Jaki jest Masterton każdy widzi
Pierwszy współczesny horror przeczytałem – jeśli dobrze pamiętam – mniej więcej w pierwszej klasie gimnazjum. Do końca nie pamiętam, czy była to powieść Stephena Kinga, Clive’a Barkera, Grahama Mastertona czy innego z tak popularnych wtedy twórców. O ile literatury Barkera nie znam w tej chwili niemal w ogóle, o tyle tamci dwaj towarzyszą mi nadal przez te wszystkie lata i będą towarzyszyć przez kolejne, choć ich literatura częściej mnie drażni niż zachwyca.
Zdarzyło się ostatnio, że planując popołudnie nad jeziorem, postanowiłem zabrać ze sobą jakąś książkę, która uprzyjemniałaby mi krótkie chwile wylegiwania się na piasku. Nie brałem pod uwagę literatury nawet przeciętnie ambitnej, a że gdzieś pośród stosów leżał Dom kości, nie wahałem się ani chwili, później zaś mogłem sobie pogratulować, bowiem te trzydzieści parę stron, które tego dnia przeczytałem, dostarczyły mi solidną porcję horroru rozrywkowego, jakiego tylko po twórcy Manitou mogłem się spodziewać. W toku dalszej lektury okazało się jednak, że wcale nie jest to „typowy Masti”, ale horror młodzieżowy, w którym nie uświadczymy ani ostrych scen seksu, ani makabry, do jakiej autor nas przyzwyczaił.
Poza tym, iż zmienił się „target”, wszystko jest na swoim miejscu. To nadal horror oscylujący wokół manifestacji pradawnych demonów, które bohaterowie muszą odkryć, zbadać i zniszczyć. Niestety, po raz kolejny okazuje się, że autor o wiele lepiej radzi sobie z formami krótkimi niż z powieścią. Do tej dołączono trzy opowiadania, które może również nie należą do ścisłej czołówki jego dokonań, ale są formami o znacznie lepszej kompozycji. Samej powieści brakuje przestrzeni – z jakiegoś powodu autor postanowił się nie rozpisywać i przez to zdawkowo potraktował wiele kwestii, jak choćby to, co działo się w domu głównego bohatera, zbuntowanego młodzieńca, który zmuszony jest przez ciężką sytuację rodzinną do ścięcia długich włosów, wyjęcia kolczyków i podjęcia pracy w agencji nieruchomości. Nie jestem zwolennikiem „Kingowego rozpisywania się”, ale tutaj na ubogo zarysowanej warstwie obyczajowej powieść traci, zwłaszcza że początkowo autor to właśnie w jej stronę prowadził czytelnika. Później zaś w pełni oddał się opisowi pracy w firmie prowadzonej przez tajemniczego i budzącego niepokój starszego mężczyznę, a zwłaszcza opisowi sprawy ludzi znikających w starych rezydencjach i pradawnych kultach.
Tutaj znów jednak drażnią skróty – na przykład dziadek jednej z bohaterek okazuje się być ekspertem w absolutnie egzotycznej dziedzinie linii energetycznych, które w swoich praktykach wykorzystywali druidzi i która to wiedza jest dla fabuły rzecz jasna kluczowa. Jest to oczywiście do przełknięcia, ale tylko jeśli podejdzie się do historii z odpowiednim dystansem.
Jeśli ma się go wystarczająco, a przy okazji po prostu lubi się od czasu do czasu poczytać o tych mastertonowych demonach, to Dom kości może nie jest najlepszym, co można sobie wyobrazić, ale też nie powinien przesadnie rozczarować. Ostatecznie ani powieść nie dorównuje Walhalli czy Wyklętemu, ani opowiadania nie są równie dobre jak te z tomu Strach ma wiele twarzy. Zresztą, nie są też nowościami, więc można potraktować je co najwyżej jako aperitif dla tych, którzy jeszcze nie wgryźli się twórczość Mastertona szczególnie mocno.
Co prawda autor ów nie jest tak znakomity literacko jak Campbell czy Ligotti, nie kreuje świata drobiazgowo jak King, a nawet w dziedzinie seksu i makabry ma naprawdę mocną konkurencję w osobie Edwarda Lee. I można by długo wymieniać lepszych od niego – a mimo to nadal nie będę lektury jego książek odradzał. I to nie dlatego, iż gorszych można by wyliczać na pęczki (listę łaskawie pominę), ale dlatego, iż – kolokwialnie mówiąc – jego literatura ma to coś, do czego od czasu do czasu chce się wracać. Jeśli ma się ochotę na typowy horror, który nie będzie wymagał od czytelnika zbyt wiele, ale jednocześnie nie będzie też bezsmakową papką, to Masterton nie będzie wcale złym wyborem. A Dom kości zawsze możecie po lekturze podrzucić młodszemu znajomemu czy rodzeństwu – z pewnością po takiej lekturze nie prześpią dobrych kilku nocy.