W mieście zwierząt
Poszukiwania nowych gatunków, ich wzajemne przeplatanie, gry konwencją oraz karkołomne abordaże na niezbadane tereny zawsze były moim ulubionym rodzajem literatury. Tego rodzaju prozy jest jednak niewiele. A szczerze mówiąc, tej wartej uwagi jeszcze mniej. Tym bardziej zwraca uwagę powieść południowoafrykańskiej pisarki Lauren Beukes zatytułowana Zoo City.
Akcja dzieje się w Johannesburgu, mieście rozsławionym wśród miłośników fantastyki Dystryktem 9. Podobnie jak w filmowym mieście, to wykreowane przez Beukes jest metropolią wszechobecnego zgiełku i chaosu z małymi wysepkami strzeżonych enklaw dla bogaczy. Reszta żyje w dzielnicach biedoty lub na ulicach. Najważniejszym jednak miejscem jest specyficzna część Johannesburga – tytułowe Zoo City… czyli dzielnica slumsów dla tak zwanych „zoolusów”.
Zoolusi to ludzi ukarani za swoje występki jakimś zwierzęciem. Mówiąc najprościej – to fizyczna manifestacja grzechu. Zwierzak przychodzi sam, niespodziewanie, razem z pewnymi specyficznymi umiejętnościami. Te, zwane potocznie shavi, są bardzo różne. Zinzi December razem ze swoim Leniwcem otrzymała zdolność odnajdywania zaginionych przedmiotów. Wykorzystując swoje umiejętności, Zinzi dorabia odnajdując zagubione drobne przedmioty, jak i robiąc internetowe machlojki. Wszystko to do czasu, kiedy dostaje intratne zadanie odnalezienia pewnej gwiazdki pop. Skuszona zarobkiem Zinzi wykorzystuje swoją dziennikarską przeszłość, poruszając stare kontakty i zamienia się w dziwacznego, prywatnego detektywa z Leniwcem na plechach…
Patent ze zwierzęciem-towarzyszem Beukes zaczerpnęła niewątpliwe od Philipa Pullmana i jego Mrocznych Materii. Zmieniła jednak jego wymiar – tu jest brzemieniem, karą, która nieustannie przypomina o popełnionym kiedyś grzechu. Pisarka dodatkowo puszcza oko do czytelnika, nawiązując do Pullmana w tekście powieści. Sami zoolusi, w tym i Zinzi, są kastą znajdującą się na samym dnie społecznej hierarchii. Kto bowiem chciałby zadawać się z mordercami? Samo Zoo City rządzi się własnymi prawami. Gangi prowadzą wojny na ulicach w biały dzień, jedyną zaś zasadą jest prawo silniejszego. Zresztą cały Johannesburg Beukes to miasto-potwór. Betonowe bloki otoczone drutem kolczastym, śmierdzące slumsy zapchane bezdomnymi, nocne kluby z królującymi tam seksem i narkotykami. Dodatkowo wszystko skąpane w specyficznym lokalnym folklorze. Powyższa wizja przywodzi na myśl bliższą czasowo wersję gibsonowskiego cyberpunku z afrykańską magią zamiast sieci komputerowej.
Kreacja świata to najmocniejszy element powieści. Ciężko się oderwać od tej przerażającej wizji, która w zasadzie niewiele różni się od rzeczywistości. Widać, że Beukes odrobiła lekcje z najnowszej historii Afryki, bo wykreowany świat pozostaje spójny i wewnętrznie logiczny. Zarówno jeśli chodzi o miejsca i wydarzenia rzeczywiste, jak i wplecione w nie te fikcyjne. Stworzona w ten sposób misterna mozaika największego miasta RPA robi potężne wrażenie. O ile jednak warstwa obyczajowa jest olśniewająca, to warstwa kryminalna odrobinę kuleje. Winę za to ponosi dość dziwna konstrukcja powieści. Dostajemy bowiem kilka wątków: tak jakby powieść była połączona z kilku nie bardzo pasujących do siebie intryg. Daję głowę, że był to efekt co najmniej niezamierzony. Dodatkowo rozdziały przeplatane są niekiedy fragmentami zmyślonych prac naukowych, które mają na celu przybliżyć świat powieści. Zamiast tego po prostu odrobinę irytują. Fabuła traci więc na impecie, a czytelnik zaczyna się zastanawiać, co właściwie łączy przedstawione wątki, zamiast śledzić rozwój wypadków. I chodź finał jest odrobinę naciągany, to Beukes zdołała w znacznej mierze obronić swoją wizję.
Niestety w warstwie stylistycznej jest gorzej. Momentami chaotyczna narracja, przepełniona wtrąceniami w południowoafrykańskim slangu znacząco utrudnia odbiór powieści. Kolejną rzeczą, tym razem zastanawiającą, jest zdawkowe wytłumaczenie samego fenomenu „zanimalizowania”. Kilka uwag to zdecydowanie za mało, aby uprawdopodobnić wizję, chociaż mówiąc szczerze, nie jest to jakąś dużą wadą. Zdecydowanie większą jest natomiast brak jakiejkolwiek logiki w przydzielaniu zwierzęcia do winowajcy. Panuje tu zupełna dowolność, która nie ma większego związku z rodzajem popełnionego przestępstwa.
Pomijając te wady, Zoo City prezentuje się jako wybuchowa mieszanka. Mamy tu urban fantasy, thriller, science fiction, kryminał… Dużo tego i wydawać by się mogło, że taki koktajl gatunkowy może łatwo spowodować niestrawność. Nic bardziej mylnego. Beukes doskonale panuje nad wizją, a gdy tylko przymknąć oko na niedociągnięcia, otrzymamy fascynującą powieść, która urzeka swoją oryginalnością. Beukes przełamała monopol Europejczyków i Amerykanów na rynku fantastycznym zdobywając w zeszłym roku Arthur C. Clarke Award oraz kilka nominacji do pozostałych branżowych nagród. Już dzięki temu Zoo City zasługuje na uwagę.