Całe mnóstwo planów – wywiad z Robertem Cichowlasem i Kazimierzem Kyrczem Jrem

Jacek Żak: Czym jest dla was ogólnie literatura, a pisanie w szczególności?

Cichowlas: Dziewięćdziesiąt procent ludzi, którzy twierdzą, że mają ciekawe życie i są z niego zadowoleni, opierają je na jakimś tam schemacie. Ja również. Wiesz, praca, dom, kino, knajpa, wakacje, i tak ciągle. Raz przypomina to sielankę, kiedy indziej pojawiają się stresy i człowiek ma wrażenie, że wszystko obróciło się przeciwko niemu. Niemniej zwykle staramy się podążać z góry ustalonym torem, w którym rzadko kiedy napotykamy na sytuacje niesamowite, w których możemy się wykazać bohaterstwem, przeżyć coś naprawdę odlotowego. Pisanie jest dla mnie odskocznią od szarej codzienności, wejściem w świat, w którym dzieją się rzeczy zakręcone, gdzie adrenalina tylko czeka, aby wyrwać się z żył. Czasami zaledwie pół godziny bytowania w takim świecie daje mi siły na obcowanie z realną codziennością.

Kyrcz: Cóż, prawda jest taka, że literatura to tworzywo zakotwiczone gdzieś na styku intelektu i emocji, coś co pozwala intensywnie przeżywać wykreowane przez pisarzy byty. Ale oczywiście literatura może też być czymś zupełnie innym, to zależy zarówno od twórcy jak i odbiorcy…

Żak: Rodzajem narkotyku na przykład?

Kyrcz: Tak, w pewnym sensie. Z jednej strony bowiem uzależnia, z drugiej – w skrajnych przypadkach – potrafi gruntownie przemeblować sposób widzenia świata. Ile godzin poświęcacie na pisanie?

Cichowlas: Różnie. Czasami kilka dziennie, innym razem w ogóle nie piszę, bo nie mam na to czasu. Ważna jest też wena. Jeśli jej nie ma, to nawet, kiedy czas okazuje się moim sprzymierzeńcem, i tak nic nie wklepuję. Oglądam wtedy film, albo czytam książkę.

Kyrcz: To zależy od tego, ile mogę. Gdyby nie rodzina, praca i najróżniejsze obowiązki, mógłbym siedzieć przy kompie pewnie z dwanaście godzin i jeszcze byłoby mi mało.

Żak: Czyli nie jest to dla was przykry obowiązek?

Cichowlas: Nie nazwałbym tego w ogóle obowiązkiem. Piszę, bo sprawia mi to przyjemność i relaksuje. Lubię tworzyć fikcję. Pewnie, że człowiek czasami myśli sobie: cholera, nie mam już sił, pieprzę to. Wtedy po prostu pasuję. Odkładam tekst na później i zajmuję się czymś innym. Kiedy nie jest to możliwe, bo gonią terminy, telefonuję do Kazka i proszę, aby zasadził mi kopa w dupsko. To pomaga.

Kyrcz: Przykre jest tylko odbijanie się od ściany niemożności, jeśli coś siedzi we łbie i nie potrafię tego przelać na papier w zadowalający sposób. Wtedy bywam drażliwy…

Żak: Jak to się dzieje, że pomimo nierzadko depresyjnych treści pisanie daje wam tyle frajdy? Czy nie jest to – wybaczcie – nieco chore?

Kyrcz: Może i jest. Ale nikt nie twierdzi, że jesteśmy stuprocentowo zdrowi.

Cichowlas: Gdyby to co robimy nie dawało nam satysfakcji, na pewno dalibyśmy sobie siana.

Kyrcz: Gdybyśmy pisali z musu, to dopiero byłoby chore.

Żak: Wasza najnowsza książka – powieść „Siedlisko” to horror z nurtu ghost story. Czytałem sporo tego typu literatury i przyznam, że przed lekturą „Siedliska” nie sądziłem, że można wycisnąć z tematu coś więcej… Wam się to udało.

Cichowlas: Dziękujemy. Miło słyszeć. Zanim rozpoczęliśmy pracę nad „Siedliskiem” przypomnieliśmy sobie wybrane pozycje z nurtu ghost story. Nie zamierzaliśmy powielać schematów. W trakcie pracy nad powieścią uzmysłowiliśmy sobie, że stoi przed nami naprawdę ciężkie zadanie. Pierwotny konspekt ciągle ewoluował, rozrastał się. Analizowaliśmy każdy rozdział, sporo poprawialiśmy, wracaliśmy do poprzednich scen. Wszystko to, aby stworzyć rzecz nas obu satysfakcjonującą.

