Agnieszka Brodzik: Zacznijmy od samego początku. Jak zaczęła się Twoja przygoda z literaturą? Zawsze lubiłeś czytać?
Daniel Greps: Tak, czytałem już jako czterolatek. W czasach mojego dzieciństwa nie było w powszechnym użyciu komputerów, gier wideo, wypożyczalni filmów ani telewizji satelitarnych. Chciałeś obcować z przygodą, wędrować w odległe miejsca, byłeś spragniony opowieści – sięgałeś po książkę. Mój starszy brat także sporo czytał i nierzadko podsuwał mi ciekawe lektury. Kiedyś byłem książkami zafascynowany. Czytanie wyrywkami pięciu czy sześciu książek naraz nie stanowiło dla mnie problemu. Często też powracałem do ulubionych tytułów – niektóre książki czytałem nawet po osiem czy dziesięć razy i nie przeszkadzał mi fakt, że znałem fabułę i zakończenie. Po prostu chciałem jeszcze raz przeżyć tę samą przygodę, poczuć znajomy smak. Teraz czytam mniej niż kiedyś, za to chyba lepiej dobieram lektury.
AB: Dlaczego zacząłeś pisać?
DG: Wydaje mi się, że po części wynika to z naturalnego pragnienia, by jeszcze bardziej zbliżyć się do tego, co się lubi. Jakiś odsetek czytelników prędzej czy później chwyta za pióro, podobnie jak niektórzy fani futbolu wychodzą na podwórka i zaczynają kopać piłkę, nie ograniczając się do oglądania ulubionej dyscypliny w telewizji. U mnie apetyt na słowa pojawił się bardzo wcześnie, ale nigdy nie myślałem o zostaniu pisarzem. Ja po prostu czuję potrzebę tworzenia i nie musi to być akurat opowiadanie zmyślonych historii – równie mocno, a może i mocniej, pociąga mnie muzyka, malarstwo i wiele innych dziedzin, także tych niekoniecznie związanych ze sztuką. Lubię coś zaczynać i kończyć, a potem patrzeć na efekt końcowy z poczuciem spełnienia. Pisanie jest stosunkowo najprostsze, bo na dobrą sprawę wystarczy papier i ołówek.
AB: Czym zajmujesz się na co dzień?
DG: Obecnie zajmuję się głównie moim synkiem, który przyszedł na świat w Sylwestra.
AB: Zajmujemy się grozą, thrillerem i kryminałem. Który z tych gatunków jest ci najbliższy?
DG: Łatwiej byłoby powiedzieć, do którego mi najdalej. Nie przepadam za kryminałem – nie pociąga mnie ten schemat, choć lubię powieści Chandlera i Klavana. Generalnie przynależność gatunkowa nie ma dla mnie większego znaczenia, nie szukam książek o jednoznacznie określonej tematyce. Gdybym jednak musiał wybrać jedną z tych trzech szufladek, to… cóż, groza ma w sobie coś, co chwyta człowieka za gardło i nie chce puścić.
AB: W takim razie nie może zabraknąć pytania o ulubionych autorów piszących w tym gatunku…
DG: Na pewno Stephen King. To gigant, ikona literatury grozy. Pokazał, że książkowy horror wcale nie musi być trzeciorzędną literaturą dla dewiantów. Poza Kingiem może jeszcze Lovecraft… Potrafi zmęczyć, ale jego utwory mają niepowtarzalny klimat. Jak widać po nazwiskach, nie jestem tutaj specjalnie oryginalny, ale podkreślam, że nie uważam się za eksperta od horroru. Podobają mi się także pojedyncze utwory rozmaitych autorów, np. rozłożyło mnie na łopatki opowiadanie Algernona Blackwooda pt. „Wierzby”.
AB: Co zainspirowało Cię do napisania „Objawienia”?
DG: Jest to rezultat zażyłości, jaka łączyła mnie z człowiekiem, u którego zdiagnozowano schizofrenię. Używam czasu przeszłego, bo ów człowiek zmarł kilka miesięcy przed wejściem „Objawienia” na rynek. Dwadzieścia pięć lat patrzyłem na jego niewyobrażalne cierpienie i nie znam człowieka, który cierpiałby bardziej; człowieka, którego życie byłoby takim nieustającym pasmem bólu i ciągłym błądzeniem we mgle niewyjaśnionych zjawisk, oraz rozpaczliwymi próbami określenia co jest prawdą, a co fałszem. W porównaniu z tym co widziałem, historia Wiktora Kota wydaje się płytka, co tylko potwierdza słuszność słów Fiodora Dostojewskiego: „fantazja nigdy nie wytrzyma próby konfrontacji z rzeczywistością”.
