Przykręcanie śruby strachu
Chciałoby się zacząć recenzję od słów, że w większości przypadków współczesny horror karmi nas krwawymi banałami, podczas gdy w dawniejszych opowieściach niesamowitych więcej jest utworów wysokiej klasy i smaku. Ale to byłby tylko wielki i pusty w środku frazes – z pisarzy romantycznych czy początku XX wieku pamiętamy głównie o tych najlepszych nazwiskach, tych, które miały nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek zapisać się na kartach historii. Oczywiście spore grono jest i takich, którzy niesłusznie zostali zapomniani, ale nie warto teraz wgłębiać się w temat. Rzecz w tym, iż The Turn of the Screw Henry’ego Jamesa, mimo stulecia na karku, to jeden z tych utworów, które są ścisłą czołówką i które bez żadnych uprzedzeń czy sentymentów stawiany być może na jednej półce z innymi wielkimi dziełami gatunku. A o tym, co właśnie owa powieść ma za swój atut, który sprawił, że nawet H. P. Lovecraft był pod jej wrażeniem (choć nie bez zastrzeżeń), przeczytać można niżej.
Z pozoru historia jak jedna z wielu. Grupa znajomych, którzy zgromadzili się w pewnym pałacyku przy kominku słuchają opowieści czytanej z rękopisu pozostawionego przez młodą guwernantkę, w którym to opowiada historię dramatycznego zdarzenia ze swojej młodości, co stanowi zdecydowaną część książki.
Guwernantka owa dostaje bardzo korzystną propozycję pracy w wiejskiej posiadłości, gdzie opiekować miałaby się dwojgiem małych dzieci. Płaca godziwa, miejsce piękne i sielankowe, podopieczni mają w sobie ogromną słodycz. Pewien niepokój budzi jednak warunek umowy – nie może ona pod żadnym pozorem kontaktować się ze swoim pracodawcą, który nie chce, by zawracać mu głowę. Początkowo jednak warunek ten nie stanowi problemu – do czasu, aż młoda opiekunka zauważa dwie tajemnicze postacie, tu i tam błąkające się po obejściu posesji, czające się nocami przy oknach i niknące później gdzieś w cieniu. Postacie, które jak się okazuje, nie żyją już od dawna, a były poprzednimi wychowawcami dziatwy.
Pozornie W kleszczach lęku to dosyć klasycznie skonstruowane ghost-story, mocno czerpiące z estetyki romansu gotyckiego. Wbrew jednak sztafażowi, w który koncept Jamesa został ubrany, jest to jedna z najoryginalniejszych i najodważniejszych prób stworzenia atmosfery grozy i niesamowitości, jakie miałem możliwość poznać. Mianowicie cała strefa nadnaturalna jest tutaj owiana tajemnicą od początku do końca. Choć czytelnik cały czas ma świadomość obcowania z czymś przerażającym, do samego finału autor nie wyjaśnia czym owe coś było – ba! – finał powieści jeszcze tylko sprawia, iż tajemniczość eskaluje do stopnia wręcz niemożliwego do wytrzymania.
Niedopowiedzenie to banał, ale tylko w niewprawnych rękach. Henry James, mistrz prozy psychologicznej, parający się na co dzień tworzeniem obszernych powieści realistycznych, napisał też w swoim życiu kilka opowiadań niesamowitych (które znaleźć można w kilku wydanych w Polsce antologiach), w swojej, niedługiej tym razem powieści również dał się poznać jako mistrz, choć tym razem w gatunku zupełnie ze sobą nie kojarzonym. Niedopowiedzenie jest kluczem do historii i jej największym atutem. Stosowane jest z wielkim przemyśleniem i konsekwencją, nieustannie drażniąc ciemną stronę ludzkiej fantazji drobiazgami i cieniami. Skoro autor nie wyjaśnia, jakie motywy kierują poczynaniami zjaw; dlaczego kontaktują się one z dziećmi i jakie są powody ukutej pomiędzy nimi konspiracji, za jakie słowa został wydalony ze szkoły młody panicz, choć jest pozornie tak cudownym młodzieńcem – odpowiedzi na te pytania musi sobie dopowiedzieć sam czytelnik.
Wielokroć spotykałem się z sytuacjami, gdzie autor objaśniając w finale tajemnicze zdarzenia doszczętnie rujnował atmosferę kreowaną przez setki stron. Na ostatnich stronach rzucał kilka banałów i w rezultacie finisz okazywał się być jak wypicie łyka fusów z dna kubka. Łatwo jest w horrorze przedobrzyć, o czym nieustannie przekonują mnie tacy pisarze, jak Masterton czy King. W kreowaniu atmosfery tajemnicy Henry James – pisarz o jakieś sto lat starszy i w tym gatunku raczej gość, położył owych „mistrzów” na łopatki.
W kleszczach lęku to horror z najwyższej półki. Znakomicie skomponowany i nicujący schematy, to horror napisany znakomitym językiem, psychologicznie bez zarzutu – i przerażający mimo niemal zupełnego abstrahowania od przemocy czy sensacyjności. To wreszcie horror kompletny, dostarczający czytelnikowi wszystkiego, co potrzebne jest do wywołania atmosfery niesamowitości – jeśli kogoś powieść ta znudzi i nie przestraszy – no cóż – może mieć pretensje jedynie do swojej wyobraźni.