Medytując nad wielką rybą
David Lynch należy do tego typu twórców, których dzieła albo się uwielbia, dopatrując się w nich znamion geniuszu, albo zwyczajnie nie lubi, uznając je za zwykły bełkot. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, racja leży gdzieś pośrodku, a o odbiorze filmów Amerykanina decyduje przede wszystkim osobisty gust odbiorcy. A jak powszechnie wiadomo, o gustach się nie dyskutuje.
Miłośnicy talentu Lyncha pod postacią książki W pogoni za wielką rybą dostają swojego rodzaju klucz do całej jego twórczości. Jest nim mianowicie…. transcendentalna medytacja. Dla „zimnego” europejskiego umysłu uwielbienie tej praktyki, jakie wprost wylewa się z książki, może wydawać się co najmniej podejrzane. Należy jednak pamiętać, że Ameryka także pod tym względem rządzi się swoimi własnymi prawami.
Pomijając natarczywy i momentami irytujący zachwyt nad medytacją, W pogoni za wielką rybą daje chronologiczny wgląd w rozwój artystyczny reżysera. W króciutkich rozdziałach, ujętych w formę anegdot, Lynch relacjonuje swoje pierwsze kontakty ze sztuką, późniejsze doświadczenia twórcze i bardziej szczegółowe refleksje na temat powstawania filmu. Książka kończy się w momencie nakręcenia Inland Empire. Lynch jawi się jako artysta charyzmatyczny, który przyciąga do siebie aktorów siłą swojej woli, a nie gigantycznymi wynagrodzeniami. Surrealistyczne pomysły przychodzą zaś fragmentarycznie, w najmniej spodziewanych momentach, niekiedy nawet w snach. Dowiadujemy się o spotkaniach z mistrzami: Kubrickiem czy Fellinim. Z tym ostatnim rozmawiał nawet na kilkadziesiąt godzin przed jego śmiercią.
Lynch opowiada także o doborze ścieżki dźwiękowej do filmu, która według niego stanowi nierozłączne dopełnienie obrazu czy też dlaczego przedkłada niedoskonałą kamerę cyfrową nad klasyczną. Największym ekshibicjonizmem ze strony Lyncha wydaje się jednak wyznanie, że pomysł na Zagubioną autostradę podsunęła mu sprawa zabójstwa żony O. J. Simpsona. Jest też o wiele więcej takich smaczków, które miłośnikom współtwórcy Twin Peaks otworzą szerszą perspektywę odbioru dzieł ich ulubionego reżysera, jak też przybliżą postać tego kontrowersyjnego twórcy. To niewątpliwie głównie dla nich skierowana jest ta książka. Mimo to, nawet patrząc z perspektywy fana, pozostaje niedosyt.
Fakty przedstawione są przez Lyncha w zdawkowy sposób, który nie odsłoni przed laikiem tajników jego filmowej sztuki. A wielka szkoda, bo była znakomita ku temu okazja. Czytanie książki jest podróżą po wyrwanych z kontekstu anegdotach i fragmentach wspomnień. Odbiorca niezaznajomiony z filmami Amerykanina zagubi się całkowicie po kilku rozdziałach, a frustrująca indoktrynacja doktryną medytacji odrzuci nawet najbardziej zapalonego czytelnika na kilometry.
Z lektury W pogoni za wielką rybą wynieść można wrażenie, że Lynch jest człowiekiem równie ekscentrycznym jak jego filmy. Być może naprawdę tak jest, każdy jednak powinien wyrobić w tej sprawie swoje zdanie. Samą książkę można polecić chyba tylko i wyłącznie miłośnikom Lyncha, z ostrzeżeniem, że najlepiej zignorować męczący zachwyt nad transcendentalną medytacją, którego pełno jest w tej cieniutkiej książce.