„Panie, czemuś mnie opuścił!” chciałoby się zakrzyknąć po skończonej lekturze wyczekiwanego od dawna, trzeciego tomu „Pana Lodowego Ogrodu”.
Nie zrozumcie mnie źle, nie jest to lament rozpaczy nad jakością tego dzieła, lecz nad tym, że skończyło się jak zwykle w najciekawszym momencie. Z perspektywą długiego oczekiwania na kolejny tom. Cytat ten pojawia się zresztą w książce, jako wojskowy kryptonim kodowy, oznaczający reżym krytyczny i kwarantannę. Ale przejdźmy do rzeczy.
Jarosław Grzędowicz powrócił z kontynuacją swojej serii. I jest to powrót z wielkim hukiem i fajerwerkami. Udowadnia też, kto tak naprawdę jest panem polskiej literatury fantasy. Ponownie zabiera nas do świata Midgaardu i poznajemy dalszy ciąg dwóch równolegle prowadzonych opowieści – ziemskiego agenta Vuko Drakkainena i następcy tronu imperium Amitrajskiego, Filara.
Trzeci tom podejmuje wątek prawie dokładnie w momencie, w którym zostawiliśmy Vuko w tomie drugim, wkraczającego na lodowy drakkar wraz ze swoją załogą. Podobnie historia Filara, którego wraz z towarzyszami znajdujemy w niewoli ludzi-niedźwiedzi. Już od pierwszych stron akcja gna w szaleńczym tempie, przyspieszając z każdym zdaniem. A ostatni rozdział to literacki odpowiednik dociśnięcia gazu do dechy. Niektórym ta szybkość może wydać się dziwna. Można odnieść wrażenie, że Grzędowicz coraz bardziej skacze po łebkach i upraszcza kolejne wątki, doprowadzając do banalnych rozwiązań, byle tylko dobrnąć do końca. Powtarzam, można odnieść takie wrażenie, bo takie właśnie myśli przebiegły mi przez głowę w trakcie czytania. Ale to odczucie bardzo szybko się zatarło, pozostawiając tylko całkowity zachwyt z lektury.
Zresztą wszelkie, nawet te minimalne, negatywne wrażenia rekompensują świetne i bardzo obrazowe opisy świata stworzonego przez autora. Cięte, często zabawne i bardzo „ziemskie” dialogi Drakkainena przeplatają się z życiowymi i mądrymi przemyśleniami Filara. Każda z tych postaci jest właściwie materiałem na osobne książki, ale obaj podążają własnymi ścieżkami, które prędzej, czy później muszą się przeciąć. Przez całe dwa poprzednie tomy, jak na szpilkach, czekałem na ten właśnie moment i kiedy w końcu do tego doszło… Nie psując zabawy z czytania, mogę powiedzieć tylko tyle, że robi się naprawdę ciekawie.
„Pan Lodowego Ogrodu” to cykl, który już teraz, spokojnie i bez żenady można postawić na półce, zaraz obok wiedźmińskiej sagi Andrzeja Sapkowskiego, do tej pory uznawanej za naszego sztandarowego przedstawiciela polskiego fantasy. Vuko Drakkainen w niczym nie ustępuje Geraltowi z Rivii, a Jarosław Grzędowicz odwalił kawał świetnej pisarskiej roboty. Teraz pozostaje już tylko, przebierając nogami z niecierpliwości, czekać na czwarty tom. Znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że będzie to już ostatni, a zakończenie, miejmy nadzieję, dosłownie zwali z nóg.