Nie o taką wojnę walczyliśmy

Zapraszamy do lektury tekstu, który zdobył trzecie miejsce w naszym konkursie na zimową miniaturę.

Limet z ulgą odebrał rozkaz stawienia się w siedzibie generała. To, że wizyta taka wcale do przyjemnych należeć nie musiała, odgrywało drugorzędną rolę. Najważniejszy stał się całkiem uczciwy pretekst do opuszczenia zasypanego śniegiem okopu, na którą to okazję czekał od dłuższego czasu. Surowy i ciasny, podparty nadgniłym drewnem bunkier. Cokolwiek, byle nie ten pojebany rów pod gołym niebem. Poderwał się ze skrzyni po konserwach i, zgodnie z poleceniem przełożonego, ruszył w kierunku zachodnim.

Zamieć ustała jakąś godzinę wcześniej, a widok poprawił się. Większość żołnierzy, tak jak on jeszcze przed chwilą, odpoczywało po morderczym wysiłku walki z napierającym zewsząd śniegiem. Łopat nie wystarczyło dla wszystkich. W ruch poszły także hełmy i garnki, co tylko było pod ręką. Tym razem znowu się udało, ale kiedyś, to pewne, zasypie ich na amen. Dwóch wyznaczonych obserwatorów na powrót przeczesywało okolicę frontu lornetami. Wiedział że nie szukają Niemców, że ich myśli zajmuje coś o wiele bardziej niepokojącego. Wiedział też że temat ten powróci podczas składania raportu i że nie ma do powiedzenia w tej kwestii absolutnie nic nowego. Miał nadzieję że chociaż dowie się czegoś, że może usłyszą wreszcie konkretne polecenia. Wszyscy na nie czekali, bezczynność niszczyła morale armii. Poprawił pasek lebela, samopowtarzalnego karabinu, który zwisał mu na ramieniu. Nie oddał z niego jeszcze ani jednego, od czasu postawienia umocnień, strzału. Jeden z żołnierzy, Brossier, podobny stan w swoim przypadku postanowił zmienić, ledwie dzień wcześniej próbując pociągnąć za spust ostatni raz w życiu. Zamek broni zaciął się jednak, a koledzy powstrzymali go przed ponownym sprawdzeniem działania mechanizmu. Z przemarzniętymi całą dobę dłońmi ciężko jest utrzymać sprzęt w dobrym stanie i regularnie go czyścić. Są większe zmartwienia. Szeregowy uszedł z życiem i został aresztowany. Udana próba odebrania sobie życia, przy obecnej atmosferze, wciąż pozostawała jednak kwestią czasu. Wszyscy o tym wiedzieli, włącznie z generałem.

Ostatni zakręt na krótkiej trasie wprowadził go do korytarza generalskiej ziemianki. Koksownik, ustawiony przy wejściu, owiał jego prawą dłoń przyjemnie ciepłym powietrzem. Węgla brakowało im bardziej nawet od jedzenia. Nie zwlekając podszedł do jedynych wewnątrz kompleksu drzwi z tabliczką „Général de Brigade Jacob Boulle” i załomotał. Usłyszawszy ponaglenie do wejścia, popchnął je i przekroczył próg, sztywniejąc i salutując po jego drugiej stronie.

– Starszy Szeregowy Łącznik Limet melduje się na rozkaz!
– Spocznijcie. – Generał Boulle nawet nie oderwał wzroku od mapy okolic Verdun. – Ale nie relaksujcie się za bardzo, bo jeszcze mi się tu zagrzejecie. Mówcie co macie do powiedzenia, i oby to było czegoś warte.

– Melduję pogarszający się stan techniczny umocnień wschodnich i centralnych. Teren osuwa się i naciska na podpory, a nam brakuje już…
– Nie, nie to… Technik zdaje mi dzienne raporty. Mówcie o żołnierzach i od razu pomińcie wczorajszy incydent, zdążyłem się z nim zapoznać. Jak się trzymają inni?
– Dość kiepsko Panie Generale, oprócz deficytu racji i permanentnego już osłabienia praktycznie nie sypiają. Zdarzają się pojedyncze przypadki majaczenia, załamań nerwowych… Myślę że są w  tragicznym stanie. Próba samobójcza już za nami, jeszcze chwila i ujawnią się dezerterzy. Z uwagi na przydzieloną mi funkcję zostałem odizolowany od grupy, ale jestem przekonany że nieśmiało już to pomiędzy sobą rozważają.

