Przygody nadgorliwego prawnika
Jeśli za beletrystykę bierze się adwokat, większość czytelników od razu pewnie założy, że spłodzi kryminał czy też prawniczy thriller. W przypadku Chrisa Tvedta jest nie inaczej. Jego debiutancka powieść Uzasadniona wątpliwość była kryminałem intensywnym, emocjonującym i przede wszystkim napisanym smakowitym, chandlerowskim stylem. W tej brutalnej, zarówno na poziomie cielesnym, jak i emocjonalnym, powieści nawet spora przewidywalność fabuły nie była szczególną wadą. Co do jej kontynuacji od początku miałem pewnie obawy, które niestety się sprawdziły.
Wypoczynek czterdziestopięcioletniego adwokata i jego młodej partnerki przerywa służbowy telefon. Rozpoczęta głośną sprawą kryminalną (opisaną w debiucie Tvedta) kariera Michaela Brenne przyciąga do niego kolejne sprawy: prestiżowe, a przy tym czasem niebezpieczne i trudne. Tym razem wzywany jest do obrony byłego kryminalisty i gwałciciela, oskarżonego o wyjątkowo okrutne morderstwo na tle seksualnym. Oczywiście, sprawa okazuje się skomplikowana i wciąga nadgorliwego prawnika po uszy, na czym cierpi nie tylko jego życie osobiste, ale też bezpieczeństwo jego bliskich.
Tvedt postarał się o stworzenie skomplikowanej intrygi z kilkoma mocnymi twistami; z odpowiednio wyeksponowaną, ale nieprzesadzoną makabrą oraz poutykanymi tu i tam scenami seksu. Niestety, zabrakło składnika, który tej dosyć typowej dla gatunku mieszance dodałby czegoś wyjątkowego, jak to miało miejsce w przypadku debiutu.
Styl, którym wtedy operował autor był znakomity i plastyczny, o krok od kiczu, ale jednak się z nim mijający. Tutaj stracił on swoją wyrazistość i dobry smak. Choć czyta się lekko, bywa ckliwie, nudno i trywialnie. Poza gatunkową sztampą powieść oferuje niewiele. Sprawa kryminalna może i jest ciekawa, ale przewidywalna w każdym właściwie momencie, zaś sylwetka nadgorliwego prawnika straciła na wyrazistości. Stracił swój dramatyzm. Jest dobrze ustawiony, zakochany i w życiu mu się układa. Przy którejś z kolei scenie bliskości między nim i jego młodą i piękną partnerką czułem się jak czytając harlequina. Nie są ani soczyste i mocne, ani smacznie subtelne i stonowane – raczej po prostu męczą banałem.
Byłbym jednak nieuczciwy, gdybym nie wspomniał o plusach powieści. O ile Brenne jest tym razem bohaterem o wiele mniej wyrazistym, to sama sprawa kryminalna ma kilka mocnych momentów. Tvedt nawet jeśli nie silił się w przypadku tej powieści na szczególną oryginalność, to przynajmniej pokazał, że potrafi stworzyć intrygę złożoną, a jednocześnie mocną i spójną. Niestety – to samo znaleźć można w dziesiątkach innych kryminałów.
Jeśliby abstrahować od poprzednich przygód Brenna, Na własną rękę mogłaby zostać oceniona jako kryminał z naprawdę dobrymi momentami, ale w ogólnym rozrachunku po prostu przeciętny. Używając wyświechtanego określenia: lektura dobra na plażę albo na do kolejki u lekarza. Niewiele wymaga i niewiele oferuje, ale wystarczająco, by się przy niej odprężyć i zawalczyć z nudą. Ciągle mając jednak w pamięci emocje związane z Uzasadnioną wątpliwością, lekturę tę uważam za rozczarowującą. Mam nadzieję, że kolejna część przygód Michaela Brenne będzie raczej powrotem do jakości debiutu niż kolejną, słabszą częścią cyklu.