Nowy King w starym stylu

Porównania do „Czterech pór roku” są w zasadzie nieuniknione, więc lepiej mieć je od razu z głowy. Niestety, żaden tekst z „Czarnej bezgwiezdnej nocy” nie dorównuje takim perełkom, jak „Ciało” czy „Zdolny uczeń”. Jednak najnowszy zbiór Kinga ma jedną zaletę, której nie ma ten wcześniejszy – motyw przewodni. Autor pisze o nim szerzej w posłowiu, który naprowadza czytelnika na interpretacyjny trop i uwypukla pewne elementy w każdym tekście pojedynczo i we wszystkich razem, jeśli potraktować je jako uzupełniające się historie.

Zbiór rozpoczyna się od najdłuższego i najmocniejszego tekstu, który ma też najlepsze, bo bardzo lovecraftowskie, zakończenie. „1922” ma idealny do snucia opowieści o szaleństwie klimat odosobnionych farm z czasów, gdy można było umrzeć samotnie we własnym domu po zwykłym upadku ze schodów, jeśli nikt z sąsiadów nie pojawił się w porę. Z tej teoretycznie jednowątkowej opowieści King zdołał wyciągnąć całkiem skomplikowaną, zapadającą w pamięć i – przede wszystkim – dość nieprzewidywalną historię, która – choć stanowi zbitek znanych już motywów – przekuta została w całkiem oryginalny i zajmujący tekst. Kingowi często wyjątkowo dobrze idzie opisywanie szaleństwa, a w tym wypadku udało mu się tak wyważyć pierwszoosobową narrację, by nie przeholować w żadną ze stron, dzięki czemu efekt jest mocny i wiarygodny.

Kilka doskonałych scen z „1922” przekonało mnie, że w starym wydze horroru jeszcze coś drzemie, a początek „Wielkiego kierowcy” kupił mnie ostatecznie. Bardzo kingowskie połączenie trywialnego z dramatycznym świetnie zadziałało i tym razem, choć niestety o zakończeniu nie mogę powiedzieć tylu ciepłych słów, bo też jest bardzo w stylu Stephena – mogło być lepsze. Mimo to tekst jest godny uwagi, głównie za sprawą próby bardzo dosadnego odzwierciedlenia tego, jak przemożny wpływ na psychikę kobiety może mieć gwałt. Właśnie spory fragment opisujący psychologiczną reakcję głównej bohaterki – a nie przedsięwzięte przez nią kroki – są najciekawszym i najmocniejszym elementem opowiadania, które niestety rozwinięte było raczej in minus.

Czego nie można powiedzieć o „Dobrym interesie”, które po kiepskim początku… nie nabiera kolorów i dalej pozostaje beznadziejne. King nie kryje, że prace nad tekstem rozpoczyna bez planu, a to opowiadanie dołącza do licznej grupy tych z nieprzemyślaną fabułą i zakończeniem stanowiącym sromotną klęskę pisarza. „Dobry interes” to po prostu strata czasu, a wielbiona przez niektórych oryginalna końcówka może i jest w dużym stopniu zaskakująca, ale brakuje jej mocnej puenty, a całemu tekstowi – wigoru i porządnego rozwinięcia zalążka pomysłu.

„Czarna bezgwiezdna noc” rozpoczyna i kończy się mocnym akcentem – „Dobrane małżeństwo” jest rzetelnie napisanym, w dużej mierze energetycznym tekstem, który trzyma w napięciu od początku i nie puszcza do końca. King miał dobry pomysł i przekuł go w dobre opowiadanie, znowu bawiąc się trochę w moralne dywagacje i kwestie odpowiedzialności. Co podoba mi się zarówno w tym opowiadaniu, jak i „Wielkim kierowcy”, to ograniczona liczba postaci, dzięki której King nie pląta się w dygresjach i wątkach pobocznych, skupiając się na snuciu jednej, konkretnej, wyrazistej historii. We wcześniejszym tekście udało się to tylko połowicznie, ale w „Dobranym małżeństwie” wszystko gra doskonale.

Stephen King postanowił pobawić się trochę naszymi odczuciami i w swoich opowiadaniach eksponuje, mocno nadwątlone przez współczesną literaturę, granice między dobrem i złem. Jest jeszcze w tym wszystkim sporo zgranych chwytów, w istocie prostego moralizowania – jak choćby w „1922” – i nieznośnych uproszczeń, ale wciąż przewija się w tym wszystkim mnóstwo emocji. King każe swoim bohaterom wybierać między złem i złem, między dobrem własnym i cudzym, między wygodnym i moralnym życiem, a suma wywołanych przez to napięć – odpowiednio wzmocniona przez wrzucenie w to wszystko dramatycznych albo zwyczajnie bolesnych scen – sprawia, że „Czarna bezgwiezdna noc” potrafi poruszyć niejedną czułą strunę.

I szkoda tylko, że im Stephen starszy tym większe ma ciągoty do rozwlekania akcji i sięgania po wyświechtane zagrywki, które jego fani i antyfani znają już jak własną kieszeń. Swoją cegiełkę dorzuciło też mało udane tłumaczenie. Suma summarum jednak „Czarną bezgwiezdną noc” będę wspominać o niebo lepiej niż „Pod kopułą”.

Nowy King w starym stylu

Tytuł: Czarna bezgwiezdna noc

Autor: Stephen King

Wydawca: Albatros

Data wydania: 2011-05-18

Format: s. 488

Cena okładkowa: 37,90

Opis z okładki:

„Czarna Bezgwiezdna Noc” to zbiór 4 opowiadań mistrza grozy Stephena Kinga, które ujawniają jedną wspólną tajemnicę – ciemną stronę każdego z nas.

„Wierzę w to, że w każdym człowieku jest drugi człowiek, obcy…” napisał Wilfred Leland James bohater pierwszego mrocznego opowiadania, zatytułowanego „1922”. Kiedy jego żona Arlette proponuje sprzedanie domu i przeprowadzkę, spirala morderstw i szaleństwa zaczyna się nakręcać. Tess, bohaterka kolejnego opowiadania dostrzega obcego w sobie samej, gdy zgwałcona i porzucona na śmierć, zaczyna obmyślać zemstę na swoim oprawcy. Humorystyczne, choć najbardziej nieprzyjemne opowiadanie ukazuje Harry’ego Streetera, który zawiera pakt z diabłem i tym samym ratuje się od raka. Ostatnie „Dobre małżeństwo” definitywnie się kończy, gdy Darcy Anderson odkrywa obcego wewnątrz swojego męża, kiedy on wyjeżdża w kolejną podróż służbową.

Podobnie jak opowiadania zebrane w tomach „Cztery pory roku” oraz „Czwarta po północy”, „Czarna Bezgwiezdna Noc” dowodzi, że Stephen King to mistrz długich opowieści.

Przewiń na górę