Kyrcz: To wyciskanie, jak ładnie to ująłeś, z nas też wycisnęło siódme poty. Nie żalę się tu oczywiście, bo nie o to biega. Jesteśmy zadowoleni, że udało nam się zrobić z „Siedliska” coś ciekawego.

Żak: Czy to dlatego, że konspekt „ewoluował”, wasza debiutancka powieść jest tak obszerna?

Cichowlas: Hehe, chyba tak. Tworząc konspekt nie zastanawialiśmy się jednak jak obszerna będzie książka. Kiedy ją skończyliśmy miała objętość podobną do „Twarzy szatana”, co nam oczywiście odpowiadało, choć nie uważam, że 450 stron to zbyt dużo jak na powieść.

Kyrcz: Nie mieliśmy zamiaru pisać cegły. Po prostu historia rozrosła nam się sama. Jak dziura budżetowa. Niektóre wydawnictwa chcą, aby posyłać im grube książki. Twierdzą, że takie lepiej się sprzedają.

Cichowlas: Też o tym słyszałem. Nam nie stawiano żadnych wymogów pod tym względem. Najważniejsze, aby książka była interesująca. To ile ma stron nie jest aż tak istotne, choć oczywiście każdy, kogo wciągnie fabuła danej opowieści chciałby „być” w niej jak najdłużej.

Kyrcz: Jak dla mnie objętość książki nie ma szczególnego znaczenia. W końcu literatury nie powinno się mierzyć tą samą miarą co mięso czy winogrona. Nie o wagę czy objętość tu przecież chodzi, a o treść, walory artystyczne i wiarygodne przedstawienie postaci.

Żak: Sporo psychologii jest w „Siedlisku”. I kilka elementów fantastycznych, jak choćby pierścień Atlantów. Jeśli był to wasz celowy zabieg, to co chcieliście w ten sposób osiągnąć?

Kyrcz: Wychowałem się na fantastyce, nie da się ukryć. Psychologiem nie jestem, choć w mojej pracy zawodowej zetknąłem się kilka razy z pytaniem czy nie mam takiego właśnie wykształcenia (śmiech). Fakt faktem, że w realnym życiu też zdarzają się nam fantastyczne sytuacje, kwestia tego, by umieć je zauważyć. Jeśli człowiek jest zasklepiony w codzienności, uodparnia się zarówno na piękno jak i na brzydotę. Myślę, że jednym z zadań pisarza jest wyrwanie go z tego marazmu. Do tego właśnie dążyliśmy.

Żak: Czy macie jakieś metody pomagające wam przywołać Wenę?

Cichowlas: Pisanie w duecie to motywująca zabawa. Człowiek ma bowiem na uwadze, że trzeba się wyrobić w określonym terminie, następnie podesłać tekst współpiszcy. Nie zawsze przecież wszystko idzie zgodnie z planem. Mam taki zwyczaj, że kiedy „chcę, a nie mogę”, nie silę się, aby za wszelką cenę napisać coś na odwal się. Robię godzinną przerwę, podczas której, jak już mówiłem, czytam coś, idę na spacer, albo oglądam film.

Kyrcz: Ja zaglądam do moich notatek – zbiorowiska różnych niepowiązanych ze sobą myśli, fragmentów, ułamków… Czasem znajduję w nich coś, co pobudza mnie do napisania następnego akapitu czy dwóch. Zdarza się, że puszczę sobie muzykę, która ma pomóc mi wejść w odpowiedni nastój. Zwykle jest to coś The Cure, Curve, Garbage czy Swans, choć są też kawałki innych kapel, które dobrze działają na moją psyche.

Żak: Czy macie jakiś podział ról?

Kyrcz: Tak. Robert mi dyktuje a ja piszę… Żartuję oczywiście. Z tym podziałem ról bym nie przesadzał. Obaj wymyślamy fabułę i postaci zaludniające nasze opowiadania i powieści, obaj piszemy kolejne partie tekstu, obaj też poprawiamy, udoskonalamy to co dotąd powstało. Rzecz jasna zarówno w przypadku Roberta jak i mnie są tematy, w których czujemy się lepiej czy gorzej, ale generalnie dążymy do tego, by się nawzajem uzupełniać, inspirować, a nie „zwalać” jeden na drugiego tych gorszych, trudniejszych do napisania fragmentów.

Żak: Zdarza się wam pisać pod wpływem alkoholu?

