„Dead House” to debiutancka powieść Dawn Kurtagich, młodej pisarki, która chwali się, że do osiemnastego roku życia zdążyła zaliczyć piętnaście różnych szkół na dwóch kontynentach. Książka należy do bardzo popularnego nurtu Young Adult, czyli literatury dla nieco starszej młodzieży. I mogę śmiało powiedzieć, że gdybym czytała ją jako nastolatka – jeszcze niewyrobiona czytelniczo, z nieco mniejszym dystansem do lektur – „Dead House” łykałabym jak pelikan.
Kaitlyn i Carly, bohaterki książki, żyją w jednym ciele. Carly przejmuje je za dnia zaś Kaitlyn nocą. Po śmierci rodziców dziewczyna (dziewczyny?) przechodzi załamanie nerwowe. Z początku czytelnik myśli, że to właśnie trauma straty rodziców doprowadziła do rozdwojenia jaźni, a przynajmniej tak zdają się sądzić psychiatrzy, później sprawa się komplikuje. Jednak dzięki temu, że powieść dość wyraźnie nawiązuje do uwielbianej przez filmowe horrory konwencji found footage a sama narracja jest dość szarpana, poszczególne elementy zagadki poznajemy na różnych etapach opowiadanej historii.
„Dead House” to bardzo fajnie straszna i klimatyczna historia, a chociaż przynależność do YA często niesie ze sobą sporą dozę naiwności, Kurtagich ograniczyła nastoletnie dramaty bohaterek do w miarę akceptowalnej dawki. Całość powstała w formie wpisów z dziennika Kaitlyn oraz transkrypcji materiałów video i nagrań z policyjnych przesłuchań. Forma o tyle atrakcyjna, że daje Kurtagich możliwość tworzenia fajnego suspensu – co autorka kilka razy skutecznie wykorzystała – ale też oczywiście ma swoje minusy i ograniczenia, dlatego, jak to zresztą zwykle bywa, wielokrotnie forma zostaje zwyczajnie naruszona, zupełnie jak w filmach found footage, gdzie z niewyjaśnionych przyczyn bohaterowie filmują absolutnie wszystko. Moim zdaniem jednak można parę razy nagiąć logikę dla podniesienia atrakcyjności lektury, a Kurtagich nie przegina i większość czytelników nie będzie miała żadnego problemu z zawieszeniem niewiary. Dlatego formę uznałabym zdecydowanie za plus niż minus książki.
Miejscami zdarzają się niepotrzebne dłużyzny, gdy autorkę ponosi wena. Kaitlyn potrafi czasem nieco przynudzać, gdy Kurtagich chce pokazać jej uczucia i przemyślenia. Jestem pewna, że bardziej spodobałyby się młodszemu czytelnikowi (może nawet wprost: młodszej czytelniczce), natomiast mi osobiście „Dead House” odpowiadałby w bardziej skondensowanej formie.
Za to fabuła jest odpowiednio skomplikowana, napięcie odpowiednio stopniowane, a finał odpowiednio krwawy. W zasadzie trudno powiedzieć coś więcej, bo to po prostu rzetelna, fajna historia i poznawanie jej daje mnóstwo frajdy. Kurtagich może nie wymyśliła niczego szczególnie oryginalnego, ale za to potrafi z nawet tych ogranych horrorowych motywów wybrać same tłuste kąski. Świetna sprawa. Powinno się podobać nawet zaprawionym w bojach fanom konwencji, a co dopiero mówić o jeszcze niezbyt wyrobionych czytelnikach docelowych – czyli nastolatkach.
Dodam jeszcze, że dla mnie osobiście i dla wielu czytelników najlepszą cechą „Dead House” będzie brak jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy bohaterowie ulegli zbiorowej histerii, a Kaitlyn większość zmyśliła, czy faktycznie wydarzyło się coś nadnaturalnego. Kurtagich może nie jest geniuszem w konstruowaniu niuansów fabuły, ale odwaliła kawał dobrej roboty i trzeba przyznać, że miała dobry pomysł. Teoretycznie takich książek powinno być na pęczki, ale w praktyce dobrych horrorów tego typu jest bardzo mało, zwłaszcza w nurcie YA, bo każdy próbuje być na siłę oryginalny, a brakuje zwyczajnie rzetelnych, wciągających jak bagno historii. „Dead House” zapełnia tę lukę.
Wydaje mi się, że gdybym dorwała „Dead House” jako nastolatka to porwałaby mnie ta historia i polecałabym ją wszystkim znajomym, żeby móc z nimi debatować, czy ich zdaniem Kaitlyn była chora psychicznie czy nawiedzona. Nie jest łatwo stworzyć dobre YA, a jeszcze trudniej jest stworzyć dobre YA i dobry horror jednocześnie. Kurtagich ta trudna sztuka się udała. Jako nastolatka byłabym przeszczęśliwa, mogąc czytać takie książki. Czy przekona też dorosłych? Myślę, że tak, o ile toleruje się pewną dawkę infantylności.