Zjawisko powieści gotyckiej rozwijające się na przełomie XVIII i XIX stulecia stanowiło odpowiedź na racjonalizm oświeceniowy. Moda na ten styl udzieliła się również Williamowi Beckfordowi, angielskiemu arystokracie, który w przerwie między kolejnymi wystawnymi i dziwacznymi przyjęciami, organizowanymi w swojej posiadłości Fonthill, stworzył dzieło, które co prawda wyrasta z tradycji powieści gotyckiej, ale łączy ironię i groteskę powiastek filozoficznych Woltera z typowo romantycznymi zainteresowaniami Orientem oraz nowymi podejściami do stosunku między siłami piekieł a ludźmi.
„Wathek” opowiada o uwielbiającym sobie dogadzać kalifie, który — chociaż hojny i dbały o swoje państwo — był zarazem bardzo pazerny. Chciwość ta i żądza władzy doprowadzają do tego, że Wathek wchodzi w konszachty z diabłem i czyni wszystko, aby posiąść skarby piekieł.
Pierwsze, na co zwraca się uwagę przy czytaniu „Watheka”, to brak podziału na jakiekolwiek rozdziały czy części. Utwór był pisany ciągiem, a Beckford sam przyznawał, że stworzył go w ciągu kilkudziesięciu godzin. Autor nie był zaprawionym w bojach pisarzem — „Wathek” jest jego pierwszą i bodajże jedyną książką beletrystyczną. Wszystkie te okoliczności mogą być przyczyną niewątpliwego faktu, że powieść jest troszkę chaotyczna. A ten chaos może męczyć. Jako zapalony wielbiciel dzieł H. P. Lovecrafta nie mogę w tym miejscu nie przytoczyć przypadku powieści amerykańskiego pisarza pt. „W poszukiwaniu nieznanego Kadath”, wzorowanej właśnie na „Watheku” i podobnie jak on pozbawionej podziału na rozdziały. Nie tylko ja, ale i wiele osób, z którymi rozmawiałem stwierdziło, że w powieści Lovecrafta dzieje się zbyt wiele, a przy braku dodatkowego wytchnienia w postaci końca rozdziału w pewnym momencie utwór zaczynał nużyć. To samo jest w przypadku „Watheka”.
Oczywiście dzieło Beckforda nie jest przez to porażką. Poszczególne, bajecznie arabskie elementy utworu same w sobie są ogromnie fascynujące i jak teraz wracam do nich pamięcią, to ogarnia mnie uczucie podziwu dla autora. W tamtych czasach była to zupełnie nowa jakość, która antycypowała mające nadejść w romantyzmie zainteresowanie Orientem. Nie tylko to przywodzi na myśl epokę Shelleya i Byrona. Również postawa samego tytułowego bohatera, zafascynowanego i paktującego z diabłem, a także w pewnym sensie rzucającego mu wyzwanie, jest zapowiedzią romantycznej wersji doktora Fausta. Z drugiej strony, jak już wspomniałem, „Wathek” może uchodzić za powiastkę filozoficzną typu wolterowskiego: pewne rozważania na temat natury duchowej człowieka zostają ujęte w formie fantastycznej historii.
Można powiedzieć, że William Beckford wyprzedził tym dziełem swoją epokę… czy może inaczej: stworzył klamrę spinającą oświecenie z romantyzmem, coś na kształt naszego rodzimego „Rękopisu znalezionego w Saragossie”. Chociaż współczesnego czytelnika książeczka może znużyć, nie można zaprzeczyć, że jest to bardzo oryginalna powieść gotycka.