W recenzji poprzedniej części cyklu napisałam, że najlepszy z całej powieści był jej początek, a Hilary Norman nie wykorzystała drzemiącego w nim potencjału. W przypadku “Ostatniego razu” jest inaczej: cała książką reprezentuje mniej więcej ten sam, niezbyt wysoki poziom i niestety jej lektura nie przynosi zbyt dużej satysfakcji.
Hilary Norman przenosi nas kilka lat naprzód. Bohaterów znanych z „W sieci kłamstw” spotykamy już po ślubie Grace i Sama, gdy pani psycholog spodziewa się dziecka. Adoptowali Cathy, a ta wyrosła na zupełnie normalną nastolatkę, kochającą bieganie. Przybrany brat Sama spotyka się z młodą policjantką, Terri, która wprowadza trochę zamieszania do dotychczas obywającej się bez poważniejszych problemów. Oczywiście „Ostatni raz” to thriller, więc głównym wątkiem powieści jest poszukiwanie sprawcy brutalnego morderstwa na plaży. Do śledztwa zostaje przydzielony Sam Beckett, a Grace również angażuje się w śledztwo.
Część fabuły związana ze śledztwem jest prowadzana całkiem poprawnie i potrafi wciągnąć. Jedna rzecz, w której Hilary Norman odniosła sukces to budzenie niepewności co do intencji niektórych postaci. W ten sposób czytelnik ciągle zastanawia się, czy dobrze danego bohatera ocenił i czy przypadkiem jego zachowanie nie jest podejrzane. Niestety, w książce brakuje tak emocjonujących scen, jak te ze statku w „W sieci kłamstw”; nawet finał nie wzbudza tyle emocji.
Poza tym powtórka z rozrywki: Grace Lucca znowu jest mdła, a jej związek z Samem i związane z tym rozterki nudne i przesłodzone. Cathy, już prawie dorosła, jak na dziewczynę, która przeżyła tak niebywałą traumę trzyma się całkiem nieźle i w czasie lektury ciągle miałam nadzieję, że jednak nie będzie zwyczajną nastolatką. Niestety, jest do bólu zwyczajna, a narracja sugerująca coś innego to zupełna bzdura. Nijakość postaci w książce jest wręcz uderzająca: większość spięć wydaje się mocno naciągana i wciśnięta na siłę, kłótnie i późniejsze godzenie się są mało przekonujące, a próba doprawienia mdłej Lucci szalejącymi hormonami wypada sztucznie.
Muszę jednak docenić znaczną poprawę w kwestii tłumaczenia. Chociaż styl Hilary Norman dalej pozostawia wiele do życzenia, przekład wydaje się zupełnie poprawny i znośny. I całe szczęście, bo fabularnie „Ostatni raz” stoi niżej niż „W sieci kłamstw”, więc skopane tłumaczenie mogłoby przelać czarę goryczy i do reszty zepsuć lekturę.
Jeśli ktoś przebrnął przez „W sieci kłamstw” i czerpał z lektury satysfakcję, „Ostatni raz” nie powinien go zawieść. Książkę można też czytać bez znajomości pierwszej części, ale mimo wszystko z tych dwóch powieści ciekawsza była ta wcześniejsza. Przyznam się do drobnej słabostki – zdarza mi się swoje oczekiwania wobec książki opierać na okładce i tak jak w „W sieci kłamstw” najlepszy był początek, tak w przypadku „Ostatniego razu” najbardziej podobała mi się właśnie okładka. Szkoda, że treść jej nie dorównała.