Graham Masterton podczas swej kilkudniowej wizyty w Polsce – w dniach 15 – 19 maja – odwiedził Warszawę i Kraków. W tym czasie promował swoją najnowszą książkę „Aniołowie Chaosu”, uczestniczył w licznych spotkaniach (w tym na 52. Międzynarodowych Targach Książki), konferencjach a nawet na chatach internetowych. Naszemu wysłannikowi udało się przeprowadzić ekskluzywny wywiad (dnia 19 maja 2007) z dala od natrętnych błysków aparatowych fleshów w warszawskim Hotelu Bristol. Zapraszamy do lektury.
Piotr Pocztarek: Witamy ponownie w Polsce. Bardzo się cieszę, że mam okazję Cię poznać. Chciałbym zadać Ci kilka pytań. To Twoja czwarta wizyta w Polsce. Jak Ci się tu podoba?
Graham Masterton: Tak, to już czwarta wizyta w Polsce. Świetnie się tu bawimy. Niedawno wróciłem z Krakowa, bardzo mi się tam podobało. Wszędzie jesteśmy witani bardzo ciepło. Zaprzyjaźniłem się z wieloma osobami.
Bardzo się cieszę. Które atuty polskiej rzeczywistości lubisz najbardziej?
Kocham polskie jedzenie! (śmiech) Polskie restauracje są wspaniałe, serwują przepyszne polskie dania, które od zawsze bardzo lubiłem. Ponadto podoba mi się polski krajobraz i wszechobecne poczucie historycznej świadomości, a także to, co mówiłem wcześniej – tutejsi ludzie są bardzo przyjaźnie nastawieni.
Akcja jednej z Twoich powieści – mam tu na myśli „Dziecko Ciemności” – rozgrywa się w Warszawie. Opublikowano ją u nas 12 lat temu. Czy jest szansa, że polscy czytelnicy będą mieli okazję przeczytać kolejną książkę, której akcja rozgrywać się będzie gdzieś w Polsce?
Podczas wizyty w Krakowie czujnie się rozglądałem. Dało się tam wyczuć specyficzny, wiejący historią klimat. Pomyślałem, że to świetna podstawa do napisania horroru. Zrobiłem kilka notatek. Zamierzam napisać historię o bazyliszku – potworze z Krakowa. Niestety musicie na nią jeszcze poczekać. Na pewno napiszę jeszcze coś, co dzieje się w Polsce, a miejscem akcji prawdopodobnie będzie Kraków. Podejrzewam, że książka będzie gotowa na początku przyszłego roku.
Z tym jest związane moje kolejne pytanie. Miałem spytać o pomysły, jakie przyszły Ci do głowy podczas podróży po Polsce, ale uprzedziłeś mnie. Zatem gdybyś miał wybrać jednego potwora, diabła czy demona i osadzić go w polskiej rzeczywistości, w polskim krajobrazie, to co by to było ?
(śmiech) Trudne pytanie! Tak jak wspominałem, byłaby to legenda o bazyliszku. To wspaniała historia, postawić lustro pod jamą potwora i zamienić go w kamień. Chętnie oprę jakąś historię na tej właśnie legendzie.
Uważasz, że będzie to przerażająca historia?
Oczywiście! (śmiech) Musi być!
Z Polską łączy Cię coś jeszcze – rodzice Twojej żony, Wiescki, byli Polakami. Rozmawiając z nią dowiedziałem się, że wyjechali razem z nią z Polski, gdy miała 3 lata.
Tak, to prawda.
Macie trzech synów. W jakim są wieku i jak mają na imię?
Najstarszy syn – Roland ma 32 lata, średni – Dan – 30, a najmłodszy – Luke – 28 lat.
Czy któryś z nich chciałby pójść w ślady ojca i zostać sławnym pisarzem?
Mój najstarszy syn jest ekspertem od polis ubezpieczeniowych. Mój drugi syn, Dan, jest animatorem kreskówek. Jest bardzo dobry w ożywianiu narysowanych postaci.
Wspominałeś, że Twoja żona jest pierwszym odbiorcą Twoich nowych książek. Czy jej krytyka ma duży wpływ na bieg wydarzeń w powieści?
