Agnieszka Brodzik: Jak wpadłeś na to, by pisać właśnie drabble? To dość niezwykła forma. Co Cię w niej urzekło?
Rafał Kuleta: Teraz, kiedy składam drugi i trzeci zbiór drabbli, odkrywam moje ekstremalnie krótkie utwory jeszcze z początku lat 90tych – z roku 1994, czy nawet z wcześniejszych lat. Tak więc taka krótka forma jakoś zawsze była mi bardzo bliska. Poza tym w głębi duszy uważam się za poetę, który dużo eksperymentuje zarówno z formą jak i z treścią. To właśnie w drabblach występuje swoisty mariaż prozy i poezji. Widzę to szczególnie po moich obecnych utworach.
Jeśli chodzi o klasyczne drabble, czyli utwory dokładnie na 100 słów, w 3 numerze „Czachopisma” pojawił się cykl „Horror w stu słowach”. W krótkim „wstępniaku” Kazimierz Kyrcz wspomniał Grahama Mastertona, który – zacytuję: „zaproponował czytelnikom zabawę w napisanie ekstremalnie miniaturowej miniaturki, która nie będzie przekraczała stu słów. Sam zresztą przytoczył swój tekścik spełniający to kryterium.” Zacząłem wówczas szukać w Internecie informacji na temat „ekstremalnie krótkich form”, natrafiłem na tzw. „flash fiction”, no i oczywiście na definicję „drabble”, czyli utworów dokładnie na 100 słów. Okazało się wówczas, że to był wymysł Monty Pythonów, co mnie już w ogóle oczarowało, gdyż jestem nie tylko ich wielkim fanem, ale też fanem w ogóle wszelkiego absurdu. A szczególnie bizarro :D
W drabblach urzeka mnie to, że są trudne do napisania, wymagają pewnego rodzaju dyscypliny. Nie jest problemem napisanie utworu na 100 słów, ale już na pewno jakąś trudnością jest napisanie pełnej, zamkniętej i odpowiednio spuentowanej historii. Wymagająca forma drabbla oraz trudność jej uzyskania i utrzymania na satysfakcjonującym poziomie – to są czynniki, które bardzo mnie do siebie przyciągają.
AB: Mówisz, że w głębi duszy uważasz się za poetę. W poezji też próbowałeś swoich sił?
RK: Mam na koncie kilkaset wierszy: oprócz białych są haiku, sonety, ballady, jakiś dramat wierszowany. Ale tak jak z prozą – przynajmniej do tej pory – nie zależało mi na ich wydaniu. Dla mnie poezja to coś więcej niż wydany tomik. To stan nirwany, trans, w jakim wyzwolona dusza może pławić się do woli. Przez poezję, ale przez prozę też, próbuję wyzwolić swoją duszę.
AB: Wspomniałeś jeszcze o mało znanym w Polsce bizarro. Myślisz, że ma szansę na karierę?
RK: Bizarro robi rewelacyjną karierę na świecie, dlaczego nie miałoby zrobić i w Polsce? Te teksty są tak odjechane, żeby nie powiedzieć porąbane – w pozytywnym znaczeniu słowa – że na pewno się spodobają. Czytanie ich to giga-frajda! Dla mnie bizarro to po prostu surrealizm, który towarzyszy mi przez całe życie. Dla przykładu tematem mojej pracy magisterskiej na filologii polskiej była „Awangarda Krakowska na tle Surrealizmu francuskiego”. Sam uwielbiam i tworzę horror surrealistyczny, który jest mi najbliżej maszynerii serca. Czyli jak najbardziej bizarro.
AB: Myślisz, że można nazwać drabble „haiku prozą”? Czy to właśnie Cię zainspirowało?
RK: Trudno powiedzieć, czy drabble to „haiku prozą”, gdyż są jeszcze bardziej ekstremalne formy: na przykład Brian Aldiss wymyślił „mini-sagę”, opowieść na dokładnie 50 słów. Znane są formy o liczbie słów 55, a nawet tzn. „69-ers” czyli 69-tki, utwory na dokładnie 69 słów. Ale też czasami piszę haiku, w Grabarzu nawet ukazała się moja mini-antologia „Horror Haiku”. Tak więc jakieś analogie między haiku a drabble można dostrzec.
