Ostatnio miałem duże problemy z czytaniem książek od początku do końca. Przez kilka minionych miesięcy najczęściej po prostu rezygnowałem z lektury, mając za sobą zaledwie kilkadziesiąt stron. W pewnym momencie myślałem nawet, że oto przyszedł kres mojego czytelnictwa i przez dłuższy czas nie sięgnę po żadną powieść. Na szczęście niedawno coś się we mnie odblokowało, dzięki czemu ponownie odczułem znajomy głód na dobrą opowieść. Pierwsza książka, z jaką zdecydowałem się zapoznać po chwilowej przerwie, to „Tracę ciepło” Łukasza Orbitowskiego.
Autor w tej dosyć obszernej powieści przybliża czytelnikowi losy dwójki bohaterów: Kuby i Konrada. Mają oni pewien dar, który odróżnia ich od pozostałych ludzi. Widzą duchy oraz tajemniczy świat jezior, stanowiący jakby odbicie niematerialnej części otaczającej nas rzeczywistości. Kuba i Konrad pojawiają się w trzech opowieściach, które składają się na główny wątek książki.
Najpierw trafiamy do podstawówki z początku lat dziewięćdziesiątych, aby niedługo później zwiedzić przerażającą prowincję oraz stać się świadkami upadku pewnej niezwykłej sekty. Na początku wydarzenia w „Tracę ciepło” toczą się powoli – wręcz leniwie. Jednak wcale nie oznacza to nudy. Wręcz przeciwnie! Styl Łukasza Orbitowskiego jest na tyle zajmujący i „żywy”, że z przyjemnością przerzucałem kolejne kartki. Tym bardziej, że pierwsza część powieści to wariacja na mój ulubiony temat, czyli dzieciństwo – a dokładniej wiek czternastu lat, koniec szkoły podstawowej itd. Autor w świetny sposób oddaje brutalną prawdę o dorastaniu w Polsce w Roku Zero (i nie tylko). Rzeczywistość w „Tracę ciepło” jest brudna, wulgarna, a „słabeusze” nie mają w niej lekkiego życia. Chyba, że posiadają dar, coś na wzór „szóstego zmysłu”, który pozwala im dostrzec rzeczy niedostrzegalne. Jednak zdolność ta nie jest pozbawiona swojej ceny. To właśnie dzięki widzeniu świata jezior Kuba i Konrad stają się uczestnikami przerażających wydarzeń.
Jak już wspominałem „Tracę ciepło” to powieść obszerna, bo licząca około pięciuset stron, lecz żadna spędzona z nią chwila nie była nudna czy też stracona. Bawiłem się naprawdę kapitalnie. Momentami płakałem ze śmiechu, gdy bohaterowie mówili o czymś w wesoły sposób, aby w kilka stron później przeżywać niezły horror. Łukasz Orbitowski świetnie oddał klimat dzieciństwa, dorastania (pierwsze popijawy, miłości oraz przyjaźnie), a także grozę polskich miast i wsi.
Najbardziej niezwykły jest tutaj finał: przeszłość miesza się w nim z teraźniejszością, teraźniejszość z przyszłością i tak na zmianę. To co boskie łączy się z tym co szatańskie, diabelskie. W pewnym momencie nie wiadomo już co dzieję się naprawdę, a co nie. Wszystko staję się niejednoznaczne, głębsze, mroczniejsze – osiągając apogeum wyobraźni czytelnika, który tylko brnie do końca, mając nadzieję na wyjaśnienia. No i pojawiają się one, jednak nie w takiej ilości, w jakiej niektórzy by chcieli. Dużo rzeczy trzeba sobie samemu zinterpretować, poukładać – za co należą się wielkie brawa. Dzięki temu jeszcze przez kilka dni będę myślał o tej powieści, starając się odpowiedzieć sobie na niektóre pytania.
Według mnie „Tracę ciepło” to wydarzenie, które powinno solidnie wstrząsnąć polskim rynkiem literackim. Mamy tutaj wszystko, począwszy od ciekawego pomysłu, przez solidne wykonanie, po niejednoznaczne zakończenie. Całość okrasza bardzo płynny, wciągający styl Łukasza Orbitowskiego, w którym humor miesza się z horrorem, horror z magią, a magia z tym co rzeczywiste, czyli z Polską na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, w której każdy z nas może odnaleźć coś, co go zafascynuje, urzeknie i wciągnie w niesamowicie wartki nurt opowieści.
„Tracę ciepło” w pełni zasługuję na ocenę bardzo dobrą. Z czystym sumieniem polecam każdemu. Nie tylko miłośnikom horroru, ale wszystkim, którzy chcą przeczytać świetną, niejednoznaczną powieść, która niesie ze sobą nie tylko rozrywkę, ale i chwilę refleksji.