Stark to jedyny żywy człowiek, który spędził w Piekle jedenaście lat i udało mu się stamtąd uciec, by dokonać zemsty na ludziach odpowiedzialnych za jego zesłanie. A także odpowiedzialnych za śmierć jego ukochanej. Do swego celu dąży dosłownie po trupach. Bardzo wielu trupach. Zostawiając za sobą szlak krwi i rozerwanych wnętrzności.
Stark bynajmniej nie spędził wszystkich tych lat na umartwianiu się i kąpielach w smole. Trafił na infernalną arenę, gdzie stoczył setki pojedynków z piekielnymi bestiami. Zdobyte doświadczenie pozwoliło mu stać się postacią, która budzi lęk nawet w czarnych sercach infernali – tytułowym Ponurym Piaskunem. Został zabójcą na zlecenie, a jego pracodawcą był sam Azazel, który wyposażył go w tajemniczy klucz, pozwalający dostać się do tak zwanej „Sali trzynastu drzwi”. Owa sala pozwalała dotrzeć do każdego miejsca we wszechświecie. Dzięki temu udało mu się powrócić na Ziemię (uprzednio zlikwidowawszy kilku ważnych generałów Lucyfera – w tym swojego szefa). Lata spędzone w Piekle sprawiły też, że Stark uzyskał pewne specjalne moce, np. błyskawiczną regenerację ran, czy odporność na każdą broń, jaką kiedykolwiek został zaatakowany – co dało mu swoisty substytut nieśmiertelności. Po powrocie na Ziemię Stark zaczyna swoją wendetę, z każdym kolejnym trupem odkrywając, że cała ta sprawa jest o wiele większa niż podejrzewał.
Richard Kadrey to autor, którego styl pozwala od razu rozpoznać typowego Amerykanina. „Ponury Piaskun” napakowany jest nawiązaniami do popkultury i slangiem (z czym niestety nie zawsze daje sobie radę tłumacz), lecz jednocześnie napisany jest na tyle luźno, że historia Starka naprawdę wciąga i dostarcza sporą dawkę mięsistej rozrywki.
Sam bohater to typowa klisza – wielki, ponury, spod blizn nie widać już ciała. Z Piekła wraca w rozczłapanych, roboczych buciorach i motocyklowej kurtce, wyznając filozofię, że każdy problem można rozwiązać za pomocą czterdziestki piątki (ewentualnie dubeltówki z obciętą lufą). Jednak najlepsze jest to, że w żadnym stopniu nie psuje to zabawy płynącej z lektury. Fabuła jest przewidywalna, lecz mimo tego kibicujemy Piaskunowi do samego końca (który jest otwartą drogą do kontynuacji – o rok starszej „Kill the Dead” – byłoby miło, gdyby też została wydana w Polsce). Na okładce widnieje cytat Williama Gibsona, który twierdzi, że to najlepszy „film klasy B”, jaki w życiu czytał. To bardzo dobre porównanie, choć sam może nie przesadzałbym z tym „najlepszym w życiu”. Jednak niewątpliwie jest to pierwszorzędna rozrywka dla niewymagających.
Jako ciekawostkę podam jeszcze, że autor poza pisaniem zajmuje się także fotografią. Konkretnie fotografią fetyszystyczną, a jego mroczne zdjęcia kobiet w skórzanych uniformach (a także bez nich), można obejrzeć w serwisie deviantart.