Kultura popularna przyzwyczaiła nas do postapokalipsy już w takim stopniu, że powoli przestajemy się ekscytować końcami świata. Ciężko człowieka zaskoczyć, gdy każdego sezonu mamy przynajmniej kilka pozycji z tego gatunku, i nie mówię tu jedynie o literaturze. Począwszy od komiksów, poprzez kino i telewizję, na grach komputerowych kończąc, jesteśmy epatowani prognozami upadku ludzkości. Nieważne co jest przyczyną – śmiertelny wirus, plaga zombie, katastrofa naturalna czy wojna nuklearna – ważny jest skutek i to, co dzieje się później: walka o przetrwanie, żerowanie na zgliszczach i w końcu odbudowa cywilizacji. Mimo mnogości utworów rzadko trafia się pozycja, która byłaby równie poruszająca, co prawdopodobna; która dokumentowałaby ludzkie dramaty i nie była wyssaną z palca fikcją. Taką książkę zafundowało polskiemu czytelnikowi wydawnictwo Bullet Books. „Sekundę za późno” Williama R Frostchena to najbardziej prawdopodobna wizja końca naszej cywilizacji, jaką czytałem.
W swojej powieści, Frostchen nie ucieka do elementów nadprzyrodzonych, nie tworzy super wirusa. Rysuje smutny scenariusz, który najprawdopodobniej spotka Amerykę, gdyby ta stała się celem ataku EMP – broni wykorzystującej impuls elektromagnetyczny. Atak ów polega na tym, że niszczy całkowicie nieodporną na niego elektronikę – przepalają się wszelkie urządzenia z układami scalonymi. I chociaż nie brzmi to aż tak groźnie, skutki są katastrofalne: wyobraźcie sobie świat pozbawiony całkowicie elektryczności, a tym samym możliwości produkowania czy magazynowania żywności i lekarstw. Świat, w którym w zasadzie przestaje istnieć transport – tylko nieliczne pojazdy są nadal użyteczne. Wreszcie świat, w którym może przeżyć co najwyżej 10 % ludności i niestety większość zdaje sobie z tego sprawę.
W „Sekundę za późno” opisany został rok z życia ludzi, którym przyszło walczyć o przetrwanie w uniwersyteckim miasteczku Black Mountain w Karolinie Północnej. Głównym bohaterem jest John Matherson – emerytowany wojskowy, a obecnie wykładowca na miejscowej uczelni. Przykładny ojciec i szanowany obywatel, jako jeden z nielicznych orientuje się, co „trafiło” w Stany. Znajduje się w o tyle trudnym położeniu, że na głowie oprócz obowiązku zapewnienia bezpieczeństwa dwóm dorastającym córkom ma jeszcze całą społeczność – ze względu na swoją pozycję i doświadczenie zostaje jednym z przywódców. Niejednokrotnie staje w obliczu niebywale trudnych wyborów, a decyzje, które musi podjąć, będą skazywały ludzi na pewną śmierć.
Na Black Mountain spadają kolejne nieszczęścia: pożary, szabrownicy, uchodźcy, bandyci, brak lekarstw, choroby, głód. Niektóre z nich do tej pory zupełnie pomijane w literaturze tego gatunku. Głównym atutem „Sekundę za późno” jest właśnie bardzo duży realizm i wiarygodność przedstawianego scenariusza. Nie są to prognozy pisarza literatury fantastycznej, ale oparta na symulacjach i wojskowych raportach historia – napisana do tego z wielką dbałością o szczegóły. Książka opatrzona jest wstępem Newta Gingricha, byłego przewodniczącego Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych i posłowiem kapitana Billego Sandersa z U.S. Navy, które swoją wymową i wyłożonymi czytelnikowi racjami nadają książce dodatkowej wiarygodności.
Nie można odmówić Frostchenowi umiejętności pisarskich. Autor ma na swoim koncie ponad 40 książek oraz niezliczoną ilość publikacji. W jego stylu wyczuwalne są echa pisarstwa Stephena Kinga i nie jest to stwierdzenie na wyrost. Na kartach powieści przywołuje on do życia społeczność małego miasteczka, ze wszystkimi niuansami i prawami jakimi rządzą się takie miejsca. Idealnie oddaje nastroje, lęki i obawy ludności. Sam zresztą podobnie jak King, pisze o miejscach i ludziach, których zna. Różnica jest taka, że Frostchen skupia się przede wszystkim na Johnie, nie poświęcając specjalnie miejsca bohaterom drugoplanowym. Dobrze wychodzi mu wplątanie bardziej technicznych opisów. Nie jest to może poziom Michaela Crichtona, ale ani przez chwilę nie odniosłem wrażenia, że żargon wojskowy jest nieporadnie użyty lub wypada sztucznie. Jedyny mój zarzut to zbytni patos, od którego momentami aż mdliło. I chociaż to dobitnie świadczy, że książka jest na wskroś amerykańska, to jak dla mnie, było tam o te kilka wspólnych modlitw i odśpiewanych hymnów za dużo.
„Sekundę za późno” to powieść porażająco smutna i w pewnym stopniu makabryczna. Wizja końca przedstawiona przez Williama Forstchena pozostaje na długo w pamięci i wydaje się być najgorszym z możliwych scenariuszy ataków z użyciem broni atomowej. Książka warta przeczytania nie tylko przez fanów postapokaliptycznych klimatów i militariów.