Dziwacy z Gormenghast
Na początku chciałbym wytłumaczyć się z faktu, iż książka, przez wydawcę określana jako fantasy, jest nie tylko recenzowana na portalu poświęconym grozie, ale też w niniejszej recenzji wynoszona pod niebiosa.
Zacząć należy od tego, że pierwsza część cyklu o zamczysku Gormenghast ma niewiele wspólnego z fantastyką w wydaniu Tolkiena, sagą Martina czy „Ziemiomorzem” Ursuli Le Guin. Owszem, jest zamek i zdecydowanie nie jest to powieść realistyczna. Na tym kończą się chyba większe podobieństwa do wyżej wymienionych tytułów. Problemem z powieścią Peake’a polega jednak na tym, że nadal nie wiem, jak w prosty sposób ją zaszufladkować. Jest to mroczna, ale też niepozbawiona dowcipu fantazja, mocno osadzona w gotyckiej atmosferze, a jednocześnie rzecz ogromnie groteskowa, sięgająca czasem surrealizmu.
Opis ten nie jest chyba przesadnie wymowny, mógłbym więc spróbować scharakteryzować powieść bardziej obrazowo, ale czy będę wiarygodny, kiedy stwierdzę, że to tak, jakby Alfred Kubin chciał napisać historię podobną do „Muminków”, ale w stylu Dickensa?
Prawda, że zaczynam budzić politowanie?
O autorze „Po tamtej stronie” wspominam jednak nie przez przypadek. Peake, podobnie jak Kubino, znany był głównie jako ilustrator (choćby „Alicji w Krainie Czarów”) i podobnie tamtemu kreślił grafiki piekielnie niepokojące. Po przeczytaniu kilku stron „Tytusa Groana” złapałem się za głowę – „Przecież znam skądś ten styl!” (pomijam fakt, że czytałem tę powieść już kilka lat temu). Wizje Mervina Peake’a nie są tak mocno przesycone grozą i koszmarem, jak prace austriackiego kolegi, ale zaręczam, że po przeczytaniu dzieł obu panów bez trudu znajdziecie wspólny mianownik, a raczej ich kilka.
Wszelkie powyższe gdybania miały tylko wprowadzić potencjalnego czytelnika w zawiłość i nietypowość „Tytusa Groana” – jednak powieść ta per se broni się znakomicie.
Do rzeczy: pośród ciernistego lasu, otoczony osadą Kolorowych Rzeźbiarzy, stoi ogromny kamienny zamek Gormenghast. Panuje na nim ród Groanów, wielkich oryginałów, którym towarzyszy wcale nie mniej niezwykła służba. Czas różnie płynie na zamku: dla jednych każdy dzień jest męczarnią, inni niemal nie zauważają jego upływu, pogrążeni w pracy, z którą tworzą niemal jedność. Lord Sepulchrave Groan panuje im miłościwie, ale pogrążony jest w nieustannej melancholii, a jego małżonka Gertruda zajęta jest raczej rozmowami ze swoim stadem białych kotów i ptakami, które chmarnie gromadzą się w jej pokoju. W tym czasie ich córka – Fuksja – oddaje się własnym zajęciom: myszkuje po ogromnych strychu lub błądzi w deszczu po lasach. Aż pewnego dnia rodzi się w zamku Tytus – prawowity następca tronu, czemu towarzyszy mnóstwo gwałtownych emocji i niezwykłych wydarzeń.
Autor upchnął w powieści chyba z tuzin fantastycznie wykreowanych postaci, groteskowych i przerysowanych, ale przy tym fascynujących – jak ekscentryczny („ha ha ha ha!”) doktor Prunesquallor czy („och, moje biedne serduszko”) drobniutka niania Slagg. Mam nadzieję, że czytelnik podobnie, jak ja nie zapała miłością do Steerpike’a – młodego pomagiera, który ucieka z kuchni gnany ambicjami i, nie licząc się z nikim, manipuluje swoim otoczeniem.
Dialogi, jakie włożono w usta bohaterów to prawdziwe arcydzieło. Niektóre wymiany zdań można by czytać po kilka razy, tak są smaczne i soczyste, a przy tym karykaturalne. Przy opisach, których na ponad pięciuset stronach nie brak, czytelnik może się czasem zmęczyć i zadyszeć, wędrując to tu, to tam po zamczysku i jego peryferiach. Zda się, że autor czasem traci nieco kontakt z czytelnikiem, zbyt mocno wciągając się w kreślenie panoram i detali, ale nie sposób i w tym mu nie przyklasnąć. Zwłaszcza, że akcji, która wędrówkom owym towarzyszy, nic nie brakuje. Intrygi skonstruowane są przednio, nastroje – zarówno grozy, jak i dowcipu – komponują się nadzwyczaj zgrabnie, a wielowątkowość fabuły nie powinna niepokoić, bo nikt nie powinien się w niej pogubić.
Warto wspomnieć też o jednym z rozdziałów, który przyjmuje formę strumienia świadomości. Sposobność śledzenia myśli dziwaków zamieszkujących zamek sprawiła mi wielką przyjemność – w czym chyba nie jestem odosobniony. Nagromadzone na kartach powieści symbole czy podobne temu eksperymenty tylko dodają jej smaku.
Wydawnictwo Literackie powieść wydało estetycznie i ze smakiem – szkoda tylko, że nie zawarto w niej ilustracji autora. Za to cieszy, że kolejne części trylogii (rozszerzonej o niedokończoną część czwartą) są już w drodze. Ja sięgnę po nie z pewnością i Wam również to polecam – czy to w nowym, czy starym wydaniu (fantastyczna seria „Fantastyki i grozy” Literackiego o charakterystycznych białych okładkach albo seria z Kameleonem wydawnictwa Zysk i S-ka). Wędrówka po zamku Gormenghast może wciągnąć na długie dni, zmęczyć czytelnika i zafascynować, wejść mu do środka głowy i nie chcieć już opuszczać leża.
Na tylnym skrzydełku okładki cytowana jest opinia z „The National Observer”. (…) W skrócie to po prostu perełki… ekscentryczne, poetyckie arcydzieło (…). I w opinii tej nie ma ani słowa fałszu.