– Chodzi o ten pierdolony las?

– Tak jest, Panie Generale.

– Widzicie Limet, dlatego lubię mapy. – Generał zapukał w nią palcami i teraz dopiero podniósł wzrok w stronę szeregowego. – Od map ludziom nie odpierdala. Mapy przekazują informacje na zimno, takimi jakimi mają one być, o ile pozostają aktualne. Kiedy jednak, głodny, zmęczony i przerażony, zwracasz wzrok w stronę ciemnego lasu, przed zmrokiem, lub o świcie, zaczynasz widzieć różne rzeczy. Rzeczy, których nie powinieneś był zobaczyć, ani nawet ich szukać, ale sam się o to prosiłeś. Rozumiecie? A co wy myślicie, że ja nie spojrzałem? Dokładnie pięć dni temu, a od tamtej pory ani razu. Wiecie czemu? Bo nie zobaczyłem tego, czego chciałem, czy może raczej to, co zobaczyłem, nie pozwoliło mi na zbojkotowanie tych skretyniałych plot. Nie mam też zamiaru wystawiać się na kolejne próby, żołnierze potrzebują swojego dowódcy w pełni zmysłów. A Wy, patrzyliście? Kiedy ostatnim razem?
– Dzisiaj rano Panie Generale!
– Boście głupcy, co widziałeś?

– Kształty na granicy lasu, panie Generale. Coś, co przywodzi na myśl, a może dlatego że tak mi zasugerowano, bym na nie patrzył, dziwne konstrukcje z drewna, ze zwisającymi z nich ludźmi. Na pewno jednak nie były to ani drzewa, ani budynki, ani żadne znane nam dotąd pojazdy wroga.

– Już wam powiedziałem że to samo widziałem, gadajcie co o tym myślicie.
– Może Pan Generał nie wiedzieć że dzisiaj kształty wydają się bardziej wyraźne, jak gdyby się zbliżały

– Ruch, kształt, rozmiar, na tym najszybciej polega zmęczony umysł. Nie potrafilibyście teraz ustać kilku sekund na jednej nodze, a dajecie wiarę w to, co wam podsuwają durne oczy?

– Fakty są takie, Panie Generale, że po Niemcach ani śladu, a my nie jesteśmy w stanie wykonać zwiadu nawet najbliższej okolicy. Dwie grupy wysłane na rekonesans w stronę lasu i umocnień niemieckich, zaginęły. Nie oddalili się dalej niż o kilkaset metrów, z bronią w ręku i nie oddali choćby jednego strzały w samoobronie. Łatwiej byłoby nam także przekonać samych siebie że to, co widzimy, to nasze zawodne zmysły, gdyby nie to że każdy widzi to samo. I to za każdym razem, gdy patrzy, dzień po dniu.

– Więc teraz przestaniecie, bo widzę że stan żołnierzy jest poważniejszy, aniżeli mi się wydawało. Dwóch i tylko dwóch obserwatorów w jednym momencie, bo ktoś patrzeć musi. Do tego trzy lornetki w pogotowiu zostawić, gdyby coś wypatrzyli i wymagało to weryfikacji. Podkreślam jednak że mają one być wykorzystywane tylko w sytuacjach ekstremalnie alarmowych. Resztę zebrać i przynieść do mnie. Jak ktoś rozkaz złamie, albo wpadnie z nieregulaminowym sprzętem, zaklinam się, będzie chłosta. Wy jesteście za to odpowiedzialni. A jak się dowiem, że sami do rozkazu się nie dostosowaliście, to osobiście pójdziecie bunkry szwabskie przeczesać.

– Tak jest, Panie Generale!

– Niemcy chcą ośmieszyć wielką Francję żołnierzu, chcą żebyśmy uwierzyli w duchy i rozbiegli się ze strachu. Co gorsze, idzie im niespodziewanie dobrze, ale to świadczy tylko o tym jak wspaniale zostali przygotowani. Jest to oficjalne stanowisko i macie to tak tłumaczyć żołnierzom. Nie mogą pęknąć, zanim nie pęknie niemiecka iluzja. Liczę na was!

– Panie Generale! – Limet wyprostował się, oddał honory, a na sygnał dowódcy odwrócił i wyszedł. Zwiad nie wrócił, o kolejnym nie było mowy. Rozkazów praktycznie żadnych, a oczyma wyobraźni widział już pełny nadziei i oczekiwania wzrok towarzyszy broni. Nic dla nich nie miał.

***

Limet dogasił ostatniego papierosa, od teraz jest już zdany tylko na siebie. Jeszcze miesiąc temu kilku chłopaków pędziło nielegalnie wino w ukryciu, dziś już nikt nie miał do tego głowy. Atmosfera gęstniała. W obliczu utraty wiary choćby w obecność wroga po drugiej stronie, walczyli z ciszą i mrozem. Dopadły ich już dawno temu, zatruły od środka strachem i zwątpieniem, a teraz czekają na swoje żniwo.

Niebo bardzo powoli rozjaśniało się. Limet walczył z pragnieniem złapania za jedną z lornetek, których pilnował, i ponownego zwrócenia jej w stronę drzew. Co prawda dokładnie wiedział, co tam zobaczy, z drugiej strony za każdym razem kiedy tracił ten widok, napadały go dziwne zwątpienie i pokusa upewnienia się. Absolutnie za każdym razem. Było już dość jasno, a on miał przed sobą jeszcze mały eksperyment. Ignorując rozkaz sięgnąć po lornetę, tę samą co wczoraj. Oparł już na oznaczonym nożem wycięciu w poprzecznej desce i skierował na ustalony azymut. Zamarł na chwilę namierzając wzrokiem podejrzany kształt. Z każdym dniem wydawały się faktycznie coraz bardziej złowrogie. Trójkątne, bardzo regularne konstrukcje podpierające z kolei bliżej nieokreślone platformy. Do tego te języki, które z nich zwisały i powiewały czasem delikatnie na wietrze. Nic, co mogłoby pojawić się w lesie bez ingerencji człowieka.

Zlokalizował największy, najbardziej charakterystyczny fragment konstrukcji, a chwilę potem dwa zarysowania na szkle soczewki, względem których porównywał go dzień wcześniej. Zsynchronizował ze sobą dwa ustalone punkty i serce zatrzymało mu się na chwilę. To nie było złudzenie, obiekt pozornie powiększał się,  a według niego po prostu zbliżał. Nie było więc dziwne że dziś już wydaje się całkiem wyraźnie widoczny. Opadł na skrzynię poniżej linii umocnienia i odłożył narzędzie. Za dwie godziny będzie już zupełnie jasno i bardzo możliwe, że uda im się zaobserwować większą liczbę szczegółów.

***

Generał usłyszał krzyk i zerwał się z krzesła. Analizując mapy doczekał świtu, a teraz musiał mimowolnie przysnąć. Natychmiast sięgnął do szuflady i wyciągnął z niej rewolwer. MAS, sześć nabojów w bębnie, nabity. Odbezpieczył kurek i długimi krokami ruszył w stronę korytarza. Drzwi do jego kwatery otworzyły się i na drodze stanął mu blady z przerażenia kapral. Nie mogąc czekać, aż zbierze się do kupy i zamelduje co się przed chwilą stało, wypchnął go z progu i pędził dalej. Na zewnątrz padał śnieg. Atmosfera ogólnego poruszenia niwelowała odczucie zimna. Generała nikt nie zauważał. Ktoś przebiegł obok, ktoś mierzył w stronę lasu zza umocnień z karabinu. Kilku śmiałków opuściło nawet okop i wspięli się na wysokość terenu, najwyraźniej nie mając planu na dalsze działania. Generał namierzył wzrokiem obserwatora przykutego do lornetki, doskoczył do niego i wyrwał mu ją. Rewolwer w pośpiechu odłożył na drewnianą belkę, drżącymi dłońmi przyłożył okulary do oczu, w polu widzenia dość szybko namierzając gęstwinę drzew. Zardzewiałym pokrętłem próbował złapać ostrość. Usłyszał za sobą również Kaprala, który najwyraźniej doszedł do siebie i ruszył za nim.

– To jednak nie Niemcy, to nie Niemcy.

W tej chwili obraz nabrał wyrazu. Generał zobaczył drewniane, ciężkie rusztowania ciągnące się na długości linii całego lasu. Ktoś wykorzystał je jako podstawę na szubienice, z których zwisały setki mundurowych. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to mundury brytyjskie i francuskie, ale dość szybko stało się jasne że to faktycznie nie Niemcy stali za tą zbrodnią. Niemcy również tam wisieli.

Nie o taką wojnę walczyliśmy
Przewiń na górę