Magdalena Kordowa cierpi na lęk, który uniemożliwia jej normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. Całe dnie spędza w niewielkim mieszkaniu zajmowanym razem z ojcem, który niegdyś był autorem bestsellerów, a obecnie stara się bezskutecznie o stworzenie literackiego arcydzieła. Któregoś dnia ojciec znika z zamkniętego pokoju, pozostawiając tylko szkic swojej nowej powieści. Bojąca się opuścić mieszkanie córka, zaczyna szukać swojego ojca między słowami jego niedokończonego dzieła.
Na tym referowanie fabuły można zakończyć, jako że dalej zaczyna się ona mocno komplikować. Trzy lata temu na Kfasonie Dawid Kain wspominał o pracy nad powieścią o mniej-więcej takim zarysie i właściwie już wtedy byłem kupiony na tyle, że czułem rozczarowanie, że zamiast tego na rynek weszło „Kotku jesteś w ogniu”. Na „Fobię” musiałem jeszcze sporo poczekać, ale nie miałem nawet przez moment wątpliwości, że będzie warto. Bezgraniczne zaufanie do jego talentu zaczęło się jednak wahać w trakcie lektury powieści. Po wybornym zawiązaniu fabuła zaczęła się rozjeżdżać, czytanie na przemian paranoicznych myśli narratorki i niezwykle długich fragmentów książki jej ojca bardzo podobało mi się w założeniu, ale miałem wrażenie, że zmierza to donikąd, że autorowi historia wyślizguje się z dłoni, że traci nad nią kontrolę. Jeśli w trakcie lektury naszłyby was podobne myśli, bądźcie spokojni, autor doskonale wie, co robi.
Czytelnik ma pełne prawo czuć w trakcie lektury „Fobii” dyskomfort, niepokój i zagubienie. Świat Magdaleny Kordowy i jej ojca, tak jak świat jego literackich bohaterów, przenikają się i splatają budując złożoną, ale przemyślaną konstrukcję, w której granica między rzeczywistością i fikcją zanika. Osadzony w bliskiej przyszłości obudowany zostaje setkami drobnych elementów, które – jak i we wcześniejszych powieściach – można odebrać zarówno jako próbę antycypowania kierunków rozwoju technologicznego i kulturowego, jak i cyniczny komentarz do współczesności. Ta niedługa powieść kipi od detali i szumu powodowanego przez komunikację, ale w finale zostawia czytelnika w samotności i ciszy w sposób niemal uderzający. Po „Fobii” trudno się pozbierać.
Pisarz sięgający po te same fabularne chwyty szybko może stać się nudny, ale jeśli wraca wciąż do tych samych problemów, by eksplorować je w najróżniejszych ujęciach, sprawa ma się zgoła inaczej. Dawid Kain ma kilka pisarskich obsesji, ale największą z nich wydaje się być sama literatura. Granice między nią a rzeczywistością oraz granice wpływu języka i komunikacji to coś, co próbuje badać także i teraz. „Fobii” jednak nie sposób zarzucić wtórności czy ciągnięcia wyczerpanego tematu. Co więcej: jestem przekonany, że o jakość kolejnych jego powieści możemy być najzupełniej spokojni.