Chociaż zdarza mi się oskarżać Harlana Cobena o sztampę i pisanie na jedno kopyto, to muszę wyznać, że należy on do grona pisarzy, których książki czytam z autentyczną przyjemnością. Nazywany często „megagwiazdą współczesnego thrillera”, pisarz opanował do perfekcji umiejętność wodzenia czytelnika za nos, a finałowy twist w jego wykonaniu niejednokrotnie mam ochotę nagradzać brawami. Na jego sukces składa się przede wszystkim lekki styl i charakterystyczne prowadzenie fabuły, które dla wielu naśladowców stało się niedoścignionym wzorem. Sięgając po „Misyfikację” – chronologicznie pierwszą, wydaną w Polsce jako ostatnia – książkę Harlana, miałem lekkie obawy. Autor we wstępie umieszcza ostrzeżenie – namawia nowych czytelników, aby odłożyli książkę i sięgnęli po inną jego powieść. Po lekturze stwierdzam, że jest to sugestia całkiem słuszna – jest to najsłabsza pozycja w dorobku pisarskim Cobena i rzeczywiście niepotrzebnie mogłaby kogoś zniechęcić.
„Mistyfikacja”, niczym wiele innych powieści Harlana, zaczyna się od tajemniczego zniknięcia. Laura Ayars i David Baskin spędzają swój miodowy miesiąc w Australii. On jest jednym z najlepszych koszykarzy NBA, ona – byłą top modelka i właścicielką domu mody, oboje odpoczywają i świetnie się bawią. Sielanka dobiega końca, gdy w dziwnych okolicznościach znika David. Zrozpaczona Laura ściąga ze Stanów jego najlepszego przyjaciela, który ma pomóc jej w odnalezieniu męża. Szybko okazuje się, że Baskin zginął w tragicznym wypadku. Niedawna idylla zmienia się w koszmar, ale to i tak dopiero początek. Po powrocie do kraju Laura odkrywa, że ktoś włamał się do ich nowego domu, a setki tysięcy dolarów z prywatnego konta Davida zniknęły bez śladu. Młoda wdowa postanawia nie oglądać się na innych i rozpoczyna prywatne śledztwo, w którym dokopie się najbrudniejszych sekretów swojej rodziny.
Tak jak wspomniałem na początku, uważam „Mistyfikację” za najsłabszą powieść Cobena. Jej wad upatruję przede wszystkim w brakach warsztatowych i pewnej naiwności młodego pisarza. Sporo można zarzucić słabym dialogom – ciągną się niemiłosiernie i odniosłem wrażenie, że mają na celu jedynie „spulchnienie” książki. Język i styl niejednokrotnie pozostawiają wiele do życzenia. Jednakże moim głównym zarzutem jest ogólna nuda – zamiast emocji i napięcia jedyne, co czułem, to znużenie. Zapomnijcie o wartkiej akcji i kolejnych jej zwrotach. Brakowało mi również cobenowskiego poczucia humoru. Widać, że dowcip wyrobił sobie z czasem, bo tutaj niejednokrotnie czułem zażenowanie, gdy któraś z postaci próbowała żartować.
Fabule, chociaż ciekawej, również mam sporo do zarzucenia. Tytułowej mistyfikacji domyśli się od początku każdy, nawet najmniej wyrobiony czytelnik. Trochę więcej czasu wymaga zorientowanie się, kto mordował, ale i do tego, drogą dedukcji, można dojść na długo przed końcem. Natomiast motywy działania bohaterów, tak dobrych jak i złych, pozostawały dla mnie niejasne. W konsekwencji okazały się tak absurdalne, że nie mogłem uwierzyć, iż autor takich książek jak „Nie mów nikomu” czy „Bez pożegnania” popełnił taką fuszerkę. Sądzę, że gdyby Coben przysiadł do tego pomysłu w chwili obecnej, wypracowałby prawdziwą perełkę. Sporo elementów tutaj zawartych wykorzystał z powodzeniem w kolejnych książkach.
„Mistyfikacja” jest przewidywalna i momentami naiwna. To poziom zdecydowanie poniżej obecnych możliwości tego pisarza, ale, co warto zaznaczyć, wielu autorów parających się thrillerem nawet do takiego nie dochodzi. Zagorzali fani Cobena z pewnością przyjmą ją bezkrytycznie, bo to przecież historia od ich ulubieńca. Osobom, które wcześniej się z jego książkami nie spotkały, proponuję skorzystać z sugestii ze wstępu i sięgnąć po którąś z nowszych. Natomiast sympatykom Boston Celtic przypadnie do gustu fakt, że ich drużyna gra przez większą część książki pierwsze skrzypce, a Coben opisał nieistniejącą już Boston Garden – miejsce święte dla fanów Celtów.