Duchy to, czy figle umysłu?
George Oliver Onions jest w Polsce nieco mniej znanym twórcą literatury grozy niż Lovecraft, Machen, M.R. James czy Blackwood, lecz dzięki wydawnictwu C&T możemy w końcu poznać kawałek jego twórczości. „Na opak” to wybór jego opowiadań opublikowanych pierwotnie przed ponad stu laty w zbiorze „Widdershins”, ze słynnym „Zewem pięknej”, zaliczanym do najlepszych opowieści o duchach wszech czasów.
Nowelka o pisarzu ogarniętym kryzysem twórczym, który wprowadza się do starej, podejrzanie taniej posiadłości, może być interpretowana na dwa sposoby. Możemy ją czytać dosłownie jako opowieść o duchach, dokładnie tak, jak opowieści M.R. Jamesa, gdzie realność zjaw i upiorów nie podlega dyskusji. Tajemnicza obecność, którą wyczuwa główny bohater „Zewu pięknej”, to duch bliżej nieznanej kobiety, opętującej kolejnych rezydentów domostwa. Możemy też – co według mnie jest o wiele atrakcyjniejsze – pójść w kierunku niektórych opowiadań Stefana Grabińskiego i spróbować wytłumaczyć wszystkie fantazmaty degrengoladą psychiczną bohatera. U Onionsa, podobnie jak u Grabińskiego, mamy idealną równowagę między nasuwającymi się podczas czytania wnioskami zupełnie fantastycznymi i pojawiającymi się od razu wątpliwościami co do tego rodzaju tłumaczeń. Bo przecież, czy nie jest przypadkiem tak, że to niemoc twórcza, izolacja i wyrzuty sumienia powodują postępujący obłęd nowego mieszkańca posiadłości?
Groza w „Zewie pięknej” jest bowiem niebywale subtelna. Oliver Onions tworzy narracje mocno nasycone skomplikowanymi, barokowymi opisami i bardzo często eksploruje najgłębsze stany umysłowe swoich bohaterów, każąc im prowadzić szczegółowe, wewnętrzne monologi. Czytamy literaturę niespiesznie ogarniającą czytelnika swym melancholijnym, hipnotycznym tembrem, który wiedzie na poznawcze manowce. W pewnej chwili zaczynamy orientować się, że dzieje się coś dziwnego, niesamowitość wkrada się zupełnie niezauważona. Pojawia się stopniowo, przenikając fabułę tak od niechcenia, że przez długi czas jej po prostu nie zauważamy – choć jest obecna. I Onions robi to prawie w każdym opowiadaniu tego zbioru – nagle łapiemy się na tym, że stoimy w rozkroku: czy to świat zewnętrzny na nas naciska czy nasz własny umysł? Kim lub czym jest Piękna? Ideałem kobiety? Muzą? Natchnieniem? Oblubienicą? Błędnym ognikiem? Usprawiedliwieniem odrzucenia miłości? Sensem życia? Pogłosem nieusuwalnej, irracjonalnej cząstki ludzkiej natury? Opowiadanie mówi o tym, że nie jesteśmy wszechmocni, nie jesteśmy bogami, nie umiemy przepędzać diabłów. Musimy się strzec, aby demony nie wdarły się do naszego wnętrza. Walka Olerona ze swoim własnym diabłem, przedstawiona w postaci złożonych i pięknie napisanych monologów wewnętrznych, to literackie mistrzostwo.
