Linje rozproszone
Pisząc o zbiorze utworów rozproszonych Stefana Grabińskiego mam poczucie, że niezależnie od tego, jak bardzo będę się starał, i tak napiszę za mało. Od kiedy, jakieś półtora roku temu, usłyszałem pierwsze wspomnienia o możliwości ich wydania, wiedziałem, że będzie to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier najbliższych lat. A kolejne doniesienia wydawcy – czy to o kwerendach bibliotecznych czy kolejnych wersjach okładki – tylko mój apetyt podsycały.
Od pierwszego kontaktu z Wichrowatymi liniami czuje się, że to rzecz stworzona z uczuciem. Znamienny jest już tytuł zbioru, zaczerpnięty z pism autora, któremu w planach wydania tomiku o tej nazwie przeszkodziła przedwczesna śmierć. Zaryzykowano nawet zabieg dosyć nietypowy, ale chwytający za serce: odręczne napisy na okładce są wyjęte z autentycznych zapisków autora – stąd „linje” zamiast współczesnego zapisu.
Liczący nieco ponad trzysta stron tomik zawiera, poza dwudziestoma czterema opowiadaniami, wstęp autorstwa Jakuba Knapa (znanego już z opracowania Klasztoru i morza), uwagi edytorskie oraz cztery znakomite dodatki:szkic autobiograficzny Wyznania, wywiad zatytułowany U autora „Demona ruchu” , oraz dwa obszerne eseje poświęcone literaturze grozy. Już więc spis treści zdradza, że autorzy opracowania podeszli do jego tworzenia bardzo poważnie i zaręczam, że wrażenie to nie jest złudne – pod względem jakości opracowani trudno Wichrowatym liniom cokolwiek zarzucić – i trudno mi sobie wyobrazić, by ktoś mógł zrobić to lepiej.
Jeśli zaś chodzi o meritum, moja opinia może wyglądać na nieco asekuracyjną, z czego od razu wolę się wytłumaczyć. Jako że tomik zawiera utwory rozproszone – i tworzone przez całą niemal karierę literacką Grabińskiego – a przy tym niektóre z nich nie doczekały się nawet szerszej publiczności, można się spodziewać, że ich poziom będzie zróżnicowany. Tak jest w istocie, ale nie uważam tego za wadę. Ot, taki urok podobnych zbiorów, które zamiast prezentować co ciekawsze czy bardziej reprezentatywne utwory, traktować muszą je bezkrytycznie. Ma to jednak i swoją gorszą stronę. Jako zagorzały miłośnik tej literatury, nawet w mniej udanych dziełach znaleźć mogę wiele plusów, obawiam się jednak, że czytelnik, który wcześniej z autorem Salamandry nie miał do czynienia, może poczuć się lekko skołowany.
Z tego też powodu z pewnością grupą docelową dla Wichrowatych linii będą osoby już zaznajomione czy to z nowymi wydaniami, jak choćby ubiegłoroczny Demon ruchu i inne opowiadania czy kanonicznym wyborem nowel Hutnikiewicza. Zaręczam, że dla tych czytelników nowy zbiór będzie prawdziwą ucztą. Oczywiście część utworów będzie im już znana, czy to ze wspomnianych Nowel, czy znakomitych antologii Kabortu, tudzież debiutanckiej Tragedii na wieży wydawnictwa Agharta. Ale mimo tego perły, jakie wyłowić można w tym tomiku są same w sobie wystarczająco godne uwagi.
Mówię tutaj i o znakomitych mrocznych opowiadaniach jak Nowela o krecie kolejowym (która początkowo wejść miała według planów autora do wznowienia Demona ruchu) czy upiorna bajka Ciuciubabka (będąca dla mnie jednym z najlepszych opowiadań w dorobku autora) albo wreszcie znakomity, oniryczny Parkan. To jednak nie wszystko. Dla wielu sporą niespodzianką będą też utwory, które Grabiński zbierał w cykl Z ogrójca baśni. Z tej strony pisarza znało do tej pory bardzo niewielu czytelników. I być może słusznie, bo są to opowiadania napisane wyjątkowo zmanierowanym i wydumanym stylem, który owszem, jest urokliwy, ale też trudny do zniesienia w większych dawkach. Także w warstwie treściowej niestety trudno owym baśniom przypisać większą wartość, ale dla miłośników autora będą one niezwykłą gratką i basta!
Poza tym dobrze mieć te utwory w komplecie z już znanymi, ale rozproszonymi po antologiach opowiadaniami jak Porumbica czy Wizyta, napisanymi u końca życia autora i przez wzgląd na ich nieco autobiograficzny charakter tym bardziej godnych wielokrotnej lektury.
Wydawałoby się, że w czasach, gdy minęło już ponad siedemdziesiąt pięć lat od śmierci pisarza i sto cztery lata po jego literackim debiucie, ten wielki twórca literatury niesamowitej nie będzie krył przed nami tajemnic, a jednak cały czas można nie tylko odkrywać go na nowo, ale też – docierając do wcześniej mało znanych utworów, rozumieć go coraz lepiej. Na wydanie czekają jeszcze listy autora i jego sztuki teatralne – tak jedne jak i drugie niezwykle słabo dostępne, a interesujące. Mam nadzieję, że za kilka miesięcy będziemy mogli się rozpływać w zachwytach nad nimi – tymczasem, w kilka miesięcy po premierze Wichrowatych linii ich urok nie niknie ani odrobinę. I tak pozostanie przez całe lata, bo oto doczekaliśmy się po latach kanonicznego wręcz suplementu do trzech tomów Hutnikiewicza. A to chyba najlepsza z możliwych rekomendacji.