Lovecraft i coś jeszcze
Papierowa prasa fantastyczna ma się ostatnimi czasy nie najlepiej. Jakieś dwa lata temu padł „Magazyn Fantastyczny”, w tym roku działalność zawiesiły „Fantasy & Science Fiction” oraz „Science Fiction, Fantasy & Horror”. Przez krótką chwilę istniała też „Doza”, ale spotkał ją podobny los. Można mieć żal do Internetu, który właściwie już od dawna generuje „prasę 2.0”, czy to w postaci portali (jak, żeby daleko nie szukać, Carpe Noctem) czy też nieco bardziej tradycyjnych pism – vide „Grabarz Polski”.
Zapomniałem o jakimś tytule? Oczywiście, przez niedługi czas istniało też „Lśnienie – kultura grozy”, które po trzech numerach również zgasło. Miałem ambiwalentne uczucia w stosunku do tego pisma – trafiło w ciekawą niszę, ale też starało się wypełnić ją w całości. Było więc o literaturze, filmie, grach i rzeczach choćby tak egzotycznych jak horrorowy makijaż czy jakieś mitologie. I wiele traciło przez właśnie takie skupianie się na wszystkim – bo obok choćby naprawdę znakomitych felietonów Orbitowskiego czy Paszylka znajdowały się artykuły czy opowiadania zupełnie przeciętne i tylko liżące wierzchnią stronę tematu, w który należało by się wgryźć po samo jądro. Jednak po zawieszeniu wydawania pisma było mi go szczerze żal, toteż niedawna wiadomość o jego wskrzeszeniu pod nową nazwą i konceptem ucieszyła mnie ogromnie.
Głównodowodzący Łukasz Śmigiel pod nową banderą zmienił nieco formułę pisma. Gabaryty są bardziej książkowe, a sama treść dojrzalsza. Brak mi co prawda uprzednich felietonistów, ale teksty Marcina Wrońskiego oraz Bartka Czartoryskiego również czytało się z niekłamaną przyjemnością. Cieszy także temat pierwszego numeru, o którym winienem przecież wspomnieć już na wstępie.
H. P. Lovecraft reprezentowany jest przez cztery artykuły – w tym szkic samego S. T. Joshiego oraz wiersz tłumaczony przez Mateusza Kopacza (także twórcę jednego z tekstów na temat „Samotnika z Providence”); ale cieszy także opracowane przez Jakuba Knapa opowiadanie „Enagramy Szatery” Stefana Grabińskiego, którego to tekstu subtelność i poetyckość jest równoważona „Makakiem” Edwarda Lee, ogromnie ciekawego pisarza, który w Polsce podbija wreszcie serca czytelników swoim wulgarnym i krwistym horrorem.
Jeśli miałbym na coś narzekać, to znów na nadmiar tekstów z dziedziny muzyki czy gier planszowych, bo choć i te tematy lubię, to zostały one potraktowane raczej mało przekonująco – w przeciwieństwie do choćby znakomitego artykułu Moniki Samsel-Chojnackiej oraz Rafała Chojnackiego o morderstwach w skandynawskim kryminale czy krótkiego, ale zaostrzającego smak na dziwactwa szkicu Marcina Kiszeli (to jest Dawida Kaina) o gatunku zwanym bizarro.
Aby nie nadużywać cierpliwości czytelnika wymienianiem tego, co w spisie treści można znaleźć, przejdę do końcowych pochlebstw. Jestem bowiem mile zaskoczony progresem w stosunku do „Lśnienia” – niby jest podobnie, ale jednak z przyjemnością przeczytałem numer w całości, a nie – jak wcześniej – wybiórczo. W niewysokiej cenie dostać można kawał ciekawej publicystyki i znakomitej prozy (o ile zazwyczaj omijam ją w prasie szerokim łukiem, tak tutaj mam zamiar połykać ją w całości). Oczywiście, mógłbym narzekać, że wciąż jeszcze za dużo miejsca poświęcono grom planszowym i tym podobnym tematom, w stosunku do literatury mniej istotnym, ale pomysły redakcji na kolejne numery wydają się dobrze wróżyć „Cosiowi” na przyszłość – tak jak i całej kulturze grozy w Polsce. Możemy czytać o horrorze w wielu miejscach w Internecie, możemy czytać PDFy, przeglądać na czytnikach, słuchać podcastów, wreszcie czytać na papierze. Nie ma raczej obawy, byśmy się przy tym pozjadali wzajemnie – tak miejsca jak i tematyki starczy dla wszystkich, tak przez wiele lat horror był w naszym kraju zaniedbywany – a czytelnicy mogą zacierać ręce.