Agnieszka Brodzik: Czemu zdecydowałaś się na wydanie książki własnym sumptem i co z tego wyszło?
Ania Ahlborn: Piszę już od dawna i niemal tak samo długo staram się o wydanie mojej twórczości w tradycyjnej formie. Niestety, wydawcy kupują coraz mniej, przez co trudniej jest się przebić. Kiedy zaczęłam prace nad „Seed”, miałam szczery zamiar przejść przez standardową rundkę wysyłania zapytań i trzymania kciuków w nadziei, że coś z tego wyjdzie. Na kilka tygodni przed spisaniem pierwszej pełnej wersji mojej powieści, mąż przesłał mi linka do bloga o self-publishingu i z miejsca porwała mnie ta idea. Wcześniej myślałam, że wydawanie książek własnym sumptem to coś, co robisz wtedy, gdy wątpisz, by ktokolwiek zechciał ci coś wydać, a ja nadal miałam nadzieję, że jak będę próbować, to kiedyś się uda. Wtedy jednak zaczęłam wgłębiać się w temat i odkryłam, że self-publishing jest przede wszystkim bardziej opłacalny niż typowa umowa z wydawcą. Z miejsca postanowiłam, że to zrobię. Musiałam wiele się nauczyć – formatowania tekstu, promocji, kontaktu z czytelnikami – ale cała ta ciężka praca wydała mi się lepszą alternatywą do siedzenia bezczynnie i zaklinania losu. W sprawie „Seed” nie wysłałam ani jednego maila. Powiedziałam „pieprzyć to” i sama się wszystkim zajęłam, a książka z miejsca okazała się sukcesem. W ciągu trzech miesięcy trafiła na szczyt listy Amazonu dla kategorii „horror”. Self-publishing działa. Jestem na to żywym dowodem.
AB: Ale ostatecznie „Seed” pojawi się w „tradycyjnej” formie, a na jesieni w sprzedaży będzie także kolejna powieść. Zgadza się? Możesz powiedzieć coś o tej drugiej książce?
AA: Zgadza się. „Seed” ukaże się w miękkiej okładce jakoś w te wakacje, a moja kolejna powieść – „The Neighbours” – zostanie wydana późną jesienią. „The Neighbours” to bardziej thriller niż horror. To historia młodego mężczyzny o imieniu Andrew – chłopaka, który przez całe życie był prześladowany przez własną matkę. Kiedy wreszcie ma dość, pakuje swoje rzeczy i wyjeżdża, ale sytuacja finansowa zmusza go do zamieszkania w walącym się domu. Oczywiście ma zupełnie zwariowanego współlokatora, ale za to sąsiedzi wydają się w porządku. A przynajmniej na początku. W końcu Andrew zdaje sobie sprawę, że pierwsze wrażenie było mylne i tak rozkręca się fabuła.
AB: Wracając do „Seed” – możesz wskazać jakąś konkretne źródło inspiracji?
AA: Pierwszym „prawdziwym” horrorem, jaki obejrzałam, był „Egzorcysta”. Byłam jeszcze dzieciakiem – miałam osiem czy dziewięć lat – i nigdy nie zapomniałam tego filmu. Od tamtej pory fascynuje mnie i przeraża jednocześnie koncept opętania przez demona, więc kiedy w późniejszej fazie życia zwróciłam się ku pisarstwu, ten temat ciągle do mnie wracał. Zawsze jednak bałam się go podjąć, bo bardzo łatwo go zepsuć, tworząc w ten sposób coś bardziej śmiesznego niż naprawdę przerażającego.
AB: Czasami twoje postaci myślą o tym, jak dana scena potoczyłaby się w klasycznym horrorze. Na przykład słyszą dziwny dźwięk i myślą sobie „gdybym była w horrorze, ten dźwięk wydałby seryjny morderca”. Czemu zdecydowałaś się na tego typu komentarze? Żeby pokazać czytelnikom, że sama jesteś fanką tego gatunku i znasz wszystkie jego ulubione chwyty?