O tak! Jest jedyną osobą, która odważy się powiedzieć: „napisałeś dwa rozdziały, ale są do niczego, napisz je od nowa”. Powstrzymuje mnie od tego, co jest wadą u większości pisarzy, czyli od wrzucania swojego stanu badań do książki. Chciałem tak zrobić z „Pogromcą wampirów”, ponieważ byłem bardzo zafascynowany legendami o wampirach. Napisałem kilka stron na temat tych legend, a Wiescka powiedziała, że są po prostu nudne i że nikt ich nie potrzebuje. Stwierdziła, że to brzmi, jakbym skopiował całość z Internetu i wkleił do książki. W ten oto sposób musiałem podrzeć pięć stron powieści. To bardzo cenne mieć obok osobę, która nie boi się Cię skrytykować i wypunktować Twoich błędów.
„Smak raju” to wspaniała opowieść o miłości i pasji, którą napisałeś razem z żoną. Powiedz, jak wyglądał proces powstawania tej książki?
Usiedliśmy razem i rozmawialiśmy o tym, jak ta książka ma wyglądać, jak chcemy, żeby potoczyła się historia. Wiescka napisała większość dialogów, ja tworzyłem tło powieści i opisy. Razem zastanawialiśmy się, co się teraz zdarzy, jak mamy poprowadzić fabułę. Ponieważ znamy się z żoną wspaniale, ta sztuka nam się udała.
Jak długo jesteście małżeństwem?
32 lata.
To wspaniałe! Czy jest zatem szansa, że napiszecie razem jeszcze jedną książkę?
Mam bardzo dużo pracy, mam zobowiązania na książki do 2010 roku, więc przynajmniej do tego czasu niestety nie napiszemy nic razem.
Jesteś człowiekiem z wielkim poczuciem humoru, to widać na pierwszy rzut oka. Prawie każda Twoja książka jest wypełniona żartami i zabawnymi dialogami. Czy kiedykolwiek pomyślałeś o napisaniu książki, która byłaby komedią?
Prowadziłem kiedyś humorystyczną kolumnę w pewnym brytyjskim magazynie dla mężczyzn. Był to bardzo seksowny humor. Robiłem to przez wiele lat. Teraz pisuję dla magazynu satyrycznego „Punch”. Właściwie zacząłem książkę z gatunku komedii. Jest o dwóch braciach mieszkających na totalnym odludziu. Zakładają zespół rockowy, który robi niesamowitą karierę. Chciałem opisać historię ich życia, pokazać, jak stają się niesamowicie bogaci. Nie chcę kończyć tej książki na siłę, póki co wydaje mi się całkiem zabawna. Może skończę ją do końca roku. Zatytułowałem ją „Indigestible brothers” („Niestrawni bracia”, tłumaczenie dosłowne).
Czy jest szansa, że ta książka będzie opublikowana w Polsce?
Jeśli będzie zrozumiała (śmiech). To zależy czy uznacie ją za zabawną, czy nie.
Twoja bibliografia pełna jest horrorów i thrillerów, ale możemy też znaleźć w niej poradniki seksuologiczne, romanse i sagi historyczne. Czy jest szansa, żeby Graham Masterton napisał nową sagę historyczną albo romans?
Bardzo chciałbym napisać nową historyczną sagę, nadal mam kilka pomysłów na taką książkę, ale taki proces zajmuje przerażająco dużo czasu. Nawet krótkie książki wymagają ogromnej ilości badań, jeśli chce się zachować realizm. Książka, która ma 700 stron i opowiada o 30 latach życia w Ameryce, zajmuje dwa i pół roku badań i pisania. Na razie nie mam na to czasu, ale będę chciał wrócić do tego później.
„Droga żelazna” miała około 750 stron. Jak długo zajęło Ci jej pisanie?
Zajęło mi to około roku.
Twoje książki były, są i będą pełne wątków seksualnych. Kiedy zacząłeś być tak zafascynowany tym tematem?
Chyba każdy jest zafascynowany tym tematem. (śmiech) Pokaż mi kogoś, kto nie jest, bo ja nie pokażę Ci nikogo. (jeszcze większy śmiech). Jako dziennikarz zacząłem pracę w magazynach poświęconych tematyce seksu zaraz po ukończeniu praktyk. Chciałem pracować dla jakiejś gazety w Londynie. Nie mogłem jednak znaleźć pracy, gdyż miałem za małe doświadczenie. Zwolnił się za to etat w magazynie dla panów „Mayfair”, gdzie pracowałem cztery lata, zanim przeniosłem się do „Penthouse’a”, w którym pisywałem teksty o seksie. To mi uświadomiło, że na rynku jest luka – zapotrzebowanie na książki o seksie, które byłyby komunikatywne, dialogowe i przyjazne, a nie tylko medyczne i pouczające. Tak to się zaczęło. Napisałem „How to drive your man wild in bed”, wydaną w Polsce jako „Magia seksu” (tu Masterton użył rzeczywiście polskiego tytułu, wymawiając tylko „g” jako „dż”). Książka sprzedała się w prawie dwóch milionach egzemplarzy.