AB: Publikowałeś je już w „Grabarzu Polskim”. Z jakim spotkałeś się odzewem? Czytelnicy byli przychylni nowej formie czy trudno ich było do niej przekonać?
RK: Czytelnikom bardzo spodobały się „stosłówki”. Na forum Grabarza wielokrotnie domagali się cyklu „Horror na 100 słów”. Co zresztą doprowadziło do tego, że sam zacząłem pisać cykle drabbli, w których utwory są skupione wokół jakiegoś tematu. Przychylne posty pojawiały się też na forum „Lśnienia”. Ogólnie raczej są pozytywne opinie na temat tej formy, przynajmniej ja się z takimi spotkałem. Drabble mają szansę szczególnie w dzisiejszym zaganianym, zbyt szybko pędzącym świecie, w którym nie każdy ma czas, żeby poczytać jakieś dłuższe opowiadanie, a co dopiero powieść. Oczywiście generalizuję, ale coś w tym jest. Natomiast przeczytanie drabbla zajmuje około minuty, i jest to zamknięta w całość historia.
AB: Piszesz też klasyczne opowiadania?
RK: Piszę też oczywiście dłuższe opowiadania, mam ich nawet całkiem sporo. Przygotowuję zbiór. To właśnie w czasie pisania klasycznych opowiadań zrodził się pomysł pisania drabbli. Już wyjaśniam: bez przerwy jestem atakowany przez różnorakie pomysły, które ledwo nadążam zapisywać. W pewnym okresie prowadziło to do frustracji, gdyż ledwo co napisałem jakieś opowiadanie, a już miałem kilkadziesiąt nowych fabuł czekających na swoją kolej. To prowadziło do rozdrażnienia i frustracji: kiedy zrealizować te wszystkie pomysły? Drabble idealnie ratowały sytuację: każdy pomysł stanowił krótką opowieść.
Zresztą niedługo pojawi się pierwsza w Polsce antologia bizarro, w której zamieściłem długie opowiadanie. W asyście nieodłącznego drabbla.
AB: Jakie masz dalsze plany?
RK: Obecnie pracuję nad dwoma następnymi zbiorami drabbli. Drugi zbiór będzie jeszcze bardziej ekstremalny od „Krótkich Dni i Nocy”. Będzie też więcej typowego bizarro oraz utworów, które na pewno zaskoczą wielu, tak jak mnie samego zaskoczyły. Ogólnie zbiór jest bardzo osobisty, miejscami sadystyczno-masochistyczny, brutalny i do bólu szczery.
Natomiast trzeci zbiór drabbli to będą „Cykle”. Zbieram w książkową całość wszystkie cykle drabbli jakie się pojawiły w „Grabarzu Polskim” oraz w „Lśnieniu”. Tutaj dodam, że np. cykl „Wewnętrznie rozdarte ciała” w „Lśnieniu” składał się z 5 utworów, gdy tak naprawdę cały cykl zawiera 16 drabbli. Chcę czytelnikom zaprezentować wszystkie opowieści. W książce oczywiście będą zupełnie nowe, bardzo ostre i pokręcone cykle, które albo właśnie co skończyłem pisać, albo już są w planach i dopiero się tworzą. Ogólnie będzie to mocna jazda bez trzymanki dla wszystkich fanów wszelkich podgatunków horroru.
Jeśli chodzi o dłuższe opowiadania, to składam duży zbiór opowieści horrorowych i bizarro. Jedno z opowiadań jest bardzo eksperymentalne, ale do przetrawienia; kiedy pokazywałem próbki różnym ludziom, szczególnie tym, którzy niezbyt przepadają za literaturą grozy (taki rodzaj mojego eksperymentu socjo-psychologicznego), to – ku mojemu zdziwieniu – bardzo im się podobały te fragmenty.