AB: Dłuższy czas po lekturze „Objawienia” obejrzałam film „The Nines” z Ryanem Reynoldsem w roli głównej i zaskoczyło mnie to, jak wiele Twoja książka i ten film mają ze sobą wspólnego. Znasz ten film? Skąd w ogóle pomysł na główne założenie powieści?
DG: Nie oglądałem tego filmu, trudno mi więc odnieść się do niego w jakikolwiek sposób, natomiast mogę powiedzieć kilka słów ogólnie na temat podobieństw. W recenzjach „Objawienia” przewijały się takie tytuły jak „Matrix” czy „Szósty zmysł”. Jestem wrogiem tego typu porównań – one spłycają istotę rzeczy i wpowadzają postronnego obserwatora w błąd. Przecież znacznie więcej jest różnic niż podobieństw, może więc warto na nich skupić uwagę? Jestem absolutnie przekonany, że większość podobieństw – nie mówię tutaj tylko o „Objawieniu”, ale o wielu innych porównywanych dziełach, czy to książkach, czy filmach – nie jest konsekwencją świadomej inspiracji, lecz wynika z faktu, iż sposób myślenia niektórych ludzi jest podobny; innymi słowy, myśli niektórych spośród nas podążają tymi samymi ścieżkami, prowadząc do różnych wniosków – czego efektem są dzieła zawierające zbliżone koncepcje, jednak podane w zupełnie inny sposób. Choćby tak inny, jak inne jest „Objawienie” od „Matrixa”.
Co do drugiej części pytania, tej o główne założenie mojej powieści, to częściowo już na nie odpowiedziałem w poprzednim punkcie. Fascynuje mnie to, że każdy człowiek postrzega świat nieco inaczej. Często, kiedy rozmawiamy o czymś, okazuje się, że nasze wyobrażenia na dany temat zupełnie się nie pokrywają. Pojawia się pytanie: czy faktycznie rozmawiamy o tym samym? Czy jest to ta sama rzecz, którą nasze zmysły kształtują dla nas w odmienny sposób, czy może coś, co dla każdego odbiorcy przybiera nieco inną formę? Kiedy mówię „gruba książka” to mam na myśli książkę liczącą powyżej czterystu stron, ale ktoś inny tym samym mianem określi wolumin zawierający minimum tysiąc stron i ten człowiek obrzuci mnie zdziwionym spojrzeniem, kiedy pokażę mu swoją „grubą książkę”. Czy rzeczywiście obaj widzimy ten sam przedmiot? To samo dotyczy na przykład dźwięków i określeń takich jak: łagodne, miłe dla ucha, ostre itd. A smak? Co to znaczy, że potrawa jest za słona? A piękny krajobraz? Czy istnieje piękne miejsce, na przykład górskie jezioro, które podoba się absolutnie wszystkim, gdzie nieustannie ściągają rzesze turystów, gromadzą się zwierzęta i zlatują ptaki, wyłącznie w jednym celu – sycić zmysły owym pięknem? To bardzo subiektywne sprawy, wszystko zależy od tego odbiornika, jakim jest żywa istota, a w przypadku który mnie interesuje – człowiek.
Wracając do „Objawienia” – przypadek mojego przyjaciela skłonił mnie do przemyśleń na temat istoty rzeczywistości. Ludzi, których postrzeganie tejże znacząco różni się od tzw. „normy” (tę wyznacza większość), nazywamy chorymi i nakłaniamy ich do przyjmowania leków, które „uspokajają” mózg na jakiś czas. Jeśli nasz chory przestanie je zażywać, wraca do stanu będącego jego „normą” i świat przybiera dlań kształt inny niż ogólnie akceptowany. Chory nie potrafi wyzwolić się od tej wizji, bo to, co widzi, jest dla niego tak rzeczywiste i tak oczywiste, jak dla nas nasza „rzeczywistość”. Zadałem sobie pytanie: „co by było, gdyby w sporze o to, co jest prawdą, to on („chory”) miał rację”? Albo „gdyby on t e ż miał rację”?
