Zmęczony pracą trybik korporacyjnej maszynerii, zmęczony nieśmiertelnością wampir, zmęczeni zwyczajnym istnieniem obywatele dnia i nocy – oto strachy, które proponuje w swoim debiucie Paweł Paliński. Bywa tak, że nie brakuje mu talentu i opowiada ciekawie, aż chce się czytać. Bywa też tak, że niemiłosiernie nudzi. Sam wyjaśnia dlaczego.
„Lepiej potrząsnąć butelką, niż wypić wszystko co na wierzchu, a potem męczyć się z mętną resztką na dnie” – mówi jeden z jego bohaterów i Paliński słucha tej rady, mieszając. Wrzuca obok siebie historie poruszające kompletnie odmienną tematykę, pisane całkowicie różnym stylem (czasem forma wręcz przeszkadza treści) i choć miejscami czuć chaos, ostatecznie wygrywa, a Orbitowski ma rację. Porównując „4 pory mroku” do twórczości Stephena Kinga trafia w jedną z jego największych zalet: różnorodność. Dzięki temu obok wampirów, wilkołaków i zmiennokształtnych koszmarów wyobraźni czekają na czytelnika zwykli ludzie ze zwykłymi problemami, którzy przerażają podwójnie: w sferze obyczajowej – swoją szarością, i w strefie mroku, kiedy w tę szarość wkracza zło. Bohaterów Palińskiego dopada tajemnica skrywana różnie – czasem na granicy rzeczywistości majaczą siły nadprzyrodzone, zwykle jednak strachy czają się w nas, ludziach. Świat chyli się ku upadkowi, a wraz z nim upadnie wszystko, co kurczowo się go trzyma: pierwsza miłość (świetne, zupełnie niehorrorowe „Pięć minut przed końcem lata”), próba ucieczki z nieudanego związku („Krótka ballada o przemijaniu”), marzenia, których nie warto pamiętać („Cztery pory mroku”). Najlepszy tekst w zbiorze – „Judasz z krwi i kości” – też pokazuje upadek, choć dokonany w szale tworzenia, ten z kategorii najcięższych, gdy upada człowiek. Pomysł i styl – dosłowny, ale nie dobitny, porusza czułe struny i, co ważne, przeraża. Co nawet ważniejsze, świadczy o tym, że autor wie czego chce i jak chce to osiągnąć – a to już bardzo dużo.
Ma Paliński z Kingiem jeszcze jedną wspólną cechę: zapomnienie. O ile jednak „Po zachodzie słońca” nie przynosi amerykańskiemu mistrzowi grozy chluby, mało tego, porażką jest, kiedy 3/4 tekstów wyparowuje z pamięci po zaledwie kilku dniach, o tyle „4 pory mroku” młodego polskiego debiutanta odnoszą sukces, bo 1/4 zostaje. Nie jest to wydarzenie na miarę nagród i ukłonów, ale solidny początek. Warto czekać na ciąg dalszy.