Pracuję też nad powieścią, która w zasadzie jest skończona, ale muszę ją na nowo przepisać, przetrawić, dopracować, oraz dołączyć notatki, które jeszcze odkrywam w różnych zakamarkach pokoju, a które są niezbędne dla całości.
Tłumaczę też „Krótkie Dni i Noce” na język angielski. Jest to trudne, gdyż w języku angielskim też muszę zachować dokładną liczbę stu słów, ale właśnie to, że jest to trudne, sprawia mi taką ogromną frajdę. W niedzielę 26 czerwca br (2011), podczas Dni Fantastyki we Wrocławiu, przeczytałem dwa drabble przetłumaczone na język angielski Ramseyowi Campbellowi, któremu bardzo się spodobały. Amerykańscy pisarze, którzy pomagają mi w redakcji, również wyrażają entuzjazm. To daje bardzo dużo energii i sprawia, że nawet najcięższe wyzwania stają się przyjemnością.
AB: Masz w ogóle czas na robienie czegokolwiek innego? Co z pracą i innymi pasjami?
RK: Mam to szczęście, że pracuję na uczelni, na Uniwersytecie Gdańskim, w Studium Języków Obcych (tak, mam do czynienia z mieszkańcami innych galaktyk i wymiarów), gdzie przy umiejętnym rozplanowaniu zajęć mogę mieć nawet pięć dni „wolnych” w tygodniu. „Wolnych” w cudzysłowie, gdyż trzeba być przez ten czas dyspozycyjnym, niemniej jednak nie jest to siedzenie w biurze. Wobec tego mam dużo czasu na pisanie i czytanie, a także na naukę języków obcych, które też są moją pasją. Poza tym lubię oglądać horrory, dramaty, romanse, filmy erotyczne i pornograficzne, jeździć na deskorolce, grać na konsoli, no i oczywiście słuchać wszelkich odmian hardcore techno. Udaje mi się znaleźć czas na wiele „przyjemności”.
AB: Na koniec jeszcze standardowe pytanie: co czytasz?
RK: Ostatnio dużo zaczytuję się w bizarro. Poza tym lubię twórczość m.in. Conrada, Viana, Grassa, Prusa, Carrolla, Dostojewskiego, Tołstoja, Balzaca, Kafki, Joyce’a, Bułhakowa, Sade’a, Murakamiego, długo by tu wymieniać. Uwielbiam literaturę marynistyczną lub ogólnie związaną z morzem, np.: Borchardt, Buchheim. Moją Biblią jest „Moby-Dick” Hermana Melville’a. Zawsze też jest poezja, przeważnie Leśmian, Baudelaire, Cummings, Pound, Whitman, Miłosz, Baczyński, Wojaczek, no i oczywiście poetki: uwielbiam poezję pań, jest wyjątkowo intymna, często podczas lektury wpadam w katatoniczny stan, jakbym pławił się w waginach ich słów. Ogólnie czytam wszystko to, na co akurat mam ochotę. A ochotę mam na wszystko. Klasyka, horror, sci-fi, cyberpunk, steampunk, harlequiny, lektury szkolne, literatura dla dzieci. Przykład dzisiaj: w ciągu dnia przeczytałem dwa rozdziały książki Williama Gibsona, czyli cyberpunk, później opowiadanie z antologii steampunku, następnie kilka opowiadań z książeczki dla dzieci „Le petit Nicolas”- czyli „Mikołajek” w oryginale, jakiś fragment „A Million Versions of Right” Matthew Reverta – bizarro, a na noc sobie poczytam „Prawnik Elle Woods” Amandy Brown – podniecają mnie perypetie tej seksownej blondynki . To tylko malutki, zaledwie fragmentaryczny wycinek cienia lektur, którymi akurat dzisiaj się zajmowałem, jutro zestaw może się zmienić. Zawsze jednak znajdzie się czas na lekturę jakiegoś horroru i artykułu z „National Geographic” czy „Naszego Morza”.