– Brzmi rozsądnie – kiwnął głową Salomon.
– Nie obchodzi mnie rozsądek – odparł przerażająco łagodnym głosem Gickham. – Podobnie sprawiedliwość. Chcę zemsty. To jedyne, co mi zostało.
Uznawszy rozmowę za tymczasowo zakończoną, Gunn wstał i pożegnał się z gospodarzem.
– A co, jeśli to nie niedźwiedź, ale Wendigo? Żarłoczny potwór z lasu? – zapytał, stojąc już w holu i ubierając czapkę.
Gickham wzdrygnął się, słysząc to pytanie. Spojrzał na Salomona i rzekł:
– Dla mnie to bez różnicy. Chcę pomścić śmierć syna.
Gunn pokiwał głową i wyszedł na zewnątrz. Coś nie dawało mu spokoju i doskonale wiedział, co to takiego.
Richarda Gickhama, człowieka wykształconego i inteligentnego, rzucona pół żartem wzmianka o Wendigo po prostu przeraziła.
Zdecydował, że wróci do Roseborough Inn nieco inną drogą, żeby móc rozejrzeć się po mieście. Centrum miejscowości wypełniały zbitki trójkondygnacyjnych kamienic i przykryte warstwą śniegu skwerki.
Salomon minął pustą kawiarnię i zatrzymał się w ślepym zaułku, gdzie ściany budynków chroniły od pędzącego ulicami wiatru. Dopiero, gdy tam stanął, zauważył gruby poplamiony pled i otulonego nim starego Indianina. Mężczyzna miał idealnie białe włosy sięgające za ramiona i twarz wyszczypaną od mrozu. Gunn chciał ruszyć dalej, ale powstrzymał go ledwie słyszalny głos Indianina.
– Masz jakieś drobne? – zapytał starzec.
Salomon sięgnął do portfela, ale znalazł tylko dziesięciodolarowe banknoty – pozostałość po zaliczce przesłanej przez Gickhama do Bostonu. Po krótkim wahaniu wyciągnął jeden i wetknął w pomarszczoną dłoń. Dopiero teraz zauważył, że zamiast drugiej ręki mężczyzna ma kończący się na wysokości łokcia kikut. Indianin zerknął na ofiarowany mu nominał, a później popatrzył Salomonowi w oczy. Mógł być stary, nawet bardzo stary, ale spojrzenie miał niezwykle bystre.
– Jesteś bogaty, przyjacielu? – zapytał.
– Nie – odparł zgodnie z prawdą Salomon. Poczuł się nieswojo. Zwykłe „dziękuję” zupełnie by mu wystarczyło. Chciał odejść, ale w starcu było coś, co przyciągało i hipnotyzowało.
– Jesteś dobrym człowiekiem. Wyjedź stąd. Zabierz swoją przyjaciółkę i wyjedź póki masz czas.
Na wzmiankę o dziewczynie Salomon drgnął i pochylił się nad Indianinem. Chciał wyglądać groźnie, ale w rzeczywistości serce zaczynało mu walić jak młotem. Bał się jak diabli.
– Skąd wiesz o Jessice? – zapytał.
– Słyszę twoje myśli, jakbyś wykrzyczał mi je w twarz. Wiem o wszystkim, co się dzieje, zdarzyło lub zdarzy. Dlatego powtarzam: wyjedźcie stąd. To złe miejsce. Krąży tu duch, który cierpi straszny głód i będzie niósł śmierć, aż się nie nasyci lub ktoś go nie ukoi. Do tego czasu wszyscy są w niebezpieczeństwie.
– Nie wierzę w duchy – odparł Salomon. – Wierzę natomiast, że w pewnym wieku od nadmiaru whisky ludzie tracą rozum.
Podniósł się i chciał odejść, ale mężczyzna chwycił go za skraj płaszcza. Powykrzywiane palce Indianina natychmiast skojarzyły się Gunnowi ze szponami.