Bodajże któryś z greckich filozofów powiedział kiedyś: „Niczego nie da się ustalić bezsprzecznie”. Mógłbym się pod tym podpisać. Wierzę w istnienie rzeczy, o których nie śniło się filozofom. Wierzę, że świat który nas otacza, jest najbardziej fantastycznym ze światów i skrywa przed nami wiele niespodzianek i tajemnic. Wierzę w istnienie nawiedzonych domów, w wampiry, wilkołaki itd. Wierzę, ponieważ ich istnienia nie można wykluczyć. Oczywiście zdecydowana większość pogłosek na ten temat po zweryfikowaniu okazuje się fałszem lub pomyłką, ale „większość” niczego nie gwarantuje. Może, jak mówi narrator na wstępie „Władcy pierścieni” w ekranizaji Jacksona, „z czasem rzeczywistość stała się legendą, a legenda stała się mitem”. Może niektóre mity mają źródło w faktach?
AB: A skąd koncept tworzenia światów, który pojawia się na końcu powieści? Główny bohater „The Nines” to bóg, któremu tak spodobało się przebywanie w tworzonych przez niego rzeczywistościach, że w pewnym momencie zatracił samego siebie i zapomniał, kim jest naprawdę. Stąd moje pytanie o film. Ciekawi mnie, czy rozwiązanie historii Wiktora pojawiło się znikąd, czy stoi za tym jakaś konkretna inspiracja?
DG: Od początku miałem jasną koncepcję. Pisanie książek też jest w pewnym sensie tworzeniem światów. Używając terminologii z „Objawienia”, bohater jest naszym „ekstremofilem”, którego – niczym „kreatorzy” – wystawiamy na rozmaite doświadczenia, nie zawsze przyjemne. Z tym, że ja postawiłem sobie za cel stworzyć na kartach powieści prawdziwego człowieka, a nie pozbawioną wnętrza kukłę. Dlatego tyle jest tam o Wiktorze – nieustannie czujemy to co Wiktor i patrzymy na świat oczyma Wiktora. Od pierwszej do ostatniej strony nie rozstajemy się z nim ani na moment, choć narracja jest trzecioosobowa. Chciałem, aby czytelnik dobrze poznał mojego bohatera i uwierzył w niego – w szarego człowieka jakich wielu nas otacza, zgorzkniałego, niespecjalnie interesującego i w gruncie rzeczy nie będącego materiałem na pierwszoplanową postać. Zakładałem, że aby dostatecznie głęboko przeżyć historię Wiktora, odbiorca musi zakodować w świadomości, że ta opowieść mogłaby dotyczyć kogokolwiek – także jego. Tylko w takim przypadku możliwy jest właściwy odbiór „Objawienia”.
Lubię posługiwać się kontrastem, by uwypuklić pewne elementy. Metaforycznie rzecz ujmując, zamiast uparcie przekonywać czytelnika, że coś jest naprawdę czarne, wolę pokazać to na białym tle. Zestawiając niesamowitą historię Wiktora z prozaicznością, miałem nadzieję tym mocniej uderzyć w odbiorcę i odcisnąć w jego duszy trwały ślad.
Ale odbiegłem nieco od pytania. Najprościej mówiąc, koncept tworzenia światów narodził się tam, gdzie rodzą się wszystkie twórcze koncepty, to znaczy w wyobraźni.
AB: Twoją debiutancką powieść trudno jednoznacznie sklasyfikować. To był celowy zabieg czy w ogóle sprawy przynależności gatunkowej nie zaprzątały Ci głowy? Jak sam określiłbyś gatunek „Objawienia”?
DG: Nie zasiadałem do pisania z myślą: „napiszę thriller albo coś w rodzaju powieści psychologicznej”. Nie starałem się również celowo stworzyć czegoś, co trudno będzie zaszufladkować. Miałem po prostu do opowiedzenia historię, a jej ocenę pozostawiam czytelnikowi. Proszę zauważyć, że jeden gatunek często zawiera w sobie inne. Mówiąc „horror” z reguły mamy na myśli opowieść o duchach, a przecież w obrębie tego gatunku istnieje wiele naprawdę bardzo różnych stylistycznie utworów. Inny jest horror Kinga a inny Lovecrafta. Granice między gatunkami zacierają się.
