Pocztówka z Gdańska
Wolne Miasto Gdańsk, dwudziestolecie międzywojenne, kilka lat przed wybuchem II wojny światowej. Wielonarodowa mozaika kultur zamieszkująca ekskluzywne ulice z drogimi sklepami i urokliwymi kamieniczkami. Z drugiej strony – ciemne zaułki, gdzie lepiej nie zapuszczać się po zmierzchu. Gdzieś w tym wszystkim ulokowany jest Komisariat Generalnego Rządu RP, którego pracownicy dostają dziwną, ale intrygującą propozycję odzyskania pewnych wartościowych precjozów. Jak nietrudno się domyślić, sprawa jest łatwa tylko na pierwszy rzut oka, a odzyskaniem skarbu interesuje się nie tylko strona polska…
Schmandt „Gdańskim depozytem” dokonał rzeczy niebywałej – zafundował nam książkowy wehikuł czasu. Tylko w ten sposób da się określić precyzję, wyczucie, a także niezwykłą sugestywność, z jaką zbudowany jest powieściowy Gdańsk z początków XX wieku. Tutaj nawet nie trzeba mieć wyobraźni – miasto samo „maluje się” przed oczami czytelnika w specyficznych barwach sepii. Wędrujemy z bohaterami wśród starych kamienic, wzdłuż brukowanych alej i nadmorskimi molami – zupełnie jakbyśmy przeglądali stary album gdańskich fotografii. Schmandt doskonale odrobił lekcje z historii miasta, a uczucie, jakim je darzy, jest obecne na każdej stronie tej pozycji z katalogu „Oficynki”. Na pochwałę zasługuje również fakt, że Schmandt nie pominął ciężkich kwestii związanych z trudnymi relacjami polsko-niemieckimi. Czasami pojawiają się w żartobliwej formie, kiedy indziej zaś jako celne i nadal aktualne spostrzeżenia.
Z fabułą rzecz ma się odrobinę gorzej. Główna oś opowieści jest ciekawa i, co najważniejsze, spójna, mimo że przedstawiana jest z różnych perspektyw, a kontrola nad nią wędruje co chwilę z rąk do rąk. Problem zaczyna się, gdy patrzymy na wątki poboczne – są one albo za bardzo rozwleczone albo zupełnie przeciwnie, tylko zasygnalizowane – nie mając większego znaczenia i wpływu na historię, sprawiają wrażenie pisanych trochę dla „nadmuchania” objętości. Mimo tych drobnych usterek, „Gdański depozyt” posiada ten specyficzny rodzaj czaru, który sprawia, że wady gdzieś umykają, a losy polskich urzędników śledzi się z wyjątkową przyjemnością. Przyczynia się do tego, jak wspominałem, genialny klimat, ale też bardzo dobrze skonstruowane postaci. Schmandt tworząc swoich bohaterów, wykorzystał pewne archetypy z epoki: poważny urzędnik-gentleman, dobrze urodzony, czarujący aspirant, młoda modnisia… Wszystkie te persony są nam znane, widziane w setce filmów i książek korzystających z tej samej epoki, ale też dzięki temu od razu można nawiązać z nimi nić sympatii.
Był kiedyś taki serial: „Na kłopoty Bednarski”. Nie mówię o nim przypadkowo – powieść Schmandta to właśnie ten sam rodzaj wrażliwości, klimatu i sposobu budowania napięcia. Każdy, kto go kiedyś widział i polubił, niech sięga po „Gdański depozyt” bez chwili zastanowienia. Dostanie wtedy możliwość przeżycia kolejnej emocjonującej przygody w pięknym, nadmorskim mieście. A wszyscy inni? Cóż, to najlepsza pora, aby zapoznać się z Gdańskiem, jaki już nigdy nie powróci.