Wojna secesyjna w Ameryce trwa w najlepsze. Szala zwycięstwa powoli zaczyna przechylać się na stronę wojsk Północy. Południe jednak wciąż nie traci nadziei na wygraną, w końcu w szeregach armii konfederatów walczy Jeremiah Cross, znany także jako Krzyż Południa. O jego bohaterskich czynach krążą legendy, lecz jego prawdziwe dokonania przewyższają te wymyślane przez poetów.
Crossa poznajemy w dość nietypowej sytuacji – wisi niczym Chrystus na krzyżu, bynajmniej jednak nie po to, by umrzeć i zmartwychwstać dnia trzeciego. Ukrzyżowany, ale wciąż żywy, oczekuje na spotkanie ze słynnym bóstwem voodoo, baronem Semedi. Jednak gdy tylko baron wkracza do akcji, cofamy się w czasie o cztery miesiące, by poznać wydarzenia poprzedzające owo niezwykłe spotkanie. Przenosimy się w rodzinne strony Krzyża Południa, gdzie Semedi podburza niewolników do buntu, a potem na pola walk żołnierzy Unii z Konfederatami, gdzie obserwujemy Crossa w licznych starciach z armią Północy. Wszystko to zaś przeplatane legendami, jakimi już zdążyła obrosnąć postać Jeremiaha.
„Krzyż Południa. Rozdroża” to tylko fragment zapowiadanego szumnie przez Jakuba Ćwieka (i Fabrykę Słów) „Drzewa Crossa”, dlatego poszczególne wątki zdają się urywać. Nie wątpię, że wszystkie zejdą się w kolejnym tomie, na razie jednak powieść przywodzi na myśl niekompletne puzzle – widać poszczególne fragmenty i że wszystkie pochodzą z jednego obrazka, choć niekoniecznie da się je ułożyć obok siebie i brakuje zbyt wielu elementów układanki, by móc nie tylko docenić całość, ale nawet by się zorientować, cóż owa całość naprawdę przedstawia.
Na razie „Krzyż Południa” to znane już z innych powieści i opowiadań Ćwieka lekki styl, dowcip miejscami dosadny, liczne nawiązania do popkultury. Jeśli do tego dodać dobrze zarysowane tło historyczne oraz wyrazistego, wzbudzającego sympatię tytułowego bohatera, i nie mniej ciekawe inne postacie, to wystarczy, by z niecierpliwością oczekiwać na drugi tom powieści.