25 czerwca 1976 roku na ekrany kin wszedł jeden z najbardziej znanych horrorów wszech czasów – „The Omen” w reżyserii Richarda Donnera i ze scenariuszem Davida Seltzera. Był to spory kasowy sukces, prawie trzy miliony dolarów wydanych na produkcję przyniosło sześćdziesiąt jeden przychodu, co ustawiło „Omen” na piątym miejscu w box-office Stanów Zjednoczonych roku 1976. Przyczyniła się do tego intensywna kampania reklamowa, której ważnym elementem była książka Seltzera napisana na podstawie scenariusza filmu. Pojawiła się ona w amerykańskich księgarniach już dwa tygodnie przed premierą kinową, a teraz zapoznać się z nią mogą polscy czytelnicy.
Film znamy. Rzym, bardzo wczesny poranek 6 czerwca, początek lat siedemdziesiątych. Robert Thorn, amerykański dyplomata, dociera do szpitala, w którym odebrano poród jego żony. Dziecko niestety zmarło a nieświadoma tego faktu matka powoli dochodzi do siebie. Zrozpaczony Robert przyjmuje propozycję księdza pracującego w szpitalu i adoptuje inne, nowo narodzone dziecko – chłopca osieroconego przy porodzie. Mały Damien przenosi się potem ze swoimi nowymi rodzicami do Londynu, a polityczna kariera Thorna nabiera rozpędu – zostaje on ambasadorem USA w Wielkiej Brytanii. Mija kilka lat i dochodzi do dramatycznych wydarzeń – niania Damiena popełnia samobójstwo, do biura Thorna przychodzi obłąkany ksiądz, nawołujący do „przyjęcia Ciała Chrystusa”, pojawia się diaboliczna opiekunka do dziecka, tajemniczy czarny rottweiler krąży po terenie rezydencji, żona Thorna zaczyna odczuwać irracjonalny strach – a wszystkie te niepokojące wydarzenia wydają się skupiać wokół postaci małego chłopca. Kim lub czym jest Damien?
Wśród miłośników filmowego horroru (czy horroru w ogóle) ciężko chyba znaleźć kogokolwiek, kto nie zna odpowiedzi na to pytanie. Postawmy zatem sprawę jasno – Damien jest Antychrystem, inkarnacją Szatana, zapowiedzią apokalipsy. Książkowa wersja różni się od filmu kilkoma łatwo zauważalnymi detalami, jak chociażby imiona bohaterów – Robert jest Jeremym, ojciec Brennan ojcem Tassone, a niania Baylock to Siostra Maria Teresa, która ma też swoje tajne imię – B’aalock. Fabuła powieści pozostaje jednak bardzo wierna filmowemu oryginałowi, chronologia i sam przebieg najważniejszych wydarzeń, prowadzących do punktu kulminacyjnego, są praktycznie takie same.
David Seltzer rozbudowuje kilka wątków, potraktowanych w filmie dość pobieżnie z powodu ograniczonej ilości czasu. Poznajemy lepiej Katherine Thorn, żonę Jeremy’ego – jej tragiczną historię walki o macierzyństwo i zdrowie psychiczne; dziennikarza Keitha Jenningsa i jego problemy osobiste oraz samego Jeremy’ego, szczegóły jego kariery politycznej oraz związku małżeńskiego. Seltzer poszerza też charakterystykę psychologiczną ojca Tassone, zgłębia historię satanistycznego kultu i jego poprzednich prób sprowadzenia Antychrysta na Ziemię, a przede wszystkim tworzy coś co możemy nazwać dekonstrukcją apokaliptycznego mitu, zeświecczeniem idei Dni Ostatnich.
Jeremy Thorn jest wysoko postawionym, bogatym politykiem, który nigdy w życiu nie zaznał biedy. Cały czas jednak o niej mówi bardzo nośnymi, okrągłymi hasłami, nie bardzo chyba rozumiejąc istotę rzeczy. Rządy państw, kierują się tylko własnym interesem, nie dbając o obywateli ani o chociażby pozory tej troski. Ropa musi płynąć, pieniądze muszą krążyć pod stołem, bomby muszą spadać na niewinnych ludzi, lustra muszą być brudne, aby móc się w nich spokojnie przeglądać co rano. Religia, która miała nieść otuchę i wskazywać drogę, nie spełnia swojej roli – ludzie wierzący i niewierzący są tak samo okrutni, konflikty narastają i rozszarpują Ziemię. Antyestablishmentowy i negujący jakąkolwiek istotność religii wydźwięk powieści to nie wszystko. Stosunki międzyludzkie na poziomie jednostek erodują również. Jeremy i Katherine są daleko od siebie tak bardzo jak to tylko możliwe, a Damien jest tylko dekoracją na zdjęciach, której rolą jest tworzenie pozorów idealnej rodziny. Thornowie, urodzeni w czepkach bogacze, wiedzą, że istnieje zło na świecie, nie wyobrażają sobie jednak, że może zaistnieć bezpośrednio w ich życiu. Tak po prawdzie to my wszyscy tak myślimy. Nie potrzeba bowiem metafizyki, aby przywołać Antychrysta – on cały czas idzie w naszą stronę, wołamy go nieustannie.
Co jest zatem wyzwalaczem piekła dzisiejszego świata – polityka, wojny, korupcja, kariera, brak czasu, empatii, miłości, dialogu? Nowoczesność? David Seltzer robi bardzo ciekawą rzecz – w świecie zarażonym wszelkiego rodzaju chorobami cywilizacyjnymi przywołuje koszmary metafizyczne, oderwane od „twardej” rzeczywistości, tkwiące gdzieś tam w atawistycznej, pierwotnej części naszej osobowości. Tak jakby pojawienie się Damiena pozwalało przenieść nasze własne strachy na jeden, mały obiekt, skupiający na sobie całe archetypiczne zło. Jest to zło tłumaczone istnieniem Szatana, powstające poza ludzką duszą, gdzieś obok, w strefie półrealnej, której granice wyznaczają ludzkie ciągoty do eskapizmu i negacji prawdy. Dobrze mieć takiego Damiena, zawsze możemy na niego zrzucić winę.
To wszystko oczywiście jest mocno metaforyczne, nie chcemy negować dosłowności wydarzeń „Omenu”. Tak, Damien to syn Szatana, to wszystko dzieje się naprawdę, tak samo jak w „Egzorcyście” Williama Petera Blatty’ego. W obydwu przypadkach w dziecku siedzi demon, z tą jednak różnicą, że mała Regan jest bez wątpienia ofiarą. Jest niewinna i wykorzystywana. Damien sam jest diabłem. Blatty szukał odpowiedzi na pytanie czy jest możliwe jakiekolwiek usprawiedliwienie zła na świecie, szedł drogą teodycei na co dzień. Seltzer tego nie robi, on stwierdza, że zło istnieje i że apokalipsę sprowadzimy na siebie sami – nie musimy czekać na nadnaturalne, mistyczne zjawiska. Zło jest wieczne – tę prawdę autor zaakcentował szczególnie mocno, zmieniając pierwotne zakończenie filmu.
To sukces kasowy „Egzorcysty” otworzył drogę dla „Omenu” i jego powieściowej wersji. Książka ta, czyli lekko rozbudowany scenariusz filmowy, jest napisana prostym, reporterskim, minimalistycznym stylem. Na zawsze pozostanie już w cieniu filmu. Nie znajdziemy w niej literackich fajerwerków, językowej ekwilibrystyki i pięknego stylu. Możemy za to dostrzec całkiem ciekawe, choć może trochę zbyt pesymistyczne, autorskie przesłanie.