W swoim biogramie Rafał Cuprjak pisze, że „w nocy wymiotuje słowami”. Rozumiem, że to, co za chwilę napiszę, będzie mi poczytane jako zwykła złośliwość i czepianie się słówek, jednak mnie to stwierdzenie wydaje się dość znaczące. Najpierw przeczytałam książkę, dopiero później biogram, i doznałam mini olśnienia. Właśnie tak wygląda styl Cuprjaka: jakby wymiotował słowami, jakby pisał, co mu ślina na język przyniesie. Owszem, przygotowanie fabuły, która zazębia się w taki sposób, jaki sobie umyślił, wymagała wcześniejszego zaplanowania pewnych punktów stycznych, jednak sięgnięcie po jakże wygodną narrację pierwszoosobową i zapisywanie myśli bohaterów w formie quasi strumienia świadomości nie ma już zbyt wiele wspólnego ze starannym planowaniem treści. A ja bylejakości nie lubię. I niestety, styl Cuprjaka wymaga jeszcze wiele pracy, bo na razie może i faktycznie jest lepszy niż popisy co niektórych początkujących pisarzy, ale chyba nie chodzi o to, by zawsze porównywać się do najgorszych?
A przecież Cuprjak mierzył wysoko. Widzę szereg decyzji pisarskich, jakie podjął, by stworzyć książkę wyjątkową, nietuzinkową, przekraczającą granice wyznaczone przez popularne gatunki i konwencje. Tylko ten plan nie do końca się powiódł i ostatecznie „Po drugiej stronie” jest gdzieś w połowie drogi między artyzmem a rzemiosłem. Zbyt ciężka na porządne rozrywkowe czytadło, zbyt powierzchowna, by wznieść się wyżej. Wynika z tego szereg problemów: jak tu polecić lub nie polecić, jak chwalić czy zganić, skoro książka wydaje się zbyt dobra, by być złą, lecz jednocześnie zbyt zła, by być dobrą? Odniosłam wręcz wrażenie, że tak jak Cuprjak wielokrotnie przekracza granice między konwencjami, tak samo wielokrotnie przeskakuje z powieści dobrej i oryginalnej w powieść bylejaką.
Mogę się zgodzić ze stwierdzeniem Dawida Kaina, że powieść Cuprjaka „przełamuje ograniczenia gatunkowe”, lecz niewiele więcej dobrego mogę o niej powiedzieć. I dręczy mnie pytanie, czy ta oryginalność gatunkowa już wystarczy, by książkę polecić. Z „Po drugiej stronie” jest ten problem, że jeśli ją porównać z morzem sztampy zalewającym rynek, to oczywiście wypadnie dobrze, ale Cuprjak wyraźnie chciał ustawić poprzeczkę wyżej. Rozpala nadzieję i zostawia niedosyt, bo zabrakło i warsztatu, i dobrych postaci, które pociągnęłyby porządnie tę historię. I wreszcie tej nietuzinkowości, co niby jest, a jednak w wielu aspektach jej nie ma.
Spod warstwy pozornego artyzmu przebija niestety bylejakość i gdy czytelnik już się spostrzeże, że to tylko inaczej zapisane banalne historie, do końca trzyma go już tylko chęć rozwiązania zagadki. Zresztą, co tu będę czarować: ja się zwyczajnie bardzo często w trakcie lektury nudziłam, bo – choć krótka! – przez narrację wydawała mi się przegadana, a naprawdę dobrych scen było albo mało albo ginęły pod zalewem szaroburego strumienia świadomości.
I może moja recenzja wygląda jak wielkie potępienie „Po drugiej stronie” Cuprjaka, ale to nie tak. Mam raczej nadzieję, że autor nie da się omamić laurkami z Internetu – bo jak zwykle powieść zbiera pozytywne recenzje i tylko Karpie wyjdą na marudy – i spróbuje w następnej książce po prostu dać z siebie więcej. Nie wymiotować słowami tylko nad nimi zapanować i swoją powieść budować na solidnych fundamentach, nie opierając się wyłącznie na efektownych sztuczkach w konstrukcji fabuły. Ja w tej chęci przełamywania konwencji dostrzegam duży potencjał, na razie niestety niewykorzystany.
PS. A jakby kto pytał, gdzie się podziało wprowadzenie do fabuły, informuję, że nawet wydawca nie podjął się próby stworzenia tradycyjnego jej opisu, więc czuję się rozgrzeszona.