Cichowlas: Nie. Chyba że po lampce wina, które uwielbiam, najlepiej białe półsłodkie. Ogólnie jednak stronię od alkoholu. Po piwie rzygam jak opętany, wódką się przechlałem w liceum, a już od samego zapachu whiskacza boli mnie łeb. Nie lubię i tyle.

Kyrcz: Ja też nie łączę tych przyjemności. Choć zdarzało mi się, że „na humorku” poprawiałem swoje teksty – byłem wtedy dla nich jeszcze bardziej bezwzględny niż zwykle.

Żak: Wróćmy jeszcze do „Siedliska”, którego akcja powieści toczy się pod Krakowem, w Kryspinowie. Dlaczego akurat to, a nie inne miejsce?

Kyrcz: To było objawienie, palec Boży albo coś w ten deseń.

Żak: Piszecie, publikujecie… I to całkiem sporo. Móc działać w ten sposób, nie przejmując się brakiem wydawcy, to dla wielu autorów nieosiągalny luksus…

Kyrcz: Tak, zdecydowanie jest to luksus. Jednak zapracowaliśmy sobie na to. Nie mówię, że zasłużyliśmy, ale właśnie zapracowaliśmy.

Cichowlas: Dokładnie. Mamy też nadzieję, że z czasem znajdą się tacy, którzy powiedzą, że również zasłużyliśmy… W końcu naprawdę zależy nam na tym, aby trafić w gusta określonego grona czytelników. Oni są najważniejsi, traktujemy ich priorytetowo. W dzisiejszych czasach, gdy mamy Internet, a w księgarniach tysiące książek, niezmiernie trudno zwrócić na siebie uwagę. Fakt, że udało nam się naszymi książkami „wbić” na rynek bardzo nas cieszy, ale i motywuje do dalszej, jeszcze lepszej pracy.

Kyrcz: Tak jak wielu innych przez lata odbijaliśmy się od wysokich progów wydawnictw czy redakcji… Frycowe trzeba zapłacić i tyle. I nie zrażać się.

Żak: Śledzicie poczynania innych polskich pisarzy horroru? Których cenicie, a których nie?

Cichowlas: Recenzuję dla kilku wydawnictw, co za tym idzie pochłaniam ogromne ilości książek, lecz jeśli natrafiam na horror, to nie w wykonaniu polskiego autora. Czasami żałuję, że nie wiem jak piszą koledzy po fachu, że nie jestem bieżąco. Być może za jakiś czas nadrobię zaległości. Nie omieszkam jednak wspomnieć o naprawdę świetnej książce spod znaku płaszcza i szpady: „Panowie z Pitchfork”, którą skrobnął niedawno Kamil Gruca. To jego debiut. Facet ma naprawdę dobre pióro, aż chce się czytać. Czekam na jego następne książki z dużym zniecierpliwieniem.

Kyrcz: Nie będę tu oryginalny na pierwszym miejscu wyliczając Łukasza Orbitowskiego. Bardzo lubię tego gościa i to co tworzy… Poza tym cenię Dariusza Zientalaka juniora, więc jego powrót „na papier” jest dla mnie jedną z lepszych wiadomości, jakie ostatnio usłyszałem. Długo mógłbym wyliczać teksty młodszych stażem autorów, które uważam za świetne czy obiecujące. Jest ich naprawdę sporo. Czas pokaże, kto z nich zejdzie na manowce, a kto trafi na piedestał.

Żak: A wy macie już jakieś plany na przyszłość?

Kyrcz: Oczywiście, całe mnóstwo. Kończymy pracę nad następną powieścią, mamy też pomysł na jeszcze jedną…

Cichowlas: Ta pierwsza będzie krwistym horrorem, w którym pojawią się słowiańskie diabły, druga zaś będzie trochę poshizowana. Poznamy w niej pilota boeinga 737 i jego załogę, która będzie musiała radzić sobie w dość przerażającej scenerii.

Żak: I ostatnie pytanie. Sporo publikujecie – książki, opowiadania w prasie i antologiach – ale trudno was złapać na konwentach fantastycznych czy spotkaniach autorskich. Kiedy wreszcie będzie można was spotkać w realu?

Kyrcz: Raczej w Tesco, bo mamy bliżej.

Cichowlas: Nie żartuj! Już jutro będziemy się udzielać na Dniu Grabarza w Krakowie, a w grudniu na Nordconie w Jastrzębiej Górze. Zapraszamy serdecznie.

Całe mnóstwo planów – wywiad z Robertem Cichowlasem i Kazimierzem Kyrczem Jrem
Przewiń na górę