W literaturze gatunkowej często lubimy, gdy pisarz operuje co prawda w miarę oryginalnymi rozwiązaniami, lecz zachowuje pewne niepisane zasady co do tego, w jaki sposób powinna rozwijać się fabuła. Czytelnik woli, gdy twórca porusza się w ramach jednej ze znanych nam ram narracyjnych, a jeśli przedstawia nieznane, wkrótce musi odkryć, do jakich praw to nieznane się stosuje. Jeśli nawet zachodzi dekonstrukcja jakichś mniej lub bardziej skrystalizowanych zasad panujących w kanonie, dekonstrukcja zawsze zachodzi w odniesieniu, w relacji. Lindqvist w „I Am Behind You” zaserwował nam przygodę, która na pierwszy rzut oka zdaje się tego sensu nie mieć.
Czytelnik próbuje odnaleźć go wraz z bohaterami, którzy spędzali wakacje w przyczepach kempingowych i pewnego ranka okazało się, że cztery wozy zostały w jakiś niewytłumaczalny sposób zabrane z obozu i przeniesione na dziwną łąkę pośrodku niczego. A to oczywiście dopiero początek zdarzeń dziwacznych, niepojętych i opierających się próbom zrozumienia. Tak samo jak postaci, tak i odbiorca porusza się w tym nowym (?) świecie po omacku. W recenzjach „I Am Behind You” dominują odpowiednie przymiotniki: osobliwy, wyjątkowy, cudaczny, niesamowity. Zetknięcie z czymś wykraczającym poza nasze wyobrażenia o świecie jest oczywiście częstym motywem horrorów, jednak to zazwyczaj nie oznacza, że czytelnik nie ma żadnych oczekiwań względem kierunku, w którym potoczy się historia. Lindqvist w zasadzie urządza nam przegląd takich oczekiwań, wgniatając je w ziemię, a jednocześnie cały czas skłania nas do tego, byśmy razem z bohaterami poszukiwali sensu i zasad panujących w obcym świecie. Oni próbują zbadać to, co ich otacza, a my – skonfrontować nasz zbiór znanych motywów, konwencji i literackich schematów z tym, co serwuje nam Lindqvist.
W pewnym momencie bohaterowie poddają się i nie próbują dłużej racjonalizować tego, co widzą. Carina dochodzi do wniosku, że jeśli „zrozumiała coś na temat tego miejsca, to fakt, że nic nie rozumie”. Jej syn zapytany, co robi, odpowiada, że idzie. Dlaczego? Bo musi. Dlaczego? „Bo tak. (…) Bo tu jest ścieżka”. Skoro istnieje ścieżka, trzeba nią podążyć, bo tak, bo taka jest logika opowieści. Nawet te postaci, które odpowiadają w pewien sposób za działanie tego świata, nie wiedzą, dlaczego robią to, co robią. Gdy Mayvor pyta o pochodzenie pistoletu, w odpowiedzi słyszy enigmatyczne: „Był tutaj, kiedy się pojawiłem”. Kiedy dociera do punktu, w którym w konwencjonalnej powieści spodziewalibyśmy się poznać odpowiedzi, otrzymujemy tylko kolejne pytania. Lindqvist słowami jednej z postaci dosłownie życzy nam powodzenia w próbie odnalezienia sensu w tym wszystkim. Przewrotnie? Prowokacyjnie?
Dlatego „I Am Behind You” jest w gruncie rzeczy fikcją o fikcji, o poszukiwaniu sensu w narracji, ale też w życiu: człowiek od zawsze próbował nadać swojemu istnieniu jakiś sens, choćby poprzez wierzenia religijne – z którymi bohaterowie książki niejednokrotnie się konfrontują – i to pragnienie zazwyczaj znajduje odbicie w pragnieniu tworzenia opowieści. Pogoń za narracją sprawia, że nawet o sobie i swoim życiu lubimy opowiadać historie, które mają swój wstęp, rozwinięcie i puentę. Swój cel i wewnętrzny sens. W „I Am Behind You” widzimy, jak bohaterowie miotają się w poszukiwaniu tego sensu, tego celu, ale ten, jeśli w ogóle się ujawnia, to tylko w strzępkach.
Gdy o tym piszę, przypominają mi się zajęcia z teatru absurdu na studiach i nasze rozpaczliwe próby znalezienia sensu w czymś, co tego sensu zwyczajnie było pozbawione. Nie potrafiłam uwolnić się wtedy od myśli, że twórca irytująco wręcz niedorzecznego – ale podobno wysokoartystycznego – monodramu w rzeczywistości śmieje się z analiz krytyków, którzy próbują za wszelką cenę znaleźć znaczenie tam, gdzie go po prostu nie ma. Może Lindqvist tak samo śmiałby się z tych moich wypocin, gdyby je przeczytał. Ale może też zupełnie odwrotnie: przypuszczalnie to „powodzenia” wypowiedziane przez bohatera jest zachętą, nawet jeśli podszytą ironią, do tego, by jednak spróbować coś z tej historii wyciągnąć. Zaproszeniem do zabawy.
Prawdopodobnie jest w tym wszystkim też coś z kingowego podejścia do tworzenia historii. Stephen przyznał bez ogródek, że nie planuje fabuły przed przystąpieniem do prac nad powieścią, co nieraz miało swoje odbicie w tym, jak niezgrabne tworzył finały, jak nieumiejętnie splatał wątki. Doskonałym przykładem niech będzie urywanie historii poprzez wysadzenie wszystkiego w powietrze, jak to miało miejsce w dwóch jego książkach (notabene, obu wyjątkowo długich nawet jak na Kinga, co chyba sporo wyjaśnia).
Przy czym kingowość tej książki jest jej największą wadą. Nie przywiązywałam szczególnej wagi do porównań „I Am Behind You” do twórczości Amerykanina, bo już wcześniej Lindqvista nazywano „szwedzkim Kingiem” i nie miało to praktycznie żadnego odzwierciedlenia w czytanych przeze mnie książkach. A jednak tutaj faktycznie mamy do czynienia z niezbyt subtelnymi nawiązaniami. Nie tylko cała historia w dużej mierze opiera się na stopniowym odkrywaniu przeszłości bohaterów za pomocą retrospekcji, ale też Lindqvist stosuje podobne zabiegi formalne: jeśli czytaliście coś Kinga to być może pamiętacie, w jaki sposób stosuje kursywę dla oddania natrętnych, nawracających i niechcianych myśli, najczęściej w postaci krótkich, znaczących powtórzeń, swoistych refrenów. Lindqvist stosuje identyczny trik. Co prawda zupełnie uniknął kingowego gadulstwa i nie rozwodzi się bez powodu, jednak nie po to czytam Lindqvista, żeby patrzeć, jak potrafi naśladować Kinga.
Pytanie ostateczne: czy warto poszukać sensu w „I Am Behind You”? Myślę, że tak. Nawet jeśli te poszukiwania okażą się bezowocne, zmierzenie się z tą pozornie przypadkową, a jednak doskonale przygotowaną historią, jest odświeżającym doświadczeniem i pokazuje nam wiele na temat tego, w jaki sposób konsumujemy narracje.