Debiut Magdaleny Kozak okazał się powieścią bardzo oryginalną i choć nie znoszę wampirzej tematyki, szczególnie takiej, w której dorośli mężczyźni mają dylematy nastolatków i równie chętnie się nimi dzielą, to jednak utwór czytało się lekko łatwo i przyjemnie, głównie dzięki wartkiej akcji i ciekawym zabiegom fabularnym. Dzięki temu „Nocarza” uznać należy za debiut udany. Kolejna część „Renegat” przedstawiała tematykę od drugiej strony konfliktu, w związku z tym pozostawała równie oryginalna co część pierwsza, nie będąc jednak pozbawioną jej wad, które w przypadku debiutu można wybaczyć, tutaj już niekoniecznie. Powiedzenie do trzech razy sztuka sprowadziło się do tego, że pojawiła się trzecia siła zbrojna, która pod postacią watykańskich próbuje zgładzić Vespera. I z żalem przyznaję, że im dalej w las, tym mniej mnie to obchodziło.
Zarys fabularny jest iście imponujący. Oto watykański wypowiadają wojnę wampirom, a dzięki użyciu antysymbionita zmieniającego wampiry ponownie w ludzi (a ja zawsze liczę, że zwolennicy pijawek mnie już żadnym kuriozum nie zaskoczą), są przeciwnikiem wobec którego nocarze i renegaci muszą połączyć siły. Vesper, który zdradził jednych i drugich tradycyjnie cierpi rozterki, że jednak chciałby pomóc jednym i nie rozstać się z drugimi. Oczywiście, dialog i próba połączenia sił są bezcelowe, bo obie frakcje są tak zadufane w sobie, że o porozumieniu można zapomnieć. Najgorsze jest jednak to, że przez połowę książki musimy śledzić poczynania i rozterki Vespera, który jak przystało na prawdziwego mężczyznę to bije się walecznie, to płacze na kolanach, nie mogąc podjąć decyzji po której ze stron się opowiedzieć.
Równie poważnie zachowują się nocarze i renegaci, którzy w obliczu zagrożenia dalej kłócą się o pogubione w piaskownicy zabawki. Niestety, autorka osiąga poziom „Siewcy wiatru” Kossakowskiej, gdzie szczeniackie gadki i szkolne plany mają robić za wielkie rozmowy i misterne intrygi. Na szczęście, Magdalena Kozak rzeczywiście ma pojęcie o działaniach służb specjalnych, a jak już opisuje konkretne akcje, można pozazdrościć umiejętności i wyobraźni. Szczególnie widać to w końcówce powieści. Tylko dlaczego dopiero tam? Dlaczego by dotrzeć do bardzo dobrej końcówki, trzeba było przebrnąć przez nudną wprost połowę pierwszą i poprawną zaledwie część drugą? Czemu obok misternie kreowanych akcji militarnych mamy bohaterów, którzy wyrwali się z jakiegoś filmu akcji, albo po prostu za dużo ich naoglądali, bo prawdopodobni to oni nie są. Nawet jak na wampiry.
„N.I.K.T.” wpisuje się doskonale w konwencję trylogii, niestety, raczej w tendencji spadkowej. Wszystkie błędy tomu pierwszego, szczególnie ubogi i czasem prostacki język opisów, wciąż święcą swoje sukcesy. Szkoda, bo pierwszy tom stwarzał bardzo dużo możliwości i nadziei na ciekawą serię. A tak pozostała nam tylko ciekawostka.