W Polsce było wydanych 15 poradników, ale wiem, że napisałeś ich więcej. Może kiedyś wszystkie trafią na polski rynek?
Rozmawiałem ze swoim wydawcą na temat odświeżenia starych książek. Może damy im nowe okładki i zostaną wydane ponownie.
Czy napiszesz jeszcze jakiś poradnik seksualny, czy jest to zamknięty rozdział w Twojej twórczości?
Wydaje mi się, że nie zrobię tego więcej. Teraz edukację seksualną przejęły obrazki i filmy DVD. Mimo to wydaje mi się, że jest jeszcze miejsce na takie książki. Ludzie nadal mają problemy z rozmową o seksie ze swoim partnerem. Takie książki mogą być pomocne w pokonaniu tego problemu.
Twoja ostatnia książka, „Aniołowie Chaosu”, opowiada o sekcie, która chce zniszczyć pokój na świecie i zastąpić go chaosem. Powiedz proszę, jak taki pomysł narodził się w Twojej głowie i czy myślisz, że taka sytuacja byłaby możliwa w rzeczywistości?
Pomysł zrodził się, kiedy zacząłem interesować się śmiercią Generała Sikorskiego. Czytałem o tym kilka lat temu, kiedy mój najstarszy syn wrócił z Gibraltaru i wspomniał o katastrofie samolotu, w której zginął Sikorski i jego córka. Zdałem sobie sprawę, że po tylu latach to nadal jest owiane tajemnicą. Poczytałem o tym trochę i przyszedł mi do głowy pomysł, że osobą odpowiedzialną za ich śmierć mógł być pilot. Zacząłem się zastanawiać, co pcha zwykłych ludzi do morderstw, popełnianych na przestrzeni wieków. Musi być coś, co je łączy. Dorobiłem do tego polityczną ideologię, którą właśnie są „Aniołowie Chaosu” („Chaos Theory” – oryginalny tytuł książki), która głosi, że ludzie nie potrafiliby się rozwinąć, postęp nie miałby miejsca, gdyby nie wojna. Ludzie nie zrobiliby kroku naprzód na żadnej płaszczyźnie, gdyby nie jakiś bodziec. Gdybyśmy cofnęli się do 1912 roku, a wojna nie miałaby miejsca, prawdopodobnie nadal żylibyśmy tak jak wtedy, nosilibyśmy niemożliwie ciężkie ubrania, pewnie nie potrafilibyśmy latać.
Które ze swoich książek lubisz najbardziej, które są najlepsze, a które najgorsze. Którą książkę byś zmienił, gdybyś mógł?
Bardzo lubię „Pogromcę wampirów”, jedną z ostatnich książek. Lubię też „Bonnie Winter”. Podoba mi się też „Katie Maguire”, książka, której akcja osadzona jest w realiach Irlandii. Jeśli chodzi o najgorsze książki, wydaje mi się, że „Silver” nie jest satysfakcjonująca. Wymagała chyba więcej pracy, lepszego doboru fabuły. Jest to książka historyczna, opowiadająca o gorączce złota w Colorado. To dobra historia, potrzebowała tylko więcej pracy, a ja musiałem ją kończyć w pośpiechu.
A horrory?
„Ciało i krew”. Lubię tę książkę, ale moja żona nie. Nazywa ją „świńską książką”.
Skoro już jesteśmy przy krytyce… „Krew Manitou” sprawiła, że poczułem się trochę oszukany. Cała fabuła dotycząca wampirów była bardzo dobra, ale zakończenie z Misquamacusem psuło klimat książki…
Wiem, co masz na myśli. W sprawie zakończenia… przygotowuję się do napisania ostatecznej rozgrywki między Misquamacusem a Harrym Erskinem – „Manitou Armageddon”. To będzie najlepsza walka pomiędzy indiańską magią a współczesną techniką, jaką kiedykolwiek widziałeś w swoim życiu! Nie sądzę, żebyś poczuł się nieusatysfakcjonowany, kiedy ją przeczytasz.
