Powieść „Old City Hall” – w polskim przekładzie „Apartament 12A” – to debiut literacki Roberta Rotenberga. Niemal pięćdziesięcioletni prawnik, redaktor i producent radiowy napisał powieść o tym, co doskonale zna z własnego życia i to właśnie stanowi jej główny atut.
Kevin Brace, popularny kanadyjski prezenter radiowy, pewnego ranka wychodzi ze swojego mieszkania, apartamentu 12A w Market Place Tower, i mówi do roznosiciela gazet: „Zabiłem ją”. Ręce ma całe umazane we krwi. Później, gdy przyjeżdża policja, nie mówi już ani słowa. Wina wydaje się oczywista, ale każdy kolejny krok, każdy nowy trop komplikuje sytuację.
Głównymi bohaterami powieści uczynił Rotenberg policjanta, detektywa, oraz dwójkę prawników: oskarżyciela i obrończynię. Z niejasnych dla mnie względów powieść reklamowana jest jako thriller prawniczy. Prawniczy – zgadza się – ale gdzie thriller? Raczej kryminał: zaczyna się morderstwem, po którym fabuła dąży do wyjaśnienia jego okoliczności. Nie ma tu jednak ani dynamicznej akcji, brak też momentów przerażenia, więc trudno mówić o dreszczowcu.
Chyba, że – podobnie jak ja – ktoś dostaje dreszczy, czytając dopisek „prawniczy” przy opisie książki. Bo czy powieść, w której każdy niemal bohater ma w kieszeni BlackBerry i za główny cel życia stawia sobie możliwość awansu, może być ciekawa?
Ze zdziwieniem odpowiem: może. Okazuje się, że właśnie wątek prawniczy jest najmocniejszą stroną debiutu Rotenberga. Ogromny wpływ na to musiało mieć obycie pisarza z tematem, jego znajomość tajników fachu, którą wykorzystuje w interesujący sposób. Bez przynudzania, męczenia zbędnymi detalami potrafi w scenach odbywających się na sali sądowej stworzyć wspaniałe napięcie, potęgując je fachowymi wtrąceniami, przybliżającymi grę pomiędzy stronami przesłuchania. Fragmenty takie czyta się z zapartym tchem, dlatego jestem w stanie wybaczyć autorowi stworzenie drętwych nudziarzy, których cały czas wysuwa na pierwszy plan.
Czytając „Apartament 12A” nie tylko nie potrafiłem znaleźć bohatera, z którym mógłbym się identyfikować, ale nawet takiego, którego losy można z zainteresowaniem śledzić. Zdają się oni być odlegli, odseparowani od czytelnika. Być może wiarygodni psychologicznie, ale jednocześnie piekielnie nudni i mało wyraziści. Czy widzimy rodzinę mordercy i ofiary, czy zmagających się ze sprawą policjantów i prawników – empatia nie chce działać.
Dosyć neutralnie można odebrać samą historię kryminalną. Kolejne karty odkrywane są powoli, raczej nie wywołując większych emocji, mimo iż konfiguracja wszystkich elementów wydaje się bez zarzutu. Zagadka jest skonstruowana w sposób na tyle zawiły, by czytelnik miał się nad czym zastanowić, ale powieść budzi emocje tylko gdy akcja przenosi się do gmachu sądu. Cała reszta jest warsztatowo i fabularnie bardzo poprawna, ale nieszczególnie pociągająca. Policja przesłuchuje rodzinę zamordowanej, napotykając różne przeszkody i poszlaki. Na wierzch wypływają wszystkie brudy, a tych za paznokciami – jak się okazuje – więcej miała osoba zamordowana niż morderca. Oskarżony pozostaje uparty w swoim milczeniu, nie mówi ani słowa, nawet z własną obrończynią porozumiewa się poprzez kartkę i długopis. Pragnie szybkiego zakończenia sprawy.
Amatorzy takiej literatury znajdą się na pewno. Jeśli ktoś gustuje w kryminałach, których bohaterem nie jest wariacja na temat Marlowe’a, jeśli ktoś lubi czytać o morderstwach pośród wieżowców i apartamentów, a nie w ciemnej, brudnej uliczce, może z powodzeniem sięgnąć po debiut Rotenberga. Nie ma co liczyć na wielkie odkrycie czy literackiego geniusz. Ot, Robert Rotenberg to kolejny fachowiec na poziomie, po jakiego sięgnąć można, ale nie trzeba.