Ciemność płonie” to pierwsza powieść Jakuba Ćwieka, którą czytałem. Do tej pory znałem zaledwie kilka jego opowiadań (nawiasem mówiąc – całkiem dobrych), które jednak były raczej stylowo odległe od świata literackiej grozy. Wiedząc, że „Ciemność płonie” to rasowy horror, zacząłem postrzegać Jakuba, jako swego rodzaju „włóczęgę po fantastyce”, czującego się dobrze w wielu jej odmianach. I to chyba właśnie ta cecha podoba mi się w jego twórczości najbardziej.
Tym razem jednak autor skupił się na wykreowaniu czegoś, co będzie przynależało do istniejącej rzeczywistości – wiarygodnego świata dworcowej biedoty. Wyszło mu bardzo dobrze, jednak wydaje mi się, że Ćwiek za bardzo skupił się tylko na tym elemencie powieści, gdyż fabularnie książka niestety kuleje.
Historia jest dosyć prosta: po zmroku budzą się demony Ciemności. Zwykli ludzie ich nie widzą, a dar ten mają jedynie tzw. Wybrani. Jak stać się Wybranym? Tego w sposób dobitny dowie się Natalia, studentka kulturoznawstwa. Zda sobie jednak sprawę ze swego daru dosyć późno, przez co ledwo ujdzie z życiem. Jedynym azylem, do którego Ciemność nie ma dostępu jest katowicki Dworzec Główny. Istnieje tam enklawa Wybranych – ludzi, którzy kiedyś mieli własne życie, a teraz muszą spędzać noce wśród bezdomnych. Przewodzi im niejaki Literat. Jednak nie wiadomo, dokąd wiedzie droga, którą Wybrani podążają. Niektórzy szukają nadziei w dziwnych monetach – oddane dobrowolnie przez zwykłych ludzi, powodują zamianę miejscami. Inni liczą na to, że Ciemność poza Śląskiem nie istnieje i szukają ucieczki w pociągu-widmie. Jeszcze inni uwolnienie znajdą dopiero w objęciach płomieni Ciemności…
Na początek plusy: Jakub świetnie opracował miejsce akcji – katowicki Dworzec Główny. Podobno badając to miejsce, spędził w nim kilka nocy w towarzystwie bezdomnych. Dworzec sportretowany został jako miejsce przelotowe, a jednocześnie jeden wielki dom, w którym wszyscy stali bywalcy (sprzedawcy, bezdomni, sokiści – czyli przedstawiciele Straży Ochrony Kolei) znają się bardzo dobrze i mają tam swój własny niewielki świat.
Powieść została napisana przystępnym językiem, czyta się ją bardzo szybko. Książka wciąga, a jako horror wypełnia swe zadanie, miejscami wskrzeszając lekki dreszczyk.
Mam jednak jej, a raczej jej autorowi, kilka rzeczy do zarzucenia. Sam motyw Ciemności jest mało oryginalny, lecz nie to stanowi meritum poniższej krytyki. Czytelnik nie dostaje żadnej, nawet najmniejszej możliwości zrozumienia, czym jest Ciemność. Mam wrażenie, jakby Jakub na siłę szukał czegoś, co połączyłoby horror i akcję na dworcu kolejowym, nie chcąc jednocześnie zagłębiać się w jakiekolwiek rozważania nad naturą stworzonej przez siebie Ciemności. W moim mniemaniu jest to pójście na skróty.
Rzecz druga: nie powiem, że postaci są nijakie, ale czegoś im brakuje. Może to kwestia tego, że poznajemy ich zbyt wiele, a objętość książki nie pozwala na bliższe przyjrzenie się każdej z nich. Z drugiej strony kilka osób pojawia się moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie – choćby doktor Staniek z prologu. Otrzymujemy bardzo dużo szczegółów z jego życia, a w powieści nie odgrywa praktycznie żadnej roli. Inna zupełnie zbędna postać – egzorcysta o bezbarwnym charakterze. Do tego oklepany do granic (od czasów „Egzorcysty” Blatty’ego) schemat walki dobra ze złem, za pomocą wykrzykiwania modlitw o uwolnienie od złego ducha.
Skończywszy książkę miałem nieodparte wrażenie, że „Ciemność płonie” pisana była „na kolanie” i bez przemyślenia. Widząc tak wielką ilość nie wyjaśnionych kwestii, nabrałem przekonania, że autor sam nie wiedział, co chciał przekazać czytelnikowi. Nie polecam, chyba że ktoś oczekuje od książki jedynie porządnej dawki grozy, z niekoniecznie sensownym i dopiętym na ostatni guzik tłem.