Więc Harry Erskine powróci?
Tak, będzie co najmniej jedna książka z nim w roli głównej. Harry jednak znacznie się postarzał, więc potyczka z Misquamacusem sprawi mu nie lada trudność.
Harry Erskine występował również w „Dżinnie”. Czy nie uważasz zatem, że „Krew Manitou” byłaby lepsza, gdyby występował w niej Harry, ale nie byłoby w niej Misquamacusa?
Chciałem pokazać konflikt pomiędzy demonami ze starego świata a tymi z nowego. W „Krwi Manitou” pokazałem, że duchy Indian mogą zostać użyte do walki z wampirami.
Napisałeś równie dużo świetnych opowiadań, co powieści. Opowiadanie to najlepsza i najszybsza droga do przekazania morału i zahipnotyzowania czytelnika, ale to długie powieści stanowią prawdziwe wyzwanie dla pisarza. Którą z tych dwóch form pisarskich preferujesz?
W zasadzie uwielbiam pisać długie powieści, gdyż dają mi czas na rozwinięcie charakteru postaci, opracowanie tła, stworzenie atmosfery, która budzi książkę do życia. Moje powieści są zawsze osadzone w prawdziwych miejscach. Ważne jest dla mnie, jako dla pisarza, żeby czytelnik nie tylko czytał, ale czuł, że się tam znajduje, przeżywał wydarzenia razem z bohaterami powieści. To trudna sztuka, wyciąć z książki swoją osobowość, nadać postaciom życie, własne poczucie humoru. Nie stać pomiędzy nimi a czytelnikiem. Dlatego właśnie wycinam z książek opisy swoich badań, żeby nie zaznaczać swojej obecności. Trzeba też uważać na język, jakim się pisze, nie stosować niezwykłych metafor. Wszystko ma być naturalne. Taką możliwość daje właśnie długa powieść. Natomiast opowiadania… uwielbiam je pisać, ale są trudniejsze niż długa książka. Musisz stworzyć postacie, włożyć je w jakąś sytuację, rozwiązać fabułę tak, żeby porażała pokrętnym zakończeniem, i to wszystko w 5000 czy 10000 słów.
Ja w każdym razie uwielbiam Twoje opowiadania, tak samo jak powieści.
Niedługo wychodzi nowe opowiadanie, które powinno Ci się spodobać. Nazywa się „Son of beast”. Wychodzi w kolekcji horroru erotycznego „Hot blood”. To całkiem długie opowiadanie i bardzo obrzydliwe! (śmiech).
We wtorek (15.05.2007) podczas spotkania z fanami w warszawskim Empiku wspomniałeś, że kilkanaście Twoich książek stoi w kolejce do przerobienia na scenariusz filmowy?
Najbliżej sfilmowania są „Katie Maguire” i „Wizerunek zła”, ale zrobienie filmu to bardzo trudny i kosztowny proces. Na razie tylko „Manitou” trafiło na ekrany.
Czy możesz mnie zapewnić, że któryś z tych filmów zostanie na sto procent nakręcony?
Niestety nie. Po prostu tego nie wiem. Zależy, czy uda się zebrać obsadę, reżysera, scenarzystę…
Może sam chciałbyś zostać reżyserem swojego filmu? Nie mogę wyobrazić sobie bardziej odpowiedniej osoby do tego zadania.
(śmiech) Nie, ponieważ nie potrafię pisać scenariuszy, a już tym bardziej reżyserować. To bardzo trudna sztuka.
Skoro już jesteśmy przy kinie. Widziałeś ostatnio jakiś dobry film? Może jakiś dobry horror? Czy w ogóle lubisz oglądać filmy?
Czasami oglądam filmy, obecnie jest bardzo mało dobrych horrorów. Bardzo podobał mi się pierwszy „Efekt motyla”, ale to nie był horror, tylko bardziej science-fiction. Podobały mi się obie wersje „Kręgu”, zarówno japońska, jak i amerykańska. Dobry był też japoński „Dark Water”, ale amerykańska wersja to chała. Widziałem jeszcze „Oszukać przeznaczenie 3”, ale to tylko historia o ludziach, którzy po kolei są uśmiercani w interesujący sposób (śmiech). Od lat nie widziałem filmu, który obejrzałbym do końca i byłbym naprawdę poruszony.
A co sądzisz o filmie „Silent Hill”?
