwi i schronić się po drugiej stronie albo szybko zrozumie, że są zamknięte, obróci się i strzeli do tego czegoś, co kiedyś było Blake’iem. Wreszcie dopadł do drzwi, szarpnął za nie i… wpadł do środka, zatrzaskując je za sobą.

Głód
Przewiń na górę