Na poprzedniej stacji wspomniałem, że pod koniec XIX wieku ludzie zainteresowali się ciemną stroną czasów średniowiecza. Fascynacja ta nie ograniczała się jedynie do domniemanych orgiastycznych praktyk w klasztorach oraz masochizmu flagelantów, ale przybierała też coraz bardziej niepokojące kształty – w modernizmie bowiem ludzie na nowo odkrywali jedne z największych i najbardziej znanych ze zbiorowych psychoz, których początki miały miejsce właśnie w średniowieczu: kult szatana oraz demonofobia, której skutkiem było m.in. polowanie na czarownice.
Zjawiska te przybierać na sile zaczęły stosunkowo późno, bo dopiero w XIV wieku, a ich największe nasilenie rozgrywało się w czasach – o dziwo – nowożytnych. Powodem tego była wzmożona działalność sekty katarów. Wiara tego zgromadzenia wywodziła się z gnozy oraz manicheizmu, jednak nie zatoczyła szerszych kręgów, gdyż była tępiona już w czasach pogańskich, wskutek czego wyparta została na wschód. Tam sekta przeżyła swój renesans i członkowie jej przedostali się przez Włochy i Hiszpanię na południe Francji, gdzie osiedli na stałe pod nazwą katarów lub albigensów.
Katarowie wierzyli w istnienie dwóch przeciwstawnych, równie potężnych bogów: jeden z nich był panem niebios i praktycznie nie miał nic wspólnego z życiem na ziemi, ba – jakiekolwiek „kontakty” z ludźmi byłyby dla niego czymś poniżającym, zaś drugi był bogiem czarnym i niepodzielnie władał ziemią, której był panem. I to właśnie ten bóg był obiektem ich kultu. Albigensi byli też zaciekłymi wrogami Kościoła, nie uznawali bóstwa Chrystusa, kpili z sakramentów i znieważali obrzędy w parodiach. Kościół walczył z sekciarzami bezwzględnie, w związku z czym jedynymi miejscami, w których mogli się schronić, były różne pustkowia.
Z biegiem czasu dołączali do nich inni wygnańcy, którzy nie mieli początkowo z sektą nic wspólnego. Byli to heretycy, ekskomunikowani księża i mnisi, a także różnej maści zbrodniarze i przestępcy, wygnani na margines społeczny przez Kościół. Ta swoista zbieranina była prawdziwym kotłem, który musiał w końcu wykipieć – wskutek zmieszania się wiary w czarnego boga katarów oraz zwykłej, pospolitej chęci zemsty na Kościele powstała masa bluźnierczych obrzędów i plugawych praktyk, których spoiwem i centrum był właśnie kult szatana.
Kult ten zaczął zataczać coraz szersze kręgi. W końcu szatan przedstawiany jako władca ziemi był dla ludzi prostych, niewykształconych o wiele bliższy niż odległy i niedający się objąć rozumem Bóg. Poza tym szatan nieustannie „objawiał się” ludziom – a to w postaci czarnego kota, a to psa czy też kozła. Wyobrażenia o nim przybierały coraz śmielsze formy – w końcu zaczęto go przedstawiać jako pięknego anioła, naznaczonego tragizmem, ale nadal niepozbawionego elementów dawnej łaski. Wtedy to też zaczęły się szerzyć pogłoski o czarownicach, które miały zawierać z szatanem pakt. Spotykały się one na sabatach, w czasie których oddawano cześć szatanowi i przeprowadzano różne obrzędy, które miały być parodiami mszy – w końcu skoro kult szatana i sabaty miały być walką z Kościołem, to musiały się do niego odwoływać. To pozwala zrozumieć, dlaczego mistyka katolicka przeplata się u Grabińskiego – o czym wspomniałem na poprzedniej stacji – z magią i demonizmem. Jest to efekt fascynacji mrokami średniowiecza.
Demonologia u Grabińskiego nie jest jednak dziedziną powiązaną wyłącznie religią. Wręcz przeciwnie, pisarz czerpał z motywów demonicznych w sposób trojaki: czasami używał ich jedynie jako elementu dekoracyjnego, który miał budować klimat lub potęgować niesamowitość danej historii; drugim sposobem wykorzystania było używanie motywów satanistycznych jako symbolu służącego do uwydatnienia głębi opowieści, zaś trzeci – w postaci stuprocentowo czystej występujący w Salamandrze – polegał na wykorzystywaniu tej dziedziny jako fundamentu fabularnego i motoru napędzającego akcję.
