Strony same się przewracają
W momencie, gdy na naszym rynku wydawniczym ukazał się tytuł „Dziewczyny, których pożądał”, mogłoby się wydawać, iż dostaniemy do rąk powieść kryminalną, jakich wiele, czyli opartą na schemacie: psychopatyczny morderca kontra zblazowany detektyw-heros, a w tle ich potyczki będzie nam dane poczynić wgląd w cierpienia ofiar. Książka ta do pewnego stopnia spełnia owe kryteria, ale w znacznym stopniu wybiega szerzej poza tego typu model fabularny. Owszem, jest policjant na tropie zbrodni, po drugiej stronie barykady czarny charakter, a także pojawia się pani doktor badająca jego zachowania – ale już na początku powieści możemy snuć przypuszczenia, iż oto mamy przed sobą nietuzinkową historię. Cóż więc jest tak wyjątkowego w tej książce??
W „Dziewczynach, których pożądał” autor wyraźnie postawił na bohaterów. Mowa tutaj przede wszystkim o negatywnej postaci, której prezentacją Jonathan Nasaw postawił wysoko poprzeczkę innym twórcom kryminałów głowiących się nad ciekawą, oryginalną charakterystyką swoich antybohaterów.
Siewcę zła, jakiego spotykamy na kartach rzeczonej powieści w zasadzie trudno jest sklasyfikować, bo oto mamy do czynienia z człowiekiem cierpiącym na dysocjacyjne zaburzenia osobowości. Inaczej mówiąc, napotykamy na istotę o wielokrotnych osobowościach zamieszkujących jedno i to samo ciało!! Zatrzymany i osadzony w areszcie za bestialskie zamordowanie uprowadzonej kobiety, sprawca każe zwracać się do siebie Max, ale już wkrótce dowiadujemy się, że równolegle w obrębie tego samego ciała żyją takie jednostki, jak pierwotna osobowość szwarccharakteru Ullises oraz inni zdominowani: Christopher, Mosze, Lyssy oraz Kinch. W tym jednym organizmie kołacze się zarówno sadysta jak i morderca, kochliwy uwodziciel, wykorzystywane seksualnie dziecko oraz posiadający encyklopedyczną wiedzę autyk. Niezwykle inteligentny i manipulujący całością Max nie chce zdradzić, która z osobowości odpowiedzialna jest za szereg uprowadzeń i morderstw popełnionych na kobietach, tożsamych ze sobą za sprawą jednego tylko szczegółu – włosów w odcieniu truskawkowego blond, stanowiących prawdziwą obsesję ich oprawcy.
Ów kolor włosów ofiar spędza sen z powiek Edwardowi Penderowi, podstarzałemu agentowi FBI, pracującemu nad tą sprawą już ponad dekadę. Schwytanie sprawcy ma wreszcie zwieńczyć to mozolnie toczące się śledztwo i zapewnić detektywowi spokojne przejście na emeryturę. Sam Pender to postać bardzo wyróżniająca się wśród literackich stróżów prawa; nielubiany przez swoich przełożonych, kierujących się poprawnością polityczną, a przez to działający w pojedynkę, nieco fajtłapowaty i groteskowy wyglądem, ale konsekwentny w działaniu i nie wahający się zaryzykować wiszącej na włosku emerytury czy nawet całej kariery w imię dobra sprawy. Bohater Nasawa nie jest doskonały, ale i jemu samemu nie zależy na poklasku czy medialnych fleszach wokół własnej osoby – on po prostu uparcie chce dopaść porywacza i zabójcę truskawkowych blondynek i tylko to jedno tak naprawdę ma dla niego jakiekolwiek znaczenie.
Kolejną niezwykle barwną postacią, wrzuconą w wir tej zawiłej fabularnie historii, jest doktor Irene Cogan, ekspert w dziedzinie psychiatrii sądowej zajmująca się przypadkiem pojmanego Maxa. Doktor Cogan podejmuje ryzykowne wyzwanie jakim, jest otwarty dialog z okrutnym zbrodniarzem, w którym drzemią także niewinne tych bestialskich czynów osobowości. Jednak specjalistka od zaburzeń dysocjacyjnych próbując wyodrębnić sojuszników w badanym systemie osobowości, pada ofiarą przebiegłej manipulacji swojego pacjenta, który uprowadza ją po spektakularnej ucieczce ze strzeżonego aresztu. Od tej pory, by przeżyć, dokor Cogan będzie musiała uczestniczyć w perwersyjnej i pełnej upokorzeń grze szaleńca. Jednocześnie dla ścigającego go agenta Pendera będzie to ostateczny wyścig z czasem, finalna szansa na zakończenie koszmaru trawiącego go od lat.
W tym miejscu warto nadmienić, iż wespół z bohaterami siłę napędową powieści stanowi świetnie poprowadzona akcja, którą pisarz z powodzeniem żongluje pomiędzy kolejnymi rozdziałami. Dynamika zdarzeń, ciekawe dialogi oraz mocne opisy sprawiają, iż strony „Dziewczyn, których pożądał” nieomal same się przewracają. Fabułę tego utworu charakteryzują ponadto tajemnicze i pełne napięcia sceny z życia czarnego charakteru, a im dalej zagłębiamy się w jego losy, tym robi się jeszcze mroczniej, a przez to ciekawiej.
Powieść Jonathana Nasawa jest więc jedną z tych wciągających książek, której lekturą delektujemy się z wypiekami na twarzy. Po dotarciu do ostatniego akapitu, żałować można tylko tego, że tak szybko ją przeczytaliśmy. Trzeba również dodać, że i finał całej historii jest niezwykle interesujący w swojej wymowie; niewątpliwy atut ostatnich stron stanowi otwarte zakończenie, które pozostawia czytającego w swego rodzaju niepokojącej zadumie.
Istotne jest również to, że książce Nasawa nie brak mocnych akcentów, bo miejscami razi brutalnością i wulgarnym językiem, przez co stylem przypomina poniekąd prozę Jacka Ketchuma. Ponadto niesie też echo skojarzeń z „Intensywnością” Deana Koontza – tak tam, jak i u Nasawa uderza w nas klimat osaczenia, poczucie odosobnienia, niewielka ilość bohaterów oraz motyw mrocznego, niemalże niedostępnego domu, strzeżonego przez sforę wściekłych psów i skrywającego przerażającą tajemnicę o swoich właścicielach.
Co prawda, „Dziewczyny, których pożądał” to dopiero pierwszy opublikowany w Polsce utwór Jonathana Nasawa, ale jeśli tylko wydane zostaną kolejne tytuły tego pisarza, z wielką ochotą po nie sięgnę. A myślę, że jest ku temu dobra sposobność, wszak poznany w niniejszej książce sympatyczny agent FBI Pender jest postacią cykliczną. Wydawnictwu „Replika” nie pozostaje więc nic innego jak kontynuować tę zaskakująco dobrze zapoczątkowaną serię kryminalną.