Dno! Obejrzałem 10 minut. Nie jestem fanem gier komputerowych.
Wspomniałeś kiedyś, że James Herbert, również sławny pisarz, jest Twoim przyjacielem. Czy kiedykolwiek myśleliście o napisaniu wspólnej książki?
Myślę, że obaj mamy za duże ego, żeby tworzyć razem. (śmiech) Poza tym, nasze style są bardzo różne. James pisze „od ręki”. Fizycznie byłoby to niemożliwe.
Znasz Stephena Kinga? Czy to także Twój przyjaciel, czy raczej rywal?
Nie wiem, czy to rywal. Ale nie, nie znam Stephena Kinga. Nie czytam jego książek.
Twoje książki pełne są przemocy i brutalności. Powiedz, czy kiedykolwiek stworzyłeś scenę, z której nie byłeś zbyt dumny? Czy przekroczyłeś granicę, a potem tego żałowałeś?
Żałuję, że napisałem „Erica Paszteta”. Zdecydowanie przekroczyłem granicę dobrego smaku, ale zrobiłem to celowo. Chciałem sprawdzić, jak daleko mogę się posunąć. Jak bardzo obrzydliwy mogę być, co mi ujdzie na sucho. (śmiech) Ważne jest jednak, żeby pamiętać, że sama historia musi być dobra. W przeciwnym razie opowieść jest tylko ohydna. Właściwie to byłem z niej zadowolony, kiedy ją ukończyłem. Ukazała się w nowym magazynie o horrorach i od razu została wycofana przez dystrybutorów. Ostatnio napisałem też opowiadanie „Sepsis” („Posocznica” w zbiorze „Festiwal Strachu”). To opowieść o parze, która jest w sobie bardzo zakochana. Kiedy kotek, którego On dał Jej w prezencie zostaje znaleziony zmumifikowany za piecem, Ona go po prostu zjada, żeby pokazać, jak bardzo kocha swojego chłopaka. Potem jest już tylko gorzej. Obrzydliwość! (śmiech)
Jakie są plany na przyszłość? Co teraz piszesz?
Piszę książkę „Red Mask” – o kobiecie, która tworzy portrety pamięciowe kryminalistów. Odkrywa ona, że rysunki, które tworzy, żyją własnym życiem. Więcej Ci nie powiem.
W Polsce czekamy nadal na premierę „Edgewise” („Wendigo”). Mógłbyś powiedzieć coś więcej o tej książce?
Tak, „Edgewise” jest już w drodze. Jest to historia kobiety, której dzieci zostają porwane przez jej byłego męża. FBI jest bezsilne, więc wzywa ona na pomoc rdzenno amerykańskiego ducha – Wendigo, który specjalizuje się w tropieniu. Zawsze znajduje to, czego szuka. Ale Wendigo w zamian za znalezienie dzieci chce czegoś, czego ona nie może mu dać. Duch więc podąża za nią… Jest też inna książka – „The fifth witch”. Jest to opowieść o trzech gangsterach z Los Angeles, którzy zatrudniają wiedźmy, by te ich chroniły. Bohater książki musi znaleźć więc dobrą czarownicę, żeby stawić czoła tym złym.
Czy kiedykolwiek w swoim życiu miałeś moment, kiedy pomyślałeś: „Cholera, nie chcę więcej pisać, mam tego dosyć”?
Nie. To jest to, co robię i będę to robił. To jak bycie muzykiem. Muzyk nie odkłada instrumentu w środku koncertu i nie wychodzi z sali.
Dlaczego piszesz książki? Jak myślisz, co Twoi czytelnicy zyskują po przeczytaniu Twoich opowieści?
Myślę, że mogą w moich książkach rozpoznać zwykłych ludzi. Żaden z moich bohaterów nie jest idealny. Nie ma ani superbohaterów, ani superłotrów. Każdy z nich ma jakiś odcień szarości, nie ma postaci czarnych czy białych. Jak zapewne zauważyłeś, moi bohaterowie nie tylko walczą ze złem, ale zmagają się także ze swoimi przyziemnymi problemami – kłopotami w małżeństwie, brakiem pieniędzy, alkoholizmem. Czytelnik wszystko widzi, może ocenić i przemyśleć.
Powiedz proszę, jakie było oryginalne, pierwotne zakończenie „Manitou”, bo nie daje mi to spokoju.