Pierwszy sposób jest najbardziej widoczny w Opowieści o grabarzu, jednej z pierwszych noweli Grabińskiego. Historia rozpoczyna się na pewnym cmentarzu, którego grabarzem i jednocześnie architektem był Jan Tossati. Zaginął on dwa lata wcześniej, a od tamtego czasu miejsce spoczynku zmarłych stało się nawiedzone: pojawiały się na nim różne zmory, fantomy, a ludzie mieszkający w pobliżu byli nękani przez niepokojące sny oraz duchy osób zmarłych. Szybko okazało się, że powodem tego były rzeźby cmentarne, w których zakamuflowane było świętokradztwo. Szczególna uwagę przyciągały napisy na niektórych nagrobkach:
Najmniej już jednak wątpliwości budziły napisy – owe słynne stanze foscaryjskie, których uroczystym spadkiem zachwycali się mistrzowie słów wiązanych. Wiersze te, czytane na wspak od dołu do góry, były haniebnym, jedynym w swoim cynizmie zaprzeczeniem tego, co głosiły w kierunku przeciwnym. Były to istne peany na cześć szatana i jego plugawych spraw, hymny bluźniercze przeciwko Bogu i dusz świętości, rozpustne piosenki o falernie i zdrożnej ladacznicy.
Po tych odkryciach cmentarz oddano renowacji, gdzie bluźniercze rzeźby zniszczono i wywieziono, a na ich miejsce postawiono nowe figury i nagrobki. Od tej pory było już spokojnie. I po tym jakże klimatycznym, budzącym dreszcze niepokoju początku autor… przechodzi do opowiadania historii zaginionego grabarza, która jest „właściwą” fabułą utworu.
Kolejnym przykładem na typowo scenograficzną funkcję motywów demonicznych jest Czad. Nowela ta jest wręcz kopalnią informacji, jak postrzegano w dawnych czasach zmory, czym zagrażały człowiekowi, jak można było się ich pozbyć, a także jakie cechy i zachowania charakteryzowały czarownice. Wszystko to jednak nie jest podane wprost – Grabiński te informacje sprytnie „przemycił” do fabuły, na pierwszy plan wysuwając perypetie głównego bohatera, inżyniera Ożarskiego. Demonologia jest więc w tym utworze jedynie świetną otoczką, będącą raczej pieprzem, a nie głównym daniem opowiadania.
Inaczej jest w powieści Cień Bafometa, która w tytule wprawdzie zawiera odniesienie do szatana, ale jest ono w głównej mierze symboliczne. Eliphas Levi, okultysta i historyk magii, opisał Bafometa jako istotę o czarnych skrzydłach oraz nogach i głowie kozła. Ponadto posiadał on kobiece piersi i męskie narządy płciowe. Jedna jego ręka była skierowana ku górze, zaś prawa ku dołowi. Na wizerunku Bafometa można też dostrzec dwa księżyce, jeden czarny, drugi biały. Bafomet w wersji Leviego ma symbolizować dualizm wszystkich rzeczy. Można więc to odczytywać jako zbiór opozycji: materia-duch, zło-dobro oraz pierwiastek męski-pierwiastek żeński.
Grabiński wykorzystał wersję francuskiego historyka magii w swojej powieści w sposób, którego nie sposób nie docenić. Ucieleśnieniem tej koncepcji, kwintesencją symboliki zawartej w tytule jest bowiem główny bohater – Tadeusz Pomian. Wyzwał on bowiem ministra Praderę na pojedynek wskutek różnicy poglądów: główny bohater wierzył w istnienie ducha i materii, zaś Pradera był zatwardziałym empirykiem. Ponadto Pomian miał dwie osobowości – dobrą i złą. Jeżeli do tego się doda, że ogromny wpływ na ukształtowanie jego charakteru miała matka, czyli płeć żeńska, to wszystko się układa w logiczną i spójną całość.
Jest jednak powieść, która elementy magii i demonizmu wykorzystuje jako podwaliny opowiadanej historii. Mowa tu o Salamandrze, pierwszej powieści Grabińskiego. Główny bohater, Jerzy, zakochuje się w podstępnej Kamie, która jest jednocześnie demonem ognia oraz… czarownicą. Co więcej, jest ona czarownicą wprost żywcem wyjętą z przełomu średniowiecza i czasów nowożytnych – można wręcz odnieść momentami wrażenie, że Salamandra nie jest powieścią, a autentyczną dokumentacją dotyczącą czarnej magii, demonologii, sabatów.
Na początek kilka słów o samej Kamie – jest ona osobą nadzwyczajnej urody oraz nienasyconej żądzy seksualnej. Obie te cechy powtarzają się w opisach czarownic oraz traktatach o nich mówiących. Ponadto pała nienawiścią do narzeczonej Jerzego, w związku z czym zrobiła z kosmyka jej włosów figurkę, za pomocą której mogła jej zadawać ogromne cierpienia. Praktyki takie przywodzą raczej na myśl laleczki voodoo, jednak były o nie oskarżane również czarownice.
Kolejnym elementem, na który warto zwrócić uwagę, jest skład „kremu”, jaki stworzyła Kama. W dawnych czasach wierzono, że czarownice, aby dostać się na sabat, wcierały w skórę różne maści, których receptury charakteryzowały się kilkoma składnikami (takimi, jak m.in. rośliny zawierając atropinę czy sadza), powtarzającymi się niemal we wszystkich znanych przepisach. W Salamandrze Kama prosi Jerzego o przeczytanie dwóch receptur i każda z nich jest w dużym stopniu zbieżna z autentycznymi.