Istnieje niemałe grono pisarzy, którzy zamiast pisać książki, „piszą fantastykę”, to znaczy tworzą literaturę wysuwającą na pierwszy plan ideę, gdzie człowiek (jeśli występuje) jest tłem. Dzięki takiej twórczości istnieją „czytelnicy fantastyki”, czyli czytelnicy, którym fantastyka kojarzy się wyłącznie z ucieczką od rzeczywistości. Tym czytelnikom potrzebne są szufladki, bo to daje im gwarancję, że nie natną się przypadkiem na powieść w której człowiek nie jest manekinem, a za tło robi „zwykła” szara rzeczywistość. Tymczasem ona nie jest wcale szara – wystarczy mieć oczy i uszy otwarte aby to zauważyć. Żaden pisarz nie stworzył świata bardziej interesującego niż nasz. Lubię książki podejmujące w jakiś sposób próbę wyjaśnienia rzeczywistości i skupiające się w głównej mierze na uczuciach człowieka skonfrontowanego z ideą bądź problemem. Przynależność gatunkowa, jak już wspomniałem, nie ma dla mnie znaczenia.
AB: Opublikowałeś swoje opowiadania w dwóch antologiach RedHorse’u, „Trupojadzie” i „Pokoju do wynajęcia”, a także w „Kochali się, że strach” Fabryki. Gdzieś jeszcze można znaleźć Twoją twórczość?
DG: Zacznę od tego, że z tekstów które wspomniałaś nie jestem zadowolony. Przyznaję ze wstydem, że były pisane „na kolanie”, szybko i bez głębszego namysłu. Nie oznacza to, rzecz jasna, że nie starałem się, aby były jak najlepsze – po prostu wówczas pisanie wydawało mi się czymś łatwym. Musiało minąć trochę czasu abym zrozumiał, że poprawność to za mało. „Objawienie” jest w stosunku do tamtych opowiadań dużym krokiem naprzód, aczkolwiek i tutaj brakowało mi warsztatu by opowiedzieć tę historię w sposób, który oddziaływałby na czytelnika z taką siłą, jakbym sobie życzył.
Pytasz, gdzie jeszcze można znaleźć moją twórczość. Debiutowałem w sieciowym Fahrenheicie. Poza tym moje opowiadanie zatytułowane „Dotyk anioła” ukazało się kilka lat temu w SFF&H. I to chyba wszystko. Piszę sporo, ale z zasady nie wysyłam opowiadań do czasopism. Mam wrażenie, że ich redakcje sprawdzają siłę przebicia debiutanta, zanim zdecydują się – albo nie – opublikować jego tekst. Publikacja jest nagrodą za wytrwałość. Ja nie mam siły przebicia, co nie znaczy, że nie jestem w stanie napisać dobrej opowieści. Jednak brak mi asertywności, poza tym nie zależy mi na byciu za wszelką cenę pisarzem, nie pragnę zawojować rynku, a jedyną formą autopromocji jaką uznaję, jest pisanie jak najlepszych tekstów. Lubię tworzyć. Nie jestem agentem literackim.
Inna sprawa, że nie przepadam za pisaniem opowiadań. Lepiej czuję się w dłuższej formie. Nie wiem z czego to wynika, może po prostu źle podchodzę do pisania krótkich tekstów – bez niezbędnej staranności i potrzebnego wymiaru czasowego. Z powieściami rzecz wygląda inaczej. Pierwszą wersję „Objawienia” napisałem w 2006 roku – od tamtej pory zdążyłem napisać drugą powieść, pt. „Pieśń na powitanie”, która leży sobie na razie na twardym dysku, a obecnie pracuję nad trzecią, zatytułowaną „Zapomniałem”. Sądzę, że niemal każde swoje opowiadanie mógłbym przekuć w powieść, z korzyścią dla efektu finalnego.
AB: Planujesz napisać jakiś typowy, konwencjonalny horror?
DG: Mam w planach stworzenie czterech powieści, z których każda przedstawiałaby moją wizję jednego z klasycznych w literaturze fantastycznej tematów, takich jak: zagłada ludzkości, nawiedzony dom, pierwszy kontakt, wampir (wspomniana „Pieśń na powitanie” otwiera ten mój mini cykl). Wygląda więc na to, że znajdzie się miejsce także dla horroru, z tym, że zdecydowanie wolałbym, aby był on niekonwencjonalny.
AB: Czy któryś z polskich lub zagranicznych pisarzy jest dla Ciebie wzorem?
DG: Jest tak wielu pisarzy których cenię, że nie sposób wszystkich wymienić. Bardzo lubię Kafkę, Murakamiego, Capote, Goldinga, McCarthy’ego, Palahniuka, Martina, Kinga… Nie staram się jednak naśladować żadnego z nich. Każdy z wymienionych przeze mnie autorów jest inny i ja także chciałbym odnaleźć w pisaniu siebie, zamiast udawać kogoś, kim nie jestem. Kafka powiedział: „Twórczość jest zawsze tylko ekspedycją w kierunku prawdy”.