„Nowy” zbiór opowiadań Kossakowskiej to nieudana odpowiedź na „Wypychacza zwierząt” jej męża, Jarosława Grzędowicza. O ile moja recenzja „Wypychacza…” była wręcz entuzjastyczna, o „Żarnach niebios” mam daleko gorsze zdanie. Poza rewelacyjną okładką nie pochwalę chyba niczego. Nie wiem jaki jest sens wydawania po raz drugi praktycznie tego samego zbioru (większość opowiadań można znaleźć w łatwo dostępnych „Obrońcach Królestwa”), w którym na dodatek przeważająca część tekstów stanowi raczej wprawki literackie. Przecież Maja Lidia Kossakowska już udowodniła, że potrafi pisać znacznie lepiej. Dlaczego Fabryka Słów zdecydowała się na wydanie „Żaren niebios”?
Już nie dziwi mnie czemu tak trudno było znaleźć informacje na temat tej książki. Niektóre serwisy i księgarnie określały je „powieścią”, inne zbiorem opowiadań, a na stronie internetowej Fabryki Słów twórcy newsów skrzętnie unikali wyjawienia tajemnicy. Na dobrą sprawę jest to zwyczajne wznowienie „Obrońców Królestwa”, ale nigdzie takich informacji nie można było znaleźć.
Podstawowy problem z uniwersum stworzonym przez Maję Lidię Kossakowską jest jego nużące i rozczarowujące podobieństwo do naszego ziemskiego świata. „Siewca Wiatru” pod tym względem był inny – tam czuło się tą niezwykłość, która powinna charakteryzować światy stworzone na potrzeby powieści fantastycznych. Tymczasem w czasie lektury opowiadań, zwłaszcza „Smugi krwi”, zupełnie zapominałam o tym, że mam do czynienia z aniołami i demonami.
Odradzam, szczerze odradzam. Jeśli ktoś jest fanem pisarstwa Kossakowskiej i koniecznie musi znać teksty z początku jej kariery – proszę bardzo. Cała reszta niech czeka na nowe powieści tej pani, a „Żarnami niebios” nie zaprząta sobie głowy. Z całego zbioru na szczególną uwagę zajmuje tylko „Beznogi tancerz”, ale ten tekst i tak znają już chyba wszyscy.