W oryginale Karen Tandy miała chorobę weneryczną, którą złapała od swojego chłopaka, który nabawił się jej służąc w Wietnamie. Była to „saigon rose”, która jest bardzo nieprzyjemną odmianą syfilisu. Kiedy Misquamacus się urodził, przejął tę chorobę, a ponieważ nie miał przeciwciał, zmarł w ciągu kilku dni. To zakończenie nie spodobało się mojemu wydawcy.
Może to i lepiej? Gdyby Misquamacus zginął, nie byłoby dalszych części „Manitou”.
Tutaj włączyła się żona Mastertona, Wiescka, mówiąc, żebym pamiętał, że to tylko wymyślona historia.
Gdybym go zabił, mógłbym przecież przywrócić go do życia!
Powiedz, jaki jest Twój sekret, recepta na dobrą książkę. Czy zamykasz się w małym pokoju i piszesz?
Po prostu siadam i piszę. Jako dziennikarz przyzwyczaiłem się do pisania w trudnych warunkach. Maszyny do pisania terkotały, ludzie krzyczeli, telefony się urywały. Siedzę w pokoju, przy otwartych drzwiach i piszę. Kiedy skupiam się na książce, nawet nie zauważam tego, co dzieje się dookoła. Nie palę cygar… Właśnie, może powinienem zacząć palić cygara?. (spojrzenie na żonę i śmiech) Mam za to szufladę pełną żelków Haribo i nimi się wspomagam.
Więc praca dziennikarza była dobrym treningiem przed pisaniem książek?
Tak, to bardzo ważne. Nauczyłem się szukać historii wszędzie, na każdym kroku. Idę do baru czy na spacer i widzę temat na książkę. Tak po prostu. Zadaję sobie wtedy pytanie, „co by było, gdyby”, i tak rodzi się nowy pomysł. Przysłuchuję się rozmowom ludzi. Bardzo trudno napisać dobry dialog. Gdyby pisać tak, jak ludzie w rzeczywistości mówią, byłoby to bardzo nudne. Ciężko napisać dialog, który brzmi jak prawdziwy, ale przecież prawdziwy nie jest.
Co jest dla Ciebie najtrudniejsze częścią w konstruowaniu tekstu, opowiadaniu historii?
Nie uważam przygotowywania książki za trudną rzecz. Najbardziej męczące jest stukanie w klawisze, ciągnące się czasami w nieskończoność. To najbardziej czasochłonne. Ciężką pracą jest też zaczęcie książki.
Czy nadal używasz maszyny do pisania?
Nie, używam już tylko komputera.
Czy możemy liczyć na kolejną książkę z serii „ROOK”? Jim Rook to po Harrym Erskine drugi z moich ulubionych bohaterów wymyślonych przez Ciebie. Jim mierzył się już z voodoo, azteckimi demonami, Syreną czy z Demonem Zimna. O czym będzie następna książka?
Tak, zamierzam wrócić do tej postaci. Jedyną wskazówką, jaką mogę Ci dać, jest to, że jeden z jego studentów popełnia samobójstwo. Jim będzie się starał dowiedzieć dlaczego. Okaże się, że jeden ze studentów ma kontakt z demonem, który potrafi pokazać ludziom ich przyszłość… Więcej nie mogę powiedzieć.
Czy wierzysz w istnienie sił wyższych niż ziemskie? Duchy, demony, bogowie?
Czy ja wiem, czy to siły wyższe? W tym świecie ludzie są jak ślimaki. Ślimak też nie zdaje sobie sprawy, co się dzieje wokół niego. Wydaje nam się, że coś wiemy, ale tak naprawdę nie znamy celu naszej egzystencji.
Co chciałbyś powiedzieć polskim czytelnikom na koniec?
„KUPUJCIE MOJE KSIĄŻKI!” – krzyknęła żona Mastertona. (śmiech)
Najlepiej w dużych ilościach. (śmiech) Chciałbym powiedzieć, że wspaniale się tu bawiłem, będę musiał tu wrócić jak najszybciej. To cudowne stanąć ze swoimi fanami twarzą w twarz, mieć możliwość uściśnięcia im dłoni i usłyszeć, jak bardzo podobają się im moje książki.
Dziękuję bardzo za udzielenie wywiadu.
Ja również bardzo dziękuję.
Podziękowania dla Bogusława Tobiszewskiego z Domu Wydawniczego Rebis za pomoc w zorganizowaniu spotkania.