„Zew pięknej” to świetny przykład nowelki, w której elementy nadnaturalne swą niebywałą niejednoznacznością dopełniają literaturę, nadając jej dodatkowej wartości, a nie stanowią głównego celu. Tego rodzaju tekstów w zbiorze jest więcej „Benlian” to historia o tym, jak narrator poznaje pewnego ekscentrycznego rzeźbiarza, który chce w swoje dzieło włożyć całą swoją duszę – i nie tylko. „Widmo” to mocno odrealniona, oniryczna relacja z morskiego spotkania dwóch statków, wobec których ciężko orzec, który jest realny, a który nie – może obydwa na swój własny sposób? „Wypadek” to opowieść o zadrze z przeszłości i rachunkach do wyrównania. W końcu „Rooum” – o bezgranicznej wręcz obsesji człowieka, który wierzy w to, że byt z innego świata próbuje zawładnąć jego ciałem i duszą. Fantazmaty gnębiące bohaterów są przez nich samych tłumaczone w sposób odwołujący się niekiedy do nauki – w „Wypadku” i „Widmie” możemy dostrzec ślady teorii o pętlach czasowych, w „Rooum” czytamy o adhezji, zaś w „Benlianie” o Einsteinowskim równaniu wyprowadzającym energię z materii. W tym przypadku – trzeba to zaznaczyć, bo koncept jest pierwszorzędny – chodzi o energię twórczą, natchnienie.
W tym miejscu musimy koniecznie zwrócić uwagę na opowiadanie „Hic Iacet… Opowieść o sumieniu artysty”. Oliver Onions, jako bez wątpienia artysta, zadaje tutaj bardzo ważne pytanie – po co w ogóle tworzyć? A jeśli już tworzyć, to co? Główny bohater, Harrison, ma napisać na zlecenie biografię pewnego malarza, który swą bezkompromisowością wywarł na nim przed laty wielkie wrażenie. W miarę rozwoju akcji pierwotny zamysł biografii pisanej pod dyktando innych ustępuje artystycznemu nakazowi tworzenia z potrzeby ducha. Imperatyw twórczy jest tak silny, że znowu, podobnie jak w „Zewie pięknej” i „Benlianie”, dochodzi o zmagań artysty z samym sobą. Tworzenie sztuki płynącej z potrzeby serca a nie dla korzyści majątkowych to wręcz nakaz, którego niespełnienie jest równoznaczne z zaprzedaniem własnej duszy. Onions idzie tutaj jeszcze dalej w stronę głównego nurtu literatury, usuwając z opowiadania już w całości wątki nadprzyrodzone.
W „Na opak” znajdziemy też teksty, którym znacznie bliżej do typowych opowieści o duchach, czyli „Fotel na biegunach” i „Papierośnica” – w tym drugim, co ciekawe, znowu mamy sugestię, że być może wędrowaliśmy między różnymi liniami czasowymi. To niebywałe interpretacyjne rozmycie, które autor w tak konsekwentny sposób stosuje w poprzednich opowiadaniach, powoduje, że stawiam te dwa nieco niżej – ale może zupełnie niesłusznie.
Oliver Onions analizuje sposoby pojmowania rzeczywistości przez swoich bohaterów o wiele głębiej niż większość twórców literatury niesamowitej. „Na opak” to groza psychologiczna, wzbogacona sugestią o braku możliwości obiektywnej oceny prawdziwości zdarzeń. W „Widmie” narrator wysuwa teorię o tym, że wszystko czego doświadczamy jest po prostu snem, z którego nie do końca zdajemy sobie sprawę, a teza ta z wielką mocą została wyłożona w „Io”. Tam główna bohaterka kreuje światy, które prawdziwe są wyłącznie dla niej. Oczywiście wariatka. Ale jakie znaczenie dla niej ma taka diagnoza, skoro w jej mniemaniu własna kreacja jest o wiele prawdziwsza niż otoczenie, w którym (zdaniem innych) się znajduje. Może jest tak jak u Snerga – każdy z nas jest wariatem, a jednocześnie nikt nim nie jest.
Warto poznać twórczość Onionsa, choć trzeba zaznaczyć od razu, że jest trudniejszy i bardziej hermetyczny niż Machen czy Blackwood. A wynika to tak naprawdę tylko z tego, że autor „Na opak” trochę inaczej kładzie fabularne akcenty.