Najnowsza powieść Stephena Kinga intryguje już na pierwszy rzut oka. Nie dość, że jest ona kontynuacją Lśnienia – powieści przez wielu uważanej za jedną z najlepszych w jego dotychczasowym dorobku – to dodatkowo zaskakuje niezwykłą, chociaż już tradycyjną dla pisarza
z Maine objętością. Cóż, w tym przypadku jednak od nadmiaru głowa zdecydowanie nie rozboli.
Dana Terrance’a spotykamy ponownie, gdy jest jeszcze dzieckiem zmuszonym zmierzyć się z duchami ocalałymi z pożaru hotelu Panorama. Sugestywne opisy i mistrzowsko budowany klimat tej części powieści mogą przyprawić o ciarki niejednego miłośnika horroru. Na tym jednak „czysty” gatunkowo horror się w powieści kończy. Akcja przeskakuje o kilkadziesiąt lat. Obserwujemy Dana w średnim wieku, który odziedziczył w spadku po ojcu wybuchowy temperament i skłonność do nadużywania alkoholu. Życie płynie mu z dnia na dzień, od knajpy do knajpy. Wędrując chwyta w kolejnych miastach dorywcze prace, z których zazwyczaj jest wyrzucany za pijaństwo. Dan sięga dna i staje się to dla niego punktem zwrotnym w życiu. Uciekając przed wspomnieniami i wyrzutami sumienia trafia do prowincjonalnego turystycznego miasteczka. Kierowany niejasnym przeczuciem zostaje w nim na dłużej i postanawia w końcu zrobić coś dobrego.
W tym miejscu zaczyna się kolejna płaszczyzna powieści Kinga. Potyczki Dana z jego nałogiem wpisane są w nurt spotkań AA, gdzie spotyka przychylnych mu ludzi. Znajduje też prace
w lokalnym hospicjum, częściowo dorabia w lokalnym parku rozrywki zwanym Minimiastem. Sytuacja wydaje się być unormowana, nie licząc wypływających co jakiś czas palących wspomnień. Fabuła delikatnie przechyla się ku stronie obyczajowej, co o dziwo nie nuży. King dokonał bowiem zabiegu niespodziewanego: na przykładzie Dana pokazał jak mogło by wyglądać życie jego ojca (jednego z głównych bohaterów Lśnienia), gdyby ten poddał się terapii i trafił na odpowiednich ludzi zamiast próbować samotnie uporać się z nałogiem. Inną zaletą obyczajowej warstwy Doktora sen jest to, że została ona podszyta wyraźnie wyczuwalną aurą niesamowitości. Jak pisałem wcześniej, o ile początek powieści jest mocno osadzony w klimacie horroru, to dalsza część powieści jest już raczej gatunkową mieszanką. King zdołał uniknąć też charakterystycznej dla podejmowanej tematyki pułapki taniego moralizatorstwa.
Fabuła, chociaż być może nie jest zaskakująca lub szczególnie odkrywcza, niewątpliwie wciąga. Wątki są odpowiednio wyważone, akcja powieści chociaż nie pędzi szaleńczo, płynie wartkim strumieniem. King wpada na drobną mieliznę około połowy książki, jednak nie zakłóca to ogólnego rytmu opowieści. Cała fabuła Doktora sen to zestaw tego, co najlepsze w prozie Kinga – rozbudowanego tła obyczajowego, które w tym przypadku nie dominuje nad resztą historii, świetnie prowadzonej narracji, wiarygodnie skrojonych postaci oraz pełnych garści oryginalnych
i zaskakujących elementów.
Doktor sen jest popisem narracyjnego talentu Kinga w najlepszym tego słowa znaczeniu. Autor nie grzęźnie tu na rozległych, nic nie wnoszących do opowieści mieliznach (poza krótkim, wspomnianym momentem), co zaskakuje zważywszy na grubo ponad sześćset stronicową objętość książki. Narracja płynie wielotorowo; prowadzona z różnych punktów widzenia tworzy z pozoru luźną strukturę, która w toku opowieści zacieśnia się coraz bardziej, by ostatecznie znaleźć rozwiązanie w zaskakującym, mistrzowsko rozegranym finale.
Doktor sen jest książką zupełnie inną od Lśnienia. Nie ma mowy o odcinaniu kuponów, bo ktoś o tak uznanej marce jak Stephen King nie musi tego po prostu robić. To raczej powrót do porzuconego niegdyś bohatera, książka zrodzona z ciekawości i pytania co by było z nim dalej?. Nawet trudno nazwać tę powieść kontynuacją w ścisłym tego słowa znaczeniu. Do jej lektury nie jest potrzebna znajomość poprzedniej książki. Większość potrzebnych do jej zrozumienia wątków z Lśnienia jest w niej drobiazgowo wyjaśniona. Doktor sen to opowieść o zagubieniu i odnajdywaniu sensu, horror, powieść obyczajowa i fantastyka w najlepszym wydaniu, wymieszane w idealnych proporcjach. Dla każdego coś miłego chciałoby się rzec. I jest w tym bardzo dużo prawdy, ponieważ Stephen King od lat nie napisał tak dobrej powieści. Warto się o tym samemu przekonać.