Wreszcie w omawianej powieści pojawia się opis sabatu, który pod względem zgodności z relacjami „świadków” jest wręcz szokujący. Wszystko niemal jest tam zgodne tym, co mówią dokumenty: opisy praktyk seksualnych, zachowanie i wygląd strzyg, szczegółowa terminologia dotycząca stworów z mitologii słowiańskiej i wierzeń ludowych, parodiowanie mszy katolickiej, wygląd diabła, a w końcu ceremoniał przyjęcia czarownicy do sług Bafometa:
A gdy po raz trzeci okrążała stożek, wstępując ku górze, poznałem Kamę. Wlepiła zachwycone oczy w Bafometa i szła zapatrzone weń jak lunatyczka. Dotarłszy do podnóża tronu, zatrzymała się pokorna i drżąca… Wtedy z paszczy potwora wyszedł dźwięk podobny do chichotu i zabrzmiał rozkaz:
– Oddaj należny pocałunek Panu twemu!
I z obrzydzeniem spostrzegłem, jak dotknęła ustami jego lewej nogi i ręki.
-Hi, hi, hi! Hi, hi, hi! – rechotała ludzka czereda z dołu. – Czyń swą powinność, młoda czarownico! Pozdrów Pana swego, jak na cię przystało!
Kozioł obrócił się do niej tyłem i podniósł kitę ogona.
– Całuj! – ryknął dominując nad rechotem wyznawców. – Całuj!
A gdy spełniła ohydny rozkaz, potwór-obojniak położył jej prawą dłoń na piersi i rzekł głosem huczącym jak grom:
– Oto pieczęć – dar mojego ducha. Przyjmij go i noś na sobie imię moje!
I gdy odjął rękę, pojawiło się na piersi Kamy haniebne piętno diabelskiego stygmatu.
– Przyjętaś w poczet sióstr i braci zakonu mojego.
Po tych wszystkich opisach, w których Grabiński z pietyzmem zrekonstruował wszystkie chyba szczegóły zawarte w relacjach z sabatów, polski Poe wykorzystuje jeszcze jeden motyw, o którym wspomniałem na początku stacji:
Wtem blask przedziwny rozświetlił skamieniałe w męce rysy, pęk jasnych promieni strzelił spomiędzy koźlich rosochów i stanął cały w strugach świetlanej łaski. I wtedy za sprawą jednej z najcudniejszych przemian zniknął ohydny kozioł i z kręgu lśnień i goni, jak odrodzony Feniks z popiołów, dźwignął się ku niebu gigantyczny Adam-Lucifer…
Widać więc tutaj wyraźnie, że Grabiński oddał sabat ze wszystkimi jego szczegółami – łącznie z tym, że ludzie w średniowieczu postrzegali szatana jako pięknego anioła, w którym cały czas tlą się chwile dawnej chwały.
W „Salamandrze”, poza czarownicą Kamą, mamy też białego maga Wierusza, który stara się pokonać służkę szatana. Umieszczenie mężczyzny po stronie dobra jest uzasadnione historycznie, bowiem paranie się czarną magią wiązano głównie z płcią żeńską, gdyż to – jak wierzono – „kobieta przewyższa mężczyznę w przesądach, przewyższa go w mściwości, próżności i kłamliwości, góruje nad nim namiętnością i nienasyconą zmysłowością. Ponieważ zaś kobietom nie dostaje sił fizycznych, przeto w diable szukają swego sprzymierzeńca, a w czarach środka dla zadowolenia swej żądzy mściwej”. Poza tym, mizoginizm jest tez efektem czasów, w których żył Grabiński – w modernizmie popęd seksualny postrzegano jako siłę niebywale destrukcyjną, wobec czego ówczesna literatura emanowała wrogością wobec kobiety, która „symbolizuje ucisk ducha przez zmysły, skalanie duszy przez zwierzęcość”. Postawę tę da się zauważyć w twórczości Grabińskiego dość często, wobec czego właśnie wizerunek kobiety w jego utworach będzie motywem przewodnim kolejnej stacji.
————————
BIBLIOGRAFIA:
M. Budak, http://wsqn.home.pl/cn/wp-content/uploads/2011/07/cienbafometa.pdf
A.Hutnikiewicz, Twórczość literacka Stefana Grabińskiego (1887−1936), Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Toruń 1956.
B. P. Levack, Polowanie na czarownice w Europie wczesnonowożytnej, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 2009.
A. Madyda, „Czad” Stefana Grabińskiego, czyli kłopoty z płcią kulturową, [w:] Polska literatura fantastyczna. Interpretacje, red. A. Stoff, D. Brzostek, Toruń 2005.
J. Ptaśnik, Kultura wieków średnich, Warszawa 1925.