Pisanie recenzji nakierowanej na udowodnienie, że Jarosław Grzędowicz jest świetnym pisarzem mija się z celem. Po wydaniu kilku opowiadań i książek, ugruntowaniu sobie pozycji w pisarskim półświatku, nie ma raczej osoby czytającej polską fantastykę, która by tego nazwiska nie kojarzyła. Ci co je znają, zapewne też w dużym stopniu zdają sobie sprawę z faktu, że rzadko który rodzimy pisarz potrafi stworzyć tak dobre historie jak Grzędowicz. A długo oczekiwany drugi tom Pana Lodowego Ogrodu tylko tę tezę potwierdza.
Przyznam się bez bicia, że pierwszy tom czytałem bardzo szybko po jego wyjściu, czyli dobrze ponad dwa lata temu. Tym sposobem podchodząc do kontynuacji miałem pewne obawy, że ciężko mi będzie odnaleźć się w fabule i połapać w wątkach, które autor zostawił nierozwiązane. I tu miło się zaskoczyłem, gdyż proces przypominania trwał szybko. Po przeczytaniu kilkunastu kartek miałem już jasny obraz tego, co autor w fabule starał się przedstawić.
Mamy więc Vuko Drakkainena, superkomandosa zesłanego na przypominający średniowieczny świat Midgaard, aby znaleźć zaginioną drużynę naukowców. W pierwszym tomie Grzędowicz niezbyt przyjemnie potraktował tego bohatera. Vuko został zaklęty w drzewo. Właściwie trudno było sobie wyobrazić, by w jakiś racjonalny sposób wybrnął z tej sytuacji. A jednak, powieść broni się swoimi prawami i oczywiście Ulf dostaje kolejną szansę by powstrzymać szalonego Van Dykena. Nie będzie mu już jednak tak łatwo, gdyż traci swoje „wspomaganie” w postali Cyfrala.
A właściwie Cyfral otrzymuje własną postać i poniekąd osobowość. Brzmi to dość mgliście, ale nie chcę za bardzo wgłębiać się w szczegóły, by potencjalny czytelnik nie wiedział zbyt wiele sięgając po tę książkę. Vuko musi stawić czoła wybitnie ekstremalnym sytuacjom, a także znaleźć w sobie moc i siłę ducha by móc wrócić do osady Ludzi Ognia, oraz zacząć przygotowywać kontratak na twierdzę władcy Węży. Ma przed sobą długą podróż i musi stanąć do walki przeciw najgłębiej skrywanym demonom.
Równolegle toczącym się wątkiem powieści, podobnie jak w tomie pierwszym, jest historia następcy cesarskiego Tygrysiego Tronu – Odwróconego Żurawia, który po przejęciu władzy przez prymitywny kult Pramatki, musi wraz z opiekunem Brusem incognito szukać bezpiecznego miejsca w krainie, którą opanował chaos wojny. I ten wątek mi osobiście podobał się zdecydowanie mniej (Vuko jest ewidentnie ciekawszą postacią niż Ardżuk), choć muszę przyznać że Grzędowicz postarał się by nie brakowało chłopcu przygód. Młody cesarz jest w jeszcze bardziej niebezpiecznej sytuacji niż Drakkainen, jego życie zaczyna przypominać ciągły pościg, a to przed wysłannikami Pramatki, a to przed demonem nocy, który nawiedza go w snach, a to przed okolicznościami losu (które jak łatwo się domyśleć, nie należą do przychylnych). Do tego jego przyjaciel i obrońca popada w dziwaczną chorobę, na którą zdaje się nie ma lekarstwa.
W drugim tomie Pana Lodowego Ogrodu dzieje się dużo, choć są momenty niepotrzebnych przestojów. Osobiście uważam, że książka okrojona z dwudziestu procent treści zyskałaby na wartkości i wtedy naprawdę ciężko byłby się od niej oderwać. Nie da się jednak ukryć, że lektura bardzo szybko uzależnia. Pomimo znaczących rozmiarów książkę czyta się szybko i przyjemne, a zabiegi ze zmianami narracji (znane już z pierwszej odsłony serii) kompletnie w lekturze nie przeszkadzają. Grzędowicz skupia się na psychice swoich bohaterów, przedstawia nam wyraźnie ich wnętrze i chce byśmy byli świadkami ich moralnej i duchowej przemiany. Dodatkowo z miksu gatunkowego, w drugim tomie zdecydowanie górę bierze nad innymi fantasy. Grozy jest tu niewiele, a s-f znikome ilości. Jest za to dużo mistyki, filozofii i egzystencjonalizmu w różnych odsłonach. Nadal niczym nowym w tym względzie Grzędowicz nie zaskakuje, są to sprawdzone sposoby na dobrą powieść. Ale nie ma też obawy, że nie wykorzystał potencjału.
Drugi tom stanowi bardzo obszerne i udane wprowadzenie do tomu trzeciego, który- jak podejrzewam – będzie uwieńczeniem historii Vuko Drakkainena i młodego cesarza. Taka byłaby naturalna kolei rzeczy. Jednak wszystko zależy od autora. Na koniec, polecając wszystkim lekturę tej powieści, wyrażę nadzieję, iż na kolejną część nie będziemy musieli czekać tyle, co na drugą.