Tragedia nad morzem
Rok 2011 okazał się dla Grabińskiego łaskawy. Wpierw kilka opowiadań w tomach „Demony perwersji” oraz „Tragedii na wieży”, później tekstów zebranych w „Demonie ruchu i innych opowiadaniach” i rzecz jasna z dawna oczekiwane, pierwsze po wojnie wznowienie „Klasztoru i morza”, jedynej z czterech ukończonych powieści autora niezawartej w klasycznym, trzytomowym wydaniu Hutnikiewicza. Można by więc rzec, że jest to okazja do odkurzenia znakomitego dorobku naszego najbardziej chyba kultowego i cenionego twórcy literatury niesamowitej.
Wydaje się jednak, że tu opisywana powieść nie jest najlepszym wyborem dla czytelnika chcącego zacząć przygodę z Grabińskim. O ile jego dwie poprzednie długie formy: „Salamandra” i „Cień Bafometa” prezentowały styl zbliżony do znanego z opowiadań, to jest: literaturę okultystyczną, w dużej mierze czerpiącą z dorobku psychologii i spirytyzmu, głęboko osadzoną w ideologii autora, o tyle powieść trzecia wydaje się być zgoła inna.
Sam autor przyznawał, że jest to dla niego dzieło wyjątkowe, którego powstawaniu poświęcił mnóstwo serca i czasu. Poprzednie powieści nie zyskały poklasku, w zmianie formuły szukał więc pomysłu na zdobycie aprobaty – niestety również bez większego skutku. Zmieniają się czasy, zmienia się i krytyka. Jak odnajdzie się – tyle lat wyczekiwane – wznowienie „Klasztoru i morza” w XXI wieku?
Na Kaszubskiej ziemi stoi klasztor Morskich Panien. Wedle legendy zbudowano go na ruinie innego bożego przybytku. Z okien budynku widać morze, widać prostych rybaków, wiodących skromne życie, statki dalekomorskie i kaprysy wodnego żywiołu. Małe zgromadzenie sióstr zakonnych żyje cnotliwie i ubogo, oddając się pomocy biednym i wzbogacaniu swoich dusz i wiary. Klasztor nie jest jednak miejscem jedynie bożej kontemplacji – to też schron dla targanych namiętnościami i nieszczęściami dusz. To schronienie przed światem, miejsce przedziwne, w którym cuda dziać się mogą, nie budząc niezdrowego podniecenia. Morze jednak równie jest przedziwne i tajemne; w swoich odmętach chowa skarby nie tylko natury, ale też człowieczych tragedii. Głębia przygarnia do siebie martwych, słucha ich historii i daje w zamian ludziom niepokojące widowiska: upiorne statki-widma, szkwał i niepokoje.
Choć powyższy opis może wyglądać na kawał niezłego horroru, „Klasztor i morze” to powieść, którą można czytać jako czysty realizm zaprawiony tylko niepokojami ludzkiej duszy. Można odczytać go jako realizm magiczny albo rzeczywiście jako powieść grozy – niezwykle jednak stonowaną i niejednoznaczną. Przede wszystkim jednak jest to legenda, opowieść o ludzkich namiętnościach. Fabuła, choć prowadzona dwutorowo, jest niezwykle prosta. Oto mamy młodą zakonnicę Agnes, która za klasztornymi murami zostawiła swoją wielką miłość. Bóg wysłuchał modlitw młodej i radosnej niewiasty, która błagała o uzdrowienie narzeczonego. Zapłatą za to stać miała się słodko-gorzka służba Chrystusowi. Równolegle autor prowadzi nas między prostych rybaków, gdzie znów miłość niesie nieszczęścia, bo to ojczym młodej dziewki nie chce dać jej za mąż młodemu rybakowi, samemu roszcząc sobie pretensje do jej niewinności.
Powieść zdominowana jest przez długie i poetyckie opisy, to morskiego żywiołu, to życia rybaków, to znów klasztornych modlitw. Piękna i bogata polszczyzna Grabińskiego miesza się z doskonale użytym kaszubskim dialektem, który choć co chwila zmusza do zerkania w przypisy, to dodaje powieści wiele czaru. Poetyka zgłębiona naturalizmem opisu jest czarowna i odurzająca, niewiele jest tutaj dosadności w tworzeniu scen nadnaturalnych – są one zwykle dwuznaczne, ale przez to jeszcze bardziej intensywne, przy tym pozbawione sensacji czy tanich chwytów. Zachwyca za to głębia i bogactwo symboli ukryte w skromności fabuły. Pozornie tylko dla kolorytu dodane postacie czy sceny w ostatecznym rozrachunku mają swoje miejsce i przeznaczenie – co doskonale wpasowuje się w filozofię, którą wyczytać można i w innych tekstach Grabińskiego. Pomimo swojej odmienności, tekst ten wyraźnie wyrasta ze wspólnego korzenia wraz z „Salamandrą” czy „Szarym pokojem”.
W porównaniu do poprzedzającej „Klasztor i morze” „Tragedii na wieży”, wydawnictwo Agharta wykonało naprawdę spory skok jakościowy. Owszem, znaleźć można w tekście kilka drobnych wpadek edytorskich, ale naprawdę niewielkich. Za to na ogromną pochwałę zasługuje opatrzenie tekstu trzystu dwudziestoma przypisami (na 160 stron tekstu!), krótkim ale interesującym wstępem oraz niewielkimi ilustracjami przy nagłówkach rozdziałów. Zarówno jakość jak i sama idea tego jest zdecydowanie warta braw, zwłaszcza że często o wiele większe wydawnictwa nie dbają o podobne dodatki – a te przecież są nadzwyczaj istotne!
Choć „Klasztor i morze” nie jest dziełem dobrym na początek przygody z Grabińskim, jest literaturą zdecydowanie godną uwagi. Każdy, kto zagłębi się w jego twórczość prędzej czy później sięgnie i po tę pozycję – gwarantuję, że nie będzie zawiedziony, choć to dzieło specyficzne i w jego twórczości wyjątkowe. Ukazuje Grabińskiego z innej niż zazwyczaj strony, nieznanej z opowiadań, ale również znakomitej. Gotycka atmosfera klasztornych murów, wilgotny wiatr ciągnący od morza i duch mnicha o płetwach zamiast rąk – nie sposób przejść obok tej lektury obojętnie!