AA: Moim zdaniem tego typu komentarze są po prostu zabawne. Pokazują czytelnikowi, że jako autorka nie zamykam się we własnej wyobraźni. Horror to świetny gatunek, ale jest pełen tych samych chwytów, od których ciężko odejść, ale czasami musisz ich używać, żeby coś pokazać. Gdy twoi czytelnicy wiedzą, że zdajesz sobie sprawę z tego, że wykorzystujesz coś znanego, popełniasz mniejszy grzech. Poza tym dobrze jest się z tego pośmiać, a humor jest zdecydowanie ważny.
AB: Często oskarża się horror o zaspokajanie raczej niepokojących potrzeb odbiorców. Co dla ciebie jest interesujące w tym gatunku? Jak myślisz, co nas do niego przyciąga?
AA: Wydaje mi się, że pewien typ horroru zaspokaja „niepokojące potrzeby”, ale stwierdzić, że to dlatego ludzie czytają horrory to tak, jakby powiedzieć, że każdy, kto lubi ten gatunek, jest psychopatą w owczej skórze. Zawsze pociągały mnie mroczniejsze aspekty życia, więc w naturalny sposób zaczęłam pisać w tym gatunku. Pociąga mnie nieznane. Mocno wierzę w istnienie zła i żadne z nas tak naprawdę nic na ten temat nie wie. Wgłębianie się w to zagadnienie jest dla mnie naturalne, zarówno jako pisarki, jak i czytelniczki.
AB: Jak na książkę zareagowali Twoi czytelnicy? Dostałaś dużo opinii?
AA: Większość opinii było pozytywnych. Sporo ludzi powiedziało, że to najlepszy horror, jaki kiedykolwiek czytali, a mnie bardzo cieszyły porównania do mistrzów gatunku – nie spodziewałam się tego. Ale oczywiście nie da się zadowolić wszystkich. Miałam kilka miażdżących recenzji, w których oskarżano mnie o niezrównoważenie psychiczne i deprawację. Po lekturze jednej miałam wrażenie, że autor ma zamiar donieść na mnie do PETA za kilka scen z książki. Jest na tym świecie paru naprawdę dziwnych ludzi i, wbrew pozorom, chyba nie chodzi o mnie.
AB: Co najbardziej podobało Ci się w pracy nad „Seed”? Jest coś, z czego jesteś wyjątkowo dumna?
AA: Jeśli chodzi o proces twórczy, to nie budzi on we mnie skrajnych emocji, ani w jedną, ani w drugą stronę. Jest kilka rzeczy, które musisz zrobić, kiedy piszesz powieść, czy Ci się to podoba, czy nie. Musisz przysiąść w końcu do pracy, inaczej cały twój trud pójdzie na marne. Dlatego staram się unikać takiego myślenia „tę część pracy lubię najbardziej”. Dumna natomiast jestem z całości. To wspaniałe, że jak na wydaną niezależnie powieść, „Seed” tak dobrze sobie poradził i ostatecznie podpisałam umowę na publikację tradycyjną. Nie ma nic, z czego nie byłabym dumna w kwestii tej powieści.
AB: Miałaś jakiś specjalny sposób na wczucie się w postać Charlie?
AA: Nie bardzo. Charlie jest oparta na córce mojej bliskiej przyjaciółki, która była akurat mniej więcej w wieku Charlie, kiedy pracowałam nad „Seed”. Ja sama nie mam dzieci, więc tamta dziewczynka była dla mnie wzorem, ale po jakimś czasie ta postać sama zaczęła się naturalnie rozwijać, jak wszyscy bohaterowie literaccy.
AB: Zastanawiałaś się kiedyś, jak powinna wyglądać ekranizacja „Seed”?
AA: Oczywiście. Gdyby „Seed” miało powędrować kiedyś na szklany ekran, moim wymarzonym reżyserem zostałby David Fincher, a muzyką zająłby się Trent Reznor. Nie jestem pewna co do aktorów, ale z Fincherem i Reznorem i tak byłby to cholernie dobry film.
AB: Są jakieś plany przetłumaczenia Twojej książki?
AA: Dostałam kilka propozycji z Włoch, Turcji i paru innych miejsc. Pochodzę z Polski, więc byłoby mi bardzo miło, gdyby „Seed” ukazało się u Was. Niestety, nie mam w tej chwili żadnych konkretów. Ale trzymam kciuki.
Tłumaczenie: Agnieszka Brodzik