Określenie „Spirali” jako norweskiego „Kodu Leonarda Da Vinci”, czy nazywanie Toma Egelanda skandynawskim Danem Brownem, to spora przesada. Owszem, obaj autorzy poruszają w swoich książkach tajemnice historii i docierają do mrocznych tajemnic związanych z podwalinami religii chrześcijańskiej. Jednak jest to typowa cecha całej rzeszy tzw. thrillerów historycznych, z których większości nie dałoby się jednak odnieść do powieści Browna. Jest to o tyle istotne, że „Spirala” jest powieścią starszą, niż „Kod…”, a wspólne cechy niektórych elementów fabuły (zakony rycerskie, tajemnica Rennes-le-Chatteau, relikwie) świadczą jedynie o doborze lektur, jakim kierowali się obaj autorzy przygotowując podstawy do swoich fabuł. Polskie wydanie „Spirali” jest zresztą zakończone komentarzem, w którym norweski autor sam pisze nieco o podobieństwach i różnicach dotyczących obu tych utworów. Konkluzja jest taka: dobrze, że „Kod…” odniósł sukces, gdyż dzięki temu czytelnicy na całym świecie mogli poznać również „Spiralę”. Trudno się w tym miejscu z Tomem Egelandem nie zgodzić.
Bohaterem powieści jest nieugięty w swoich zasadach norweski archeolog. Choć przeżywa momentami mrożące krew w żyłach przygody, to nie przypomina nawet odrobinę amerykańskiej ikony Indiany Jonesa. Albinos, noszący nazwisko Bjorn Belto, jest znacznie bardziej spokrewniony z bohaterami skandynawskich powieści kryminalnych, niż z dzielnymi uczonymi spod znaku profesora Roberta Langdona, masowo zaludniającym karty historycznych thrillerów. Bjorn działa czasem impulsywnie, kieruje się własną logiką, czasem nieco zaburzoną, co łatwo wytłumaczymy wcześniejszym pobytem w szpitalu psychiatrycznym. Sympatyczny Norweg używa tego argumentu jako wymówki, kiedy tylko nie chce się poddać z pozoru racjonalnym argumentom.
Osią całej intrygi jest wykopana na terenie dawnej kaplicy joannitów skrzynia, zawierająca ponoć tajemnicze manuskrypty, dotyczące tajemnic związanych z Jezusem i z wczesnym chrześcijaństwem. Jako że wbrew norweskiemu prawu skrzynię chce wywieźć ze Skandynawii prowadzący wykopaliska zagraniczny uczony, Bjorn postanawia ją ukryć. Choć przełożeni nakazują mu posłuszeństwo, archeolog wyrusza w podróż, która ma dać odpowiedzi na kilka bardzo ważnych pytań. Pierwsze z nich dotyczy międzynarodowej fundacji wspierającej badania naukowe na całym świecie: czy to możliwe, że jej przedstawiciele działają ponad prawem? Drugie dotyczy pięknej dziewczyny, w której Bjorn niemal natychmiast się zakochał: czy rzeczywiście zainteresowała się nim, czy też miała go tylko szpiegować? Warto też dowiedzieć się czegoś o samej skrzyni: Czy to możliwe, że zawiera tzw. manuskrypt Q – protoewangelię, z której korzystali znani nam autorzy ewangelii kanonicznych? Przy okazji pojawia się też osobiste pytanie, bardzo ważne dla samego Bjorna: czy śmierć jego ojca, który pracował w międzynarodowej grupie archeologów, była rzeczywiście nieszczęśliwym wypadkiem?
Narracja Toma Egelanda jest spokojna i dokładna, można by nawet rzec, że nieco powolna. W tym kontekście kojarzy się z Henningiem Mankellem, choć obaj panowie tworzą powieści w zupełnie innej stylistyce. Mankell jest mistrzem jeżeli chodzi o drugi plan akcji, Egeland koncentruje się jednak na pierwszym. Jednak w jego twórczości również mamy do czynienia z bohaterem, który jest osobą trudną w relacjach międzyosobowych, chodzi własnymi drogami i nie spocznie, dopóki nie uzyska satysfakcjonujących odpowiedzi.
Kolejne książki norweskiego pisarza mają się sukcesywnie ukazywać w „Kolekcji Skandynawskiej” wydawnictwa Skrypt. Pozostaje nam więc wyglądać ich w księgarniach, gdyż katalog zapowiedzi nie jest co prawda duży, jednak jak serię poświęconą wyłącznie Skandynawii, robi wrażenie. Pozostaje mieć nadzieję, że poziom kolejnych pozycji będzie co najmniej tak wysoki, jak ma to miejsce w przypadku „Spirali”.