Od pewnego czasu kryminał stawał się dla mnie gatunkiem, który ma coraz mniej do zaoferowania czytelnikom. Kolejne powieści detektywistyczne taśmowo serwowały mi zlepki schematów oraz płaskie postaci, a moje znużenie rosło z każdą przeczytaną stroną. W końcu trafiłem na „Zaporę” Henninga Menkella… i był to świeży, skandynawski powiew, przywracający mi wiarę w ten gatunek.
Głównym bohaterem powieści jest komisarz Kurt Wallander, prowadzący śledztwo w sprawie dwóch nastolatek, które dokonały makabrycznego i niczym nieuzasadnionego mordu na kierowcy taksówki. Sytuację komplikuje fakt, że starszej z nich udaje się zbiec z aresztu. Wkrótce, z niewyjaśnionych przyczyn, większa część Skanii pozbawiona zostaje prądu. Co więcej, ślady wskazują na to, że ogniwem łączącym oba wydarzenia jest informatyk Tynnes Falk, zmarły kilka dni wcześniej, tuż po wypłaceniu pieniędzy z bankomatu…
Najlepszym elementem „Zapory”, wynoszącym tę powieść ponad wtórny i przeciętny poziom większości kryminałów jest główny bohater. Przede wszystkim nie jest on hegemonem całego śledztwa – tutaj do rozwiązania sprawy każdy członek zespołu dodaje swoją cegiełkę, co jest bardzo miłą odmianą po kreowanych na super bohaterów detektywach w stylu Myrona Bolitara. Kolejnym plusem w postaci Wallandera jest fakt, że śledztwo nie jest prowadzone przez niego jak po sznureczku, od tropu do tropu, od jednego genialnego przebłysku do drugiego. Co więcej, nie jest on też nieomylnym jasnowidzem, który nie zalicza żadnej większej wpadki. Zdarzały się w „Zaporze” takie sytuacje, że aż miałem ochotę potrząsnąć komisarzem i zapytać, co on najlepszego wyprawia.
Również sama intryga jest na bardzo wysokim poziomie. Książka trzyma czytelnika w nieustannym napięciu, a autor w bardzo wyważony sposób podrzuca nowe wątki potęgujące zainteresowanie czytelnika. Warto zwrócić uwagę na fakt, że powieść napisana została ponad dziesięć lat temu, więc można ją potraktować jako powieść wręcz profetyczną.
Mimo że „Zapora” jest ósmym tomem serii traktującej o Kurcie Wallanderze, było to moje pierwsze spotkanie ze szwedzkim komisarzem. Nastąpiło ono w doskonałym momencie, ponieważ bardzo potrzebowałem przysłowiowego kopa, który by mnie zmotywował do sięgania po kolejne powieści detektywistyczne. Po lekturze „Zapory” wiem, że jest jeszcze na naszym rynku przynajmniej siedem kryminałów wartych przeczytania.