Są chwile w życiu recenzenta, kiedy naprawdę ma on dosyć literatury. Szczególnie, jeśli w co drugiej pozycji pojawiają się nieokreślone seksualnie wampiry, kierowane do równie nieokreślonych emocjonalnie czytelników. Jakże wielka więc radość następuje, gdy w ręce wpada taka powieść jak „Nocny obserwator”. Są to chwile, w których świat nagle kurczy się do rozmiarów małego mikrokosmosu stworzonego przez autora, a obcowanie z książką staje się po prostu świętem.
Bohater powieści, Łuzgin, przyjeżdża z Moskwy do Zaszyszewia, zabitej dechami miejscowości, o której w sąsiednich wioskach krążą wieści tak straszne, że nikt nie chce się tam zbliżać po zmroku, czy nawet podwieźć tam naszego bohatera. Opowieści o grasujących w okolicy stworach nie odstraszają jednak mężczyzny, który spędził tu całe dzieciństwo i z radością chce zaznać relaksu i spokoju. Zamiast tego, bratając się z autochtonami, niemal popada w alkoholizm, do momentu, gdy miejscowi nie łapią werewolfa… Od tej chwili w życiu Łuzgina zmienia się wszystko.
Cała powieść składa się z trzech części, które z czasem zbiegają się w punktach stycznych i wreszcie wiążą nierozerwalnie. Jest to zabieg dość ciekawy, niemniej ubolewam, że pozostałe dwie części odbiegają znacznie od konwencji, jaką autor zaproponował w odsłonie pierwszej – „Polowanie na zwierza”. Przede wszystkim widać tu niezwykły obserwatorski talent Diwowa, który prezentuje swoje umiejętności i doświadczenie dziennikarskie, sprawiając, że czytana historia nabiera znakomitego realnego sznytu. Wioska, w której pojawia się werewolf Wowka zdaje się istnieć naprawdę, nie tylko w wyobraźni autora. Duży wpływ mają na to sugestywne postacie, oraz język jakim operują – prosty, dosadny, co nie znaczy, że nadmiernie wulgarny, czy pozbawiony humoru. Diwow snuje swą opowieść powoli, niemal sennie i choć czuć ciągle podskórnie, że zaraz wydarzy się coś złego, to jednak stale ma się nadzieję, że to tylko wioskowe bajdy. Bo nawet wilkołak okazuje się być zagubionym, młodym stworzeniem, które bardziej boi się ludzi, niż oni jego. I zadziwiające, jak sprawnie autor potrafił poprowadzić fabułę tak, by obudzić współczucie wobec kudłatego stworzenia.
Nie tylko Wowka jednak odpowiada tutaj za elementy fantastyczne. Stwór przekazuje Łuzginowi informacje o grasujących po okolicy wampirach. Na nich właśnie polują bohaterowie drugiej części powieści, „Dnia wampira”; byli policjanci Zykow i Kotow. Są to mężczyźni twardzi i bezwzględni, już same ich życiorysy potrafią wywołać dreszcze, a ich zachowania i metody pracy mogą budzić nie tylko lęk, ale i spore kontrowersje. Powoduje to spory rozdźwięk pomiędzy pierwszą, spokojną i łagodną, częścią, wrzucając czytelnika brutalnie w świat szybkiej akcji, krwawych zabójstw, gwałtów i dewiacji. A stąd już blisko do trzeciej części „Nocny obserwator”, w której bohaterowie obu części spotykają się by zmierzyć się z mistrzem wampirów, który w przypływie szaleństwa zmienia przypadkowych ludzi w nieumarłych…
Fantastyka i groza u Diwowa ma specyficzny wizerunek. Tu nic nie jest takie jak się wydaje, ani jakie być powinno. Werewolf to młody chłopczyk o trudnym dzieciństwie, wampiry to nie krwiopijcy, lecz istoty sprawujące bardziej władze nad duszami. Są przy tym często bardziej ludzkie niż sami ludzie. Ci zaś z kolei są nierzadko brutalniejsi i okrutniejsi niż rzeczone potwory. Diwow stawia pytania o ludzką naturę, ale nie daje jasnych odpowiedzi. Bawi się konwencją, lecz jest to zabawa dość przykra, bowiem obnażająca niedoskonałości człowieczeństwa i nie dająca pocieszenia. Co ciekawe, nie tworzy skomplikowanej fabuły, ale bardzo skomplikowane postacie, którym przyszło żyć w bardzo mrocznych i smutnych czasach. Warto sięgnąć po powieść, choćby tylko po to by zanurzyć się w tym przerażającym, lecz niezwykłym świecie.