Śmiertelnie niebezpieczne zabawy
W życiu każdego sympatyka kryminałów przychodzi taki moment, w którym przygody kolejnych detektywów, policjantów czy dziennikarzy przestają zaskakiwać. Śledztwo co prawda przebiega zawsze nieco innym torem, inaczej działa morderca inne wynikają z tego wszystkiego kabały i inne roczniki whiskey pija bohater. Ostatecznie jednak powiedzieć można: to już było.
Historia, którą opisuje Helene Tursten w tym wszystkim przesadnie nie zaskakuje, ale jednocześnie nie sposób posądzić autorkę o nudę i sztampę. Na nadmorskiej, pustej plaży pies pewnej spacerowiczki znajduje worek – a w nim ludzki korpus, pozbawiony narządów wewnętrznych a także organów, które pozwoliłyby na identyfikację płci. Jedyny punkt zaczepienia przy identyfikacji, to tajemniczy tatuaż. Inspektor Irene Hus wraz ze swoimi współpracownikami z goteborskiej policji podejmuje się rozwiązania pozornie skazanej na porażkę sprawy. Przy asyście kopenhaskich kolegów po fachu, bohaterka wnika w niezwykły, pełen niepokojów światek skandynawskich homoseksualistów.
Irene Hus nie jest może najbardziej charyzmatyczną bohaterką kryminalną wszech czasów, ale jej śledztwo obserwować można z dużym zainteresowaniem. Z pietyzmem odmalowana jest praca policji – nie tylko jej sukcesy czy momenty podwyższonego napięcia, ale tez żmudne przekopywanie się przez mało istotne fakty, rozmowy ze świadkami i wszelkie trudności, jakich śledztwo nastręcza. Sporo jest też życia rodzinnego – tutaj raczej pogodnego, czułego i pełnego ciepła. Jest to miła odmiana choćby po przygnębiających książkach rodaka Tursten – Kallentofta. Te domowe i często sielankowe sceny tylko jednak kontrapunktują mocniejsze fragmenty powieści, która pełna jest rozmów o denatach i okolicznościach ich śmierci. Wielokroć poruszane są tematy sadyzmu i nekrofilii, a i opisów efektów tych zachowań autorka nie szczędzi.
„Mężczyźni, którzy lubią niebezpieczne zabawy” to kryminał „środka” – ani przesadnie lekki i błahy, ani też przytłaczający i nastrajający czytelnika na złe samopoczucie. Dobrze poprowadzona fabuła, klarowny i przyjemny w odbiorze styl autorki sprawiają, że lektura ani nie męczy, ani trudzi. Skandynawska szkoła kryminałów ma w Polsce wielu zwolenników i ci nazwisko pani Tursten winni odnotować i zapamiętać, znajdą bowiem w jej twórczości to, w czym tak gustują. Bo czy my, sympatycy kryminałów, choć na wylot znamy triki i metody w gatunku używane do imentu, rezygnujemy przez to z tego typu lektury? Gdzieżby! – oryginalny i przekraczający bariery kryminał jest na wagę złota, ale fachowo napisany i z wszech miar przyzwoity, potrafiący wszelkie schematy wykorzystać zgodnie z prawidłami, smakiem i polotem, daje właśnie tę przyjemność, która o istocie gatunku stanowi. Powieść szwedzkiej pisarki mogłaby być przykładem takiego wytworu, tym samym z pewnością będzie czytana z ukontentowaniem.