Chciałoby się zacząć od stwierdzenia, że Wilkiego Collinsa nie trzeba nikomu przedstawiać. Niestety mam wrażenie, iż ów legendarny pisarz nigdy nie zdobył u nas większej popularności. Owszem, pierwsze polskie przekłady jego dzieł powstały jeszcze przed wojną i niektóre z nich doczekały się wznowień, jednak Kamień księżycowy czy Kobieta w bieli nie są wymieniane jednym tchem z dziełami Dickensa, ani historiami o Dupinie czy Holmesie. Choć tego pierwszego Collins był przyjacielem, razem z drugim kładł podwaliny pod gatunek kryminału i powieści detektywistycznej, rozwiniętej później przez trzeciego.
Wiktoriański literat, urodzony w 1824 roku, do swojej śmierci w 1889 napisał trzydzieści powieści i ponad sześćdziesiąt opowiadań, prócz tego także dramaty i artykuły dla prasy. Fani Dana Simmonsa z pewnością znają go z Drooda, gdzie otrzymał rolę narratora skazanego na życie w cieniu sławy wybitniejszego przyjaciela, autora Opowieści wigilijnej. Rzeczywiście, nigdy sławą swojego przyjaciela nie przeskoczył, jednak wyżej wspomnianymi dziełami mimo wszystko zapisał się w historii.
Nawiedzony hotel to przekład zbioru The Haunted Hotel and Other Stories, wydanego pierwotnie przez Wordsworth Editions. Zawiera tytułową mini-powieść oraz osiem opowiadań z pogranicza opowieści niesamowitej, sensacji i romansu, przełożonych przez Jerzego Łozińskiego. Choć zbiór ten publikowany jest w Polsce pierwszy raz, warto zaznaczyć, że tytułowy utwór był wcześniej wydany osobno, jako Tajemnica pałacu w Wenecji.
Niestety tytułowego tekstu nie można nazwać najjaśniejszym punktem zbioru. Klasyczny wątek nadnaturalny przyćmiony jest przez nieco rozdmuchaną miłosną awanturę. Opisy manifestacji ducha w weneckiej rezydencji, która została przerobiona na hotel, choć napisane sugestywnie, są dla fabuły drugorzędne i tak naprawdę historia mogłaby się bez nich obyć. Całą zresztą krytykę zbioru mógłbym oprzeć na jednym zarzucie: Wilkie Collins potraktował niesamowitość i grozę zbyt niepoważnie, by mogły szczerze czytelnika poruszyć. Opowiadania stoją w rozkroku między romansem a opowieścią niesamowitą.
Doskonale ilustruje to Martwa ręka, czyli historia młodzieńca, który nie mogąc znaleźć wolnego miejsca w żadnym hotelu w mieście ostatecznie – nieco przypadkiem – wynajmuje pokój z „niezwykle cichym i spokojnym współlokatorem, który na pewno nie będzie przeszkadzał”. Szybko bohater dowiaduje się tego, co czytelnik przeczuwa od razu: współlokator jest trupem. Arthur Holliday postanawia mimo okoliczności przenocować w wynajętym pokoju, zaś trup, jak można się domyślić: zaczyna się ruszać. Bierce, Poe czy de l’Isle-Adam poprowadzili by tę historię zapewne w kierunku eskalacji napięcia i makabrycznego finału o cynicznym smaku, który pozostawiłby czytelnika skołowanego i wstrząśniętego. Collins zaś w połowie tekstu raptownie zmienia nastrój. Autor unika ckliwości czy taniego banału, jednak atmosfera niesamowitości pryska bezpowrotnie, choć w początkach utworu była znakomicie budowana.
Mniej przewrotny jest finał Pani Zant i ducha, ghost-story z motywem paranormalnym niezanegowanym aż do finału, tutaj jednak pozostaje jedynie tłem dla wątku miłości pary głównych bohaterów i ich walki z ciążącym na pani Zant fatum. Chociaż pisarz zaklina się we wstępie, że czytelnik będzie „wprowadzony na teren nowy i osobliwy”, mamy do czynienia z miniaturową, uwspółcześnioną historią gotycką. Przypadkowo spotkana w parku kobieta, która wydaje się być jednocześnie piękna i niespełna zmysłów, staje się obiektem troski młodego wdowca, spacerującego niepodal z córeczką. Staje się on w toku dalszej akcji nieświadomym współwykonawcą podłego planu, jaki powziął brat zmarłego męża pani Zant, by omotać i poślubić słabą na duchu szwagierkę.
Nie można odmówić Collinsowi urokliwego stylu i umiejętności tworzenia tekstów estetycznych i zręcznie napisanych, przy których czytelnik może spędzić kilka chwil relaksu. Brakuje niestety mocy i wyrazistości, która pozwoliłaby im stać się pierwszorzędnymi horrorami. Nawet w wielu fragmentach da się odczuć nawiązania czy inspiracje nowelistyką Edgara Allana Poego, choćby w Upiornym łożu, które może odlegle, ale przypomina Studnię i wahadło. Albo groteskowym Diabelskim okularom, które na swoich pierwszych stronach mogą przypominać Opowieść Arthura Gordona Pyma z Nantucket swoim mroźnym i morskim nastrojem.
Najbliższa czystemu horrorowi, może wręcz weird fiction, jest Dziewiąta!, historia opowiedziana przez skazanego na ścięcie w czasie Rewolucji Francuskiej, który twierdzi, że od dawna zna godzinę swojej śmierci i przytacza na dowód tego historię życia swojego brata. Opowieść oczekującego na wyrok Duprata przynosi niesamowitość w niemal czystej postaci. Collins tak umiejętnie operuje tutaj niedopowiedzeniami, że udaje mu się stworzyć aurę obcości i grozy, która pozwala wystawić temu utworowi najwyższą notę. Zupełnie nie pojmuję dlaczego S.T. Joshi w Unutterable Horror: A History of Supernatural Fiction, poruszając osobę Wilkiego Collinsa, nie wspomniał o tym opowiadaniu ani słowem, przywołując kilka innych, nie posiadających nawet połowy jego siły rażenia.
W Nawiedzonym hotelu są znakomite momenty niesamowitości, ale czytanie zbioru przez pryzmat wyłącznie literatury grozy będzie błędem, który nie pozwoli cieszyć się tą dobrze napisaną prozą. Collinsa trudno stawiać w jednym rzędzie z mistrzami horroru jak Le Fanu czy James, nigdy jednak do tego grona aspirować – jak się zdaje – nie zamierzał. Wywarł znaczący wpływ na literaturę w innych miejscach, zaś jego opowieści upiorne, pisywane dla codziennej prasy, nawet jeśli nie straszą, to przyzwoicie bawią.