Obiecujący debiut
Z twórczością Grzegorza Gajka pierwszy raz zetknąłem się, czytając opowiadanie Wurdułak w jednej z wydanych się w ostatnim czasie e-antologii. Była to krótka ale upiorna i znakomicie wystylizowana opowieść grozy, osadzona w na oko średniowiecznych realiach. Strasząca w sposób może nie oryginalny, ale mocno już chyba zapomniany: nastojem niesamowitości. Całość ujęta w formę epistolarną po prostu ujmowała. Byłem naprawdę zachwycony i gotowy na więcej. Debiutancka powieść, opublikowana niewiele później nakładem wydawnictwa Novae Res, to jednak rzecz niewiele mająca wspólnego z wyżej wspomnianym tekstem.
Główny bohater, Staszek, to wdowiec w sędziwym wieku, który nie potrafi pogodzić się ze swoim życiem i problemami – tak zjawiskami nadnaturalnymi, jak i prozą życia staruszka. Nawiedzają go dziwne wizje, nawiedzają wspomnienia z ogarniętego wojną dzieciństwa, nawiedzają wreszcie dziwni i wyjątkowo niebezpieczni ludzie. Szaleństwo przychodzi nocą to po części powieść o demonach przeszłości, ale przede wszystkim o starości i przemijaniu. Może brzmi to banalnie, ale w polskim horrorze jest to jednak temat w miarę świeży. Autor zrównoważył go echem już niemal wygasłego nurtu, który jeszcze kilka lat temu był wyjątkowo wybujały – horrorem dresiarskim. Mało tego, w historię wdziera się tu jeszcze kolejny element, który najłatwiej byłoby określić jako „dark fantasy”: podróże w inne, niebezpieczne i niesamowite światy.
Wszystkie te elementy połączone nie dają wprawdzie w efekcie nowej jakości, ale historia prześladowania starszego mężczyzny przez połączone siły efemerycznych demonów i dwójki groteskowych ćpunów, którzy nawet sami nie do końca wiedzą kim są, to rzecz godna uwagi tych wszystkich, którzy polskim horrorem zdołali się już w ostatnim czasie znudzić. Którzy mieli wrażenie, że nic nowego ich nie zaskoczy, że nazwisk na które warto jeszcze czekać jest naprawdę niewiele. Okazuje się, że zawsze można znaleźć kolejne.
Owszem, powieść nie jest pozbawiona wad. Konstrukcja całości wydaje się być nieco niedopracowana, temat mało wyczerpany. Nade wszystko jednak dotkliwy wydaje się być brak solidnej, rzetelnej pracy redaktorskiej, która wpłynęłaby na wyrugowanie z tekstu momentów przegadania czy nudy. Cóż jednak z tego kręcenia nosem, skoro w trakcie czytania niemal nieustannie towarzyszyło mi uczucie ekscytacji – podobną odczuwałem na przykład w zetknięciu z pierwszymi powieściami Małeckiego. Wrażenie obcowania z czymś autentycznym, choć jeszcze nie do końca doskonałym.
Powieść ostatecznie się obroniła, a autor w moich oczach znajduje się na pozycji jednej z nadziei polskiego horroru. Niekoniecznie liczę na to, że zreformuje gatunek i pchnie go na nowe tory, ale zwyczajnie zajmie się fachową i ekscytującą robotą. Szaleństwo przychodzi nocą to jedna z ciekawszych propozycji z gatunku, jaką w ostatnim czasie w Polsce napisano.