Niedawno mieliście okazję na naszych łamach przeczytać recenzję debiutanckiej powieści dark fantasy „Krew i stal” Jacka Łukawskiego, a dzisiaj prezentujemy Wam wywiad z autorem. O stres związany z debiutem i horrorowe elementy w książce wypytała go Agnieszka Brodzik.
Pierwsze pytanie będzie od razu o to, co mnie interesuje najbardziej, czyli o elementy grozy w Twojej powieści. Trochę się boję tego, co zaraz usłyszę, ale i tak zapytam: czytujesz czasem książki z tych rejonów? Coś mroczniejszego od przeciętnego fantasy?
Kiedyś miałem taki okres, że zaczytywałem się w Kingu i Mastertonie oraz oglądałem filmy mrożące krew w żyłach, ale to było lata temu. Potem na długo odszedłem od tego nurtu, dzięki czemu o wiele lepiej mi się spało ;-)
Niedawno znów zainteresowałem się takimi klimatami po przeczytaniu „Domu na wyrębach” Stefana Dardy. Aktualnie to mój numer jeden. Ta konkretna książka była zresztą dla mnie katalizatorem, dzięki któremu postanowiłem umieścić w swojej powieści elementy grozy.
Moi bohaterowie spotykają więc na swej drodze istoty, których życie odpłynęło, lecz mimo to wciąż stanowią zagrożenie. Uczyniłem nawet z jednej z takich istot, pełnokrwistą (śmiesznie to brzmi w tym kontekście) postać. To wyszło trochę przypadkiem, bo miała być epizodyczna i nie pojawiać się więcej. Jednak przywiązałem się do niej na tyle, że pojawi się w kolejnych tomach. Ba! Odegra tam dość znaczną rolę, czego zapowiedź znajduje się w epilogu.
Oczywiście starałem się, aby ilość tych strasznych spotkań była w książce wyważona, by za każdym razem mogły trzymać czytelnika w napięciu i nie stały się nudne. O tym, czy udało mi się to osiągnąć zdecydują czytelnicy.
Jest szansa, że w przyszłości napiszesz coś w pełni horrorowego, czy raczej ograniczysz się do dark fantasy? Rozumiem, że na razie chcesz kontynuować serię, ale, powiedzmy, w dalszej niż bliższej przyszłości?
Jest tak, jak mówisz. Priorytetowo traktuję kolejne dwa tomy „Krainy Martwej Ziemi”. Rozpocząłem też prace nad zupełnie innym projektem, więc na razie raczej nie ma na to szans. Mimo to nie przekreślam takiej opcji. Powiem więcej: mam już pewien pomysł, który może zmrozić krew w czytelniczych żyłach. Niestety do jego realizacji jeszcze długa droga. Będę musiał zdrowo popracować nad warsztatem, nim poczuję się na siłach, by podjąć próbę porządnego nastraszenia czytelników.
Elementy kultury słowiańskiej w powieści to wynik zainteresowań czy raczej robiłeś research konkretnie pod książkę, bo pasowały Ci koncepcyjnie? Co w ogóle myślisz o obecnym już jakiś czas na naszym rynku boomie na słowiańskość?
Pomysł na książkę ma już kilkanaście lat, lecz dopiero niedawno poczułem się na siłach, by go zrealizować. Elementy kultury słowiańskiej to część moich zainteresowań i od początku miały mieć swoje miejsce w książce na długo przed tym, zanim stało się to modne.
Tu muszę od razu wyjaśnić pewne kwestie: To nie jest książka słowiańska! Jeśli ktoś liczy na bohaterów o imionach w stylu Mścisław, czy pomnikach Świętowita na każdym kroku, obawiam się, że będzie zawiedziony.
Świat, który wykreowałem czerpie z kilku epok, a w dodatku jest niejednorodny. W jednym miejscu szczytem rozwoju uzbrojenia ochronnego jest prosty kirys nałożony na zbroję kolczą, gdzie indziej jazda nie używa jeszcze strzemion, a daleko za górami w jakiejś krainie opanowano już bardziej skomplikowaną technikę obróbki metalu, co pozwala na tworzenie zbroi płytowej. Tygiel technologiczny i kulturowy, który ma pewne cechy wspólne w postaci istot, dobrze znanych z mitologii słowiańskiej. Leśne licha, dziwożony, południce czy wiły to istoty, które pod różnymi nazwami, zadomowiły się wszędzie.
Starałem się motywy słowiańskie wpleść w klasyczną konstrukcję fantastycznego świata tak, by stanowiły jego integralną część, lecz by nie były najważniejsze. W dodatku nadałem niektórym istotom role i cechy, o których się Brucknerowi czy Kosmanowi nie śniło ;-) Dla przykładu, w mojej powieści, Czarty stworzyły własną cywilizację, podobnie jak Płanetnicy, których spotkamy w drugim tomie.
Sam boom na słowiańskość uznaję za bardzo pozytywny i cieszę się, że coraz więcej autorów sięga do tych motywów, które są przecież nasze, rdzenne, a przy tym arcyciekawe. Mam tylko nadzieję, że uda nam się zachować zdrowy rozsądek i nie przesadzać, na wiele lat pogrążając w Mścisławach, żertwach i pomruku rogów. Choć mając wybór między elfami a Mścisławami, stanowczo wybieram tych drugich ;-)
I jeszcze obowiązkowo chciałam Cię zapytać o Twoją przeszłość literacką. Wiem, że nie publikowałeś zbyt wiele, za to coś zupełnie innego niż „Krew i stal”. Skąd ta nagła zmiana tematu, z motocykli na fantastykę?
Bo to wszystko miało być zupełnie inaczej. Zawsze chciałem pisać fantastykę i już w szkole czyniłem próby w tym kierunku, które na szczęście lądowały wtedy w szufladzie ;-)
Od trzynastego roku życia mam bzika na punkcie motocykli, co w pewnym momencie doprowadziło do fuzji obu pasji i stworzyłem internetową Czytelnię Motocyklową. To było takie miejsce, gdzie każdy mógł opublikować (wtedy jeszcze przesyłając na email, a nie samemu) teksty motocyklowe. Chodziło o dzielenie się wrażeniami z wycieczek, remontów, ogólnymi przemyśleniami, a także, z czasem, opowiadaniami motocyklowymi. Z biegiem lat Czytelnia skupiła wkoło siebie kilka bardzo fajnych osób i wydaliśmy antologię „Gawędy Motocyklowe”, gdzie znalazło się kilka moich opowiadań. Następnie założyliśmy e-kwartalnik „Swoimi Drogami”, do którego przez dwa lata pisywałem.
I nagle uświadomiłem sobie, że przez ten czas trochę mi się warsztat poprawił i chyba nadszedł ten moment, gdy mogę spróbować nareszcie przelać na papier to, co mi się przez kilkanaście lat w głowie kołacze. Tak więc przygoda pisarsko-motocyklowa była dla mnie poligonem doświadczalnym, który pozwolił złapać wiatr w żagle i napisać Krainę Martwej Ziemi. „Krew i stal”, czyli pierwszy tom, już za chwilę ukaże się w księgarniach. Stres z tym związany to jest prawdziwy horror ;-)
Właśnie o ten horror chciałam zapytać. Jak się czujesz przed debiutem? Spłynęły do Ciebie jakieś pierwsze opinie? Jestem w sumie ciekawa, czy pisarze po premierze gorączkowo googlują każdą opinię o książce czy raczej starają się tego unikać i skupiać tylko na wybranych recenzentach. Myślisz, że opinie będą miały wpływ na Twoje prace nad drugim tomem, czy raczej masz już skrystalizowaną wizję kontynuacji?
Nie wiem, jak to wygląda u innych autorów, ale ze mną jest tak, że już za chwilę będą się na mój widok uśmiechać w aptece i od razu podawać melisę. To cholernie stresujące i przyznaję, że nie przewidywałem jak bardzo. Jestem bardzo ciekawy tego, czy książka spodoba się czytelnikom. Czy ważniejsze okażą się dla nich potknięcia debiutanta, które przecież być muszą, czy całość historii jaką wymyślił? W kwestii recenzentów: to jest dla mnie zupełnie nowy temat i nie do końca się w nim odnajduję. Gdzie człowiek nie spojrzy, tam są ludzie oceniający książki. To w sumie bardzo fajne i cieszę się, że internet daje nam takie możliwości, jednak z drugiej strony mało kto podpisuje się tam swoim imieniem i nazwiskiem, co od razu budzi we mnie nieufność. Przecież musi być jakiś powód, dlaczego człowiek wstydzi się własnych słów. Recenzje Kowalskiej lub Kowalskiego – siłą rzeczy – uznam zawsze za ważniejsze, niż te pisane przez „ostrąbunię” czy „szybkiegolopeza”.
Oczywiście, jak chyba każdy autor, byłbym szczęśliwy, gdyby większość czytelników pozytywnie oceniła „Krew i stal”, co dałoby mi motywację do dalszego pisania i nadało sens dotychczasowej pracy. W głębi serca w to wierzę, lecz mimo wszystko, zanim odpalę google, upewnię się, że melisa jest pod ręką ;-)
Pytałaś jeszcze o opinie i ich wpływ na kontynuację. Niestety, nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć, bo nigdy jeszcze nie byłem w podobnej sytuacji. Zobaczymy, co przyniesie czas.
Ano zobaczymy :) Dzięki za rozmowę i trzymam kciuki za „Krew i stal”.
Dziękuję pięknie za rozmowę.