Moskiewskie Hollywood
Kryminał byłej rosyjskiej milicjantki Aleksandry Marininej wydany w ramach „Mrocznej serii” wydawnictwa W.A.B przenosi nas w realia współczesnej Moskwy – a mówiąc dokładniej w głąb tamtejszego środowiska filmowego. Jak można się spodziewać po powieści kryminalnej, zalążkiem akcji jest morderstwo. Ofiarą jest aktorka Alina Waznis: piękna, młoda, a co najważniejsze – przynosząca producentom spore zyski. Tam, gdzie pieniądze – jak wiadomo – tam i ciemne, szemrane interesy, a motywy do zabicia aktorki mogło mieć o wiele więcej osób, niż można by przypuszczać… Tak oto przedstawia się intryga, którą ma rozwiązać doświadczona detektyw Nastia Kamieńska z małą pomocą kolegi po fachu Jury Korotkowa i byłego policjanta Stasowa.
Przedstawiona intryga plasuje kryminał Marininej w puli 99% kryminałów, dla których punktem wyjścia jest pozbawienie kogoś w mniej lub bardziej wyrafinowany sposób życia. U Rosjanki trup ściele się gęsto, a i sami bohaterowie niejednokrotnie przysłowiowo „dostają w kość”. Co ciekawe, mordy są tu dokonywane szybko – jeden cios i ofiara pada martwa. Dla wielu może być to dziwne, bo Marinina wyraźnie nie lubi „przaśnych” opisów morderstw albo też stawia na zachowanie pozorów realizmu. Tak czy inaczej, niektórym może się proza byłej milicjantki wydać odrobinę zachowawcza. Zdecydowanie lepiej sprawa wygląda w przypadku odwzorowania samego środowiska filmowego, w którym dzieje się akcja powieści – wewnętrznie skonfliktowanego, podzielonego, z silną, bezwzględną rywalizacją o pozycje. Wszystko to jest przedstawione bardzo przekonująco i tworzy specyficzny klimat powieści – a środowisko filmowe jest niewątpliwie specyficzne…
Fabularnie Rosjanka nie uniknęła wpadek. Śledztwo kilka razy zamiera w „martwym punkcie”, a sytuacje, które popychają sprawę dalej, wydają się co najmniej naciągane… To samo dotyczy tego, że nasza detektyw prowadzi śledztwo zbyt intuicyjnie i za dużo wydarzeń trzeba brać „na wiarę”, zamiast doszukiwać się logicznego wytłumaczenia w tekście.
Na uwagę zasługują postaci, jakie kreuje autorka „Obrazu pośmiertnego”. Widać, że odrobiła lekcje z klasyków, bo w jej bohaterach pobrzmiewają echa twórczości Chandlera czy Hametta. Oczywiście, nie jest to ta sama jakość, widać jednak, że Marinina silnie czerpała z wyżej wymienionych wzorców, czyniąc ze swych bohaterów cyników zmęczonych życiem – z gatunku tych, którzy piją gigantyczne ilości kawy i szlajają się po porannych, zamglonych ulicach… Obraz, jaki stworzyła Marinina, jest swoistym konglomeratem cech charakterystycznych dla postaci detektywa. Ostatecznie więc odnosi się wrażenie, że jest to wizja mocno przerysowana – jak mniemam, zupełnie nieświadomie.
Intryga mknie przez kolejne strony, jednak w sposób dosyć przewidywalny, ale tez nie nużący. Kilka razy łapałem się na fakcie „zaczytania”, kiedy to zapominałem o wszystkim dookoła i śledziłem ciągi literek, które wyszły spod pióra Rosjanki. Dowodzi to sprawności jej warsztatu, który jest niewątpliwie dobry… Jednak ostatecznie dobry tylko na tyle, że wystarczy go Marininie na napisanie zaledwie przyjemnego, ale schematycznego kryminału